niedziela, 28 września 2014

Ostatnie prawie 2 tygodnie

Nieciekawe byly. Prawie 2 tygodnie temu, wtorek rano to bylo, wrócilam jak zwykle z dyzuru, i poszlam jak co rano, na dól do rodziców, przejac Mirke, która jak zwykle juz wrócila ze spacerku z moim ojcem; tego rana nie byli daleko ani nie wyszli mi naprzeciw, poniewaz jechalam do i z pracy ze Steffi w jej aucie, tak wiec doladowanie ojca i Mirki gdzies spod sasiedniej wioski nie wchodzilo w gre. Czekali wiec na mnie na podwórku. I poszlismy. Mirka przodem wzgledem jej sniadania, ja za nia na góre, potem na dól do rodziców, poczytac gazete, pogadac. W tym czasie mój ojciec wchodzil do domu przez piwnice i jak pózniej sie przyznal, na schodach poczul juz jakies pikniecie w sercu, stanal, potrzymal sie poreczy, odczekal ból, i poszedl jak nigdy nic dalej, na sniadanie.

Przy sniadaniu nagle oznajmil, ze jest mu niedobrze. Jak, z zoladka? Zbladl, poszarzal, powiedzial, ze nie, jakos tak z serca... i siedzac oparty o sciane, odplynal, zemdlal. Wraz z mama szybko sciagnelysmy go z tego krzesla na podloge, nogi w góre, za chwile otworzyl oczy, zdziwil sie, co on na tej podlodze robi, poprosil, aby mu pomóc wstac. Dalysmy rade jedynie go posadzic i rozebrac go ze swetra, bo byl oblany zimnym potem. I ten kolor, nigdy nie widzialam go w takim kolorze. Polozylysmy go znowu na podlodze, i zaczelam wolac o pomoc w centrum pomocy. Za pare minut zjawila sie karetka pogotowia z dwoma asystentami ratunkowymi, a chwile za nimi, lekarka doraznej pomocy z kolejnym asystentem. W tym czasie z moim ojcem bylo wyraznie zle, przestawal kontaktowac, nie umial odpowiadac na pytania, ani podniesc na zadanie reki czy nogi- a przedtem to jeszcze umial- padlo wiec podejrzenie wylewu badz krwawienia do mózgu. Przed przybyciem pomocy zdazylam jeszcze zmierzyc mu cisnienie, tetno i poziom cukru we krwi- oprócz tego, ze tetno bylo nieco ponizej 60 na minute, wszystko inne bylo w porzadku. W ciagu niewielu minut mój ojciec byl podlaczony do wszelkiej zabranej ze soba przez ratowników aparatury i w drodze do szpitala. Nam polecono czekac na telefon i przyjechac po co najmniej godzine, jako ze juz w domu zaplanowano bezposrednio z karetki transport na tomografie czaszki.

Ze szpitala zaczely sie telefony wrecz po minutach; najpierw potwierdzenie, ze trafil do szpitala i prosba o ewentualne uzupelnienie danych (karte ubezpieczeniowa asystenci zabrali ze soba). Potem, ze CCT nic nie wykazalo, zaden wylew, krwotok czy tetniak, ulga. EKG mniej wiecej normalne, ale w pobranej jeszcze na kuchennej podlodze krwi dopatrzono sie podwyzszonych odczynników, wskazujacych na zwawl serca. Ten byl dla mnie od poczatku jasny, poprzez obciazenie rodzinne. Jako trzeci dzwonil ordynator OIOM- u, z pytaniem jeszcze raz, jak to bylo w domu. I juz moglysmy z mama wyruszyc z domu do szpitala.

Przed OIOM- em czekalysmy prawie 2 godziny, pora ranna, wiele sie dzieje, normalka, ale z wiadomoscia, ze z ojcem wszystko mniej wiecej ok, jest przytomny, jedynie nic nie mówi. To bylo szczególna zagwozdka dla ordynatora neurologii, który z tego powodu wywolal nas z poczekalni. Czy ojciec zawsze nic nie mówi, czy co o tym myslec. Pózniej sam "niemowa" powiedzial mi, jak to bylo z tym niemówieniem. Spal, a tu jacys stali nad nim i sie do niego "darli", Herr K.! Herr K.! Co sie dzieje, powiedz pan cos, to postanowil nie mówic najpierw nic ;)

Po prawie 2 godzinach powiedziano nam, ze zaraz bedziemy mogli isc do ojca, a ja zauwazylam, ze transportuja go z "prawdziwego" OIOM- u na Intermediate Care, co bylo dobrym znakiem, do tego widzialam, ze ojciec mial reke przelozona przez glowe, znaczy wszystkim rusza, a uszy juz nie szarozólte, lecz rózowo- czerwone. Jest wiec ok...

Podlaczenie pod monitory, dokumentacja i wszystko co sie z tym wiaze troche potrwalo, ale w koncu dopuszczono nas do niego. Byl slaby, ale stabilny, monitory wskazywaly jedynie podwyzszone cisnienie. Nasza wizyta mogla trwac jedynie pare minut, takze z powodu dalszej diagnostyki, pocieszono nas jednak na dluzsza po poludniu.

Po paru godzinach ojciec byl juz mniej wiecej przebrany i siedzial na lózku (rzeczy zawiozlysmy juz rano), nadal mówil malo i cicho, nie chcial jesc ani pic, ale "grozba" pielegniarki co do kolejnego litra kroplówki podzialala, i zjadl pól kolacji. Po niej mial byc przewieziony na normalny oddzial, monitorowany jedynie telemetria. Tak tez sie stalo, asystowalismy przy tym, zakwaterowalismy w pokoju. I tak mniej wiecej spokojnie skonczyl sie ten dzien, który tak strasznie sie zaczal. W ten wieczór nie poszlam na dyzur, Kiki przyszla za mnie dzien wczesniej, od srody znowu zaczelam pracowac, do konca tygodnia.

W srode w poludnie przyjechal mój syn. Nie ma aktualnie wykladów, stoi w laboratorium, zaczyna pisac prace magisterska, wiec mógl sobie wziasc wolne. Od razu pojechalismy do szpitala, bo chcial z mety widziec sie z dziadkiem. Mój ojciec byl juz dobrze na nogach, siedzial na balkonie, ubrany normalnie, swiezo ogolony, i z wiadomoscia, ze jutro dostanie stenta. Caly czas monitorowany telemetria, która nic szczególnego nie wykazywala, ot sobie wykres po malym zawale. W czwartek odbylo sie wszczepienie stenta, który niestety zaraz po zabiegu, juz po przewiezieniu ojca na obserwacje na OIOM, zatkal sie skrzeplina, pomimo heparyny i innych cudów wianków. Czyli drugi zawal, w stencie. W trymiga przewieziono go na blok, zmieniono stenta, i z powrotem na OIOM, z jeszcze wiekszymi cudami wiankami. Po poludniu pojechalismy na obligatoryjne odwiedziny, wylapal nas znowu ordynator kardiologii, i przekazal te wiadmosci. Powiedzial tez, ze maly moment mial w planie przedzwonic do nas do domu, ze nastapila komplikacja, ale doszedl do wniosku, ze nie ma czasu na telefony, skoro cos takiego sie dzieje i trzeba dzialac natychmiastowo. Z perspektywy czasu widze to tak samo, na szczescie nie zadzwonil, co by nam to dalo, oprócz lazenia po scianach? Ordynator zaraz zaprowadzil nas do ostatecznie zakablowanego ojca, który calkiem rózowego koloru i przy wszystkich zmyslach stwierdzil: umieranie musi byc piekne. Widzialem Waltra, Mietka i Wladka, czyli brata i szwagrów. Ale oni ponoc od niego uciekli. No zesz cie.

Po bezkomplikacjnym drugim stencie, nastepnego przedpoludnia ojciec trafil znowu do swojego pokoju na normalnym oddziale  internistycznym, polezal na nim jeszcze dobrze ponad tydzien, z czego wiele dni pod telemetria. Po drugim zawale szybko dochodzil do calkiem niezlej formy, jedynie chodzenie na dluzszych dystansach go meczylo, i zazyczyl sobie do domu dla Mirki smycz flexi, taka rozciagana na wiele metrów. Smycz juz jest, ojciec tez, w piatek po poludniu wypisano go w ramach litosci, poniewaz w srode, 1 pazdziernika, jedzie na rehabilitacje, a wykluczyl dla siebie te mozliwosc, aby jechac prosto ze szpitala, nie widzac domu. To zyczenie bylo bezproblemowo do zrealizowania. Nie jest jeszce w 100% sprawny, ale spowolnial, a to jest juz dobrze. Lekarz mu powiedzial, ze po rehabilitacj prawdopodobnie bedzie znowu mógl robic wiele, takze w ogródku, jedynie wolniej ma to wszystko robic. To znaczy wiele dla mojego ojca. Oczywiscie wykluczamy dla niego koszenie trawy czy noszenie czegos ciezkiego, i zdaje mi sie, ze on to juz przyjal do aprobujacej wiadomosci.

Póki co, zajeta jestem tym jego wyjazdem, trzeba wiele rzeczy przemyslec, takze, co zabrac, nic nie zapomniec, jutro do lekarza domowego po recepte na nowe lekarstwa- dostal ze szpitala tabletki na weekend. Takze kompletowanie szatków i szmatków, adidasy na hale sportowa, kapielówki na szczescie mial, budzik, lyzka do butów, cala liste rzeczy mam, no ale ja doswiadczona rehabilitacyjnie jestem ;) Najwieksze wrazenie sprawil na nim telefon komórkowy, który dostal i aktualnie uczy sie obslugwac w sensie, jak odebrac telefon i jak zadzwonic do domu z tego malego ustrojstwa. Dostal bowiem mój przed- smartowy, ten bialy siemens, do niego karte i opcje wszystko za 9 centów, minuta i sma. Sms- a ojciec raczej mi nie napisze ;)

A Mirka w tym wszystkim? Bezproblemowo zostawala sama w domu, po raz pierwszy w jej zyciu u nas, kochany, grzeczny piesek. Wszystko miala mówione, ze jedziemy, za 2 godziny wrócimy, a nawet i 4 nie byly dla niej problemem, spokojnie lezala i czekala. A tego pierwszego rana, gdy przy sniadaniu zaczelo sie dziac, Mirka skakala kolo lezacego ojca jak pajacyk, lizala go po twarzy, po rekach, wyrwala sie z pokoju, gdzie ja zamknelam po przybyciu ratowników, pobiegla do swojego pana, gdzie go znowu prztykala nosem. A jak karetka juz odjechala, i minelo troche czasu, gdy nie bylo komu zajac sie zdezorientowana Mirka, zaczela skomlec, patrzec blagalnym wzrokiem, a w koncu zwymiotowala cale sniadanie w kacie w korytarzu. Maly, nieszczesliwy piesek, który szukal wyjasnienia i pocieszenia. W koncu wolno jej bylo tez pojechac w odwiedziny, oczywiscie tylko na szpitalny parking.



Moja kuzynka poruszyla niebo i ziemie, pozamieniala dyzury, zrobila sobie pare dni wolnego, i przyjechala z ciotka- siostra ojca. Zabawily 4 dni, co bylo pewnego rodzaju odskocznia od zbyt duzo myslenia, zamartwiania sie, pomimo, ze temat byl tylko jeden. Milo bylo z nimi, mam nieduzo tej rodziny, ale mozna na niej polegac :*

Przy okazji, kuzynka strzelila mi pare fotek, które juz zawsze chcialam miec ;)



... czyli widoczne CI na prawym, i Phonac na lewym uchu :) Normalnie szpula jak i aparat sluchowy znikaja mi pod wlosami i sa malo widoczne. Od lipca znowu nosze krótka, praktyczna fryzure, lepiej sie sprawdza i w pielegnacji, i przy wypadach z psem przy kazdej pogodzie, a do tego "ujawnia" wiecej moje pomoce sluchowe, co uwazam za wazne. Nigdy nie ukrywam, ze jestem prawie glucha, takie utajemniczanie komplikuje zycie i jest zbedne.  

9 komentarzy:

  1. Dobrze, że Walter, Mietek i Władek od taty uciekali.
    Piękną i użyteczną masz biżuterię nauszną.

    OdpowiedzUsuń
  2. dużo zdrowia dla Was wszystkich :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeżyłaś trudne chwile. Dobrze, że wszystko szczęśliwie się skończyło.
    A fryzurka- bardzo zgrabna! :) BBM

    OdpowiedzUsuń
  4. Piekny masz profil i aparaty pasujace :-))))
    Zdarzenia ostatnich tygodni z pewnoscia byly dla calej rodziny ciezkie. wiem cos o tym, bo ja przezylam kilka podobnych z moim mezem. Zdrowia zycze Tacie i Tobie sily. :-)))
    Kristofka

    OdpowiedzUsuń
  5. Współczuję przejść Spirytko. Bardzo. Dużo zdrówka dla Taty przesyłam. I dla Ciebie. Mirka dzielnie zniosła te zawirowania. Wyściskaj ją mocno od nas.

    OdpowiedzUsuń
  6. zdrowia dla taty, a dla Was siły i wytrwałości,

    OdpowiedzUsuń
  7. kobietawbarwachjesieni:
    Ale przeżyłaś.Czytałam Twój wpis i myślałam ile musiała Cię kosztować psychicznie ta choroba ojca. Jesteś wyjątkowym człowiekiem dzielnym i umiejącym się zachować w trudnych sytuacjach. Teraz zadbaj o siebie. Przesyłam Ci wiele ciepłych myśli.

    OdpowiedzUsuń
  8. Szczęście, ze Twój Tata zachorował w domu, przy Tobie a nie zdarzyło mu się to na rehabilitacji, bo wtedy nie wiadomo czy by tak szybko dostał pomoc.
    Życzę Ojcu skutecznej rehabilitacji.
    Czasem jak mówię do moich kotów to też mam wrażenie, ze rozumieją co do nich mówię;).
    Wiem, ze tak nie jest, ale zwierzęta mają rozwinięty instynkt i intuicję bardziej niż ludzie i "rozumieją" nas po intonacji głosu jak i "rozumieją" nasze gesty i gestykulację.

    OdpowiedzUsuń
  9. Od pierwszych sekund czytania tego, co sie zdarzyło Twojemu Tacie, wiedziałam, że to zawał. Dwadzieścia lat temu miałam dokładnie tak samo ze Ślubnym i też po paru dniach zawał się powtórzył. Ale o stencie nie było mowy, jak i o rehabilitacji. Na szczęście, jako były sportowiec sam się zregenerował i pracował aż do emerytyry.
    Nie zazdroszczę jednak tych nerwowych chwil Tobie i Rodzinie. Dobrze, że skończyło się na strachu! A naszą mają Sonie kupilismy z grosik zaraz po tym, jak Ślubny wylądował na OIOmie i nawet do szpitala przemycaliśmy!
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń