środa, 16 grudnia 2015

Namieszalo sie w zeszlym tygodniu.

Zapowiadalo sie fajnie, zaczynajac od pracowania juz nie samej, lecz ze stacjonowanym u nas na oddziale skoczkiem. To byl juz nie maly, lecz wielki promyk swiatla. Tak tez bylo. Praca praktycznie we dwoje jest nieporównalna do stanu z listopada, gdy bylam sama z ponad czterdziestoma, czesciowo swiezo operowanymi pacjentami. Teraz skoczek dostaje raport razem ze mna, i jest odpowiedzialny za prace na zapleczu. Oblatuje wszystkie dzwonki, robi konieczne czasami co godzine pomiary, zawiesza kroplówki (czasami ponad 20 w jedna noc), zajmuje sie tez nowo przyjetymi pacjentami, i po prostu jest. W tym czasie ja mam czas na bezstresowy obchód, rozkladanie lekarstw na drugi dzien, dokumentacje wzystkiego. Idealnie. Skoczek wybywa jedynie regularnie dwa razy na geriatrie, która teraz jest dwa pietra wyzej, pomaga tam obracac pacjentów na boki, i jest tez tam na zawolanie, gdy cos sie dzieje. Przerwy jako takiej nie zastepuje, poniewaz geriatria jest bardzo ludzka i widzi to tak, ze przy 12 czy 15 pacjentach to raczej nie jest mozliwe niezrobienie sobie przerwy. U mnie przy liczbie pacjentów dochodzacej do 45 sprawa wygladala inaczej i po tygodniu takiego pracowania samej, w galopie, bez szansy na przerwe, której mam oficjalnie 45 minut, bylam po prostu wykonczona, a widmo, ze teraz to chyba juz do renty tak bede musiala, nie dawalo mi spac. Hm, chociaz i tutaj mialam juz plan B, bo tak do renty, to nie ze mna.

Zmienilo sie diametralnie na lepsze i jestem bardzo zadowolona, chociaz te zebrania tu i tam, rozmowy z tym i owym, w tym z cala garda szefów, akurat bezstresowe nie byly. Ale sie oplacilo, i to sie liczy :)

W domu tez mi sie narobilo. Mój ojciec w pierwszym tygodniu grudnia byl troche nieswój, nie mial zbytniego apetytu, zrezygnowal z picia kawy, przerzucajac sie na herbate, glównie z mleczu i inne rumianki. Pobolewalo go "u góry". Pewnego dnia nawet udal sie do lekarza rodzinnego po zrobienie mu EKG, które nic nie wykazalo, serce jak ta lala, pomimo zawalu 15 miesiecy temu i stenta. Zrobiono mu tez szybki test na zawal, tez nic nie wykazal. Po tych wszystkich manipulacjach ojciec nawet lepiej sie poczul  [jak przecietny pacjent po EKG ;)]i zaczal sie weekend. Sobota byla w porzadku, w niedziele znowu stracil apetyt, nie chcial jesc, mówil, ze wymiotowal. Akurat obiad byl z serii tych ciezszych, moze wiec byc i tak. Nie wiedzial, gdzie zapodzial swój aparat do mierzenia cukru we krwi, bo regularnie nie mierzy, jest cukrzykiem typu drugiego, wiec bez insuliny, i regularnie ma badana krew na glikohemoglobine, co w zupelnosci wystarcza. Podejrzewalam, ze jest nieco niedocukrzony, po wymiotowaniu, wiec zadzialalam cukrem pod jezyk. Nawet troche sie ozywil i dostal sil. poza tym, on z gatunku tych malomówych i nie chcacych soba zawracac glowe. Po jakiejs godzinie, dwóch, wieczór juz byl, gdy zajrzalam na dól, poszedl do toalety, z której nie umial juz wstac. Byl oblany zimnym potem, w misce klozetowej czarno i wyrazny zapach popsutej krwi. Niestety nie umial mi odpowiedziec na pytanie, czym wlasciwie wymiotowal. Jakos sciagnelismy go z mama z tego klozetu i od razu zawolalam pomoc.

Na szczescie jest tu tak, ze baza ratunkowa od razu wysyla karetke z ratownikami medycznymi, jeszcze podczas rozmowy, która ci sluchaja juz podczas jazdy, tak, ze wchodzac do domu, wiedza wszystko, co bylo mówione. Ze cukrzyk, po zawale, czarny stolec, jakie bierze lekarstwa, itd. Rozmowe zawsze konczy baza po wydaniu doraznych instrukcji i ze wskazówka, ze gdyby zaczelo dziac sie cos nowego, natychmistowo do nich dzwonic po dalsze instrukcje. Innym faktem jest, ze ratownicy sa na miejscu w ciagu niecalych dziesieciu minut, a lekarz doraznej pomocy potrzebuje piec minut dluzej, bo stacjonowany jest nieco dalej, w szpitalu powiatowym.

Lekarz nie umial postawic diagnozy, oprócz, ze krazenie nieco pada, cukier w porzadku, nawet nieco za wysoki, bóle brzucha, byc moze uchylki jelita? Kroplówka, przedtem pobranie krwi na wszystko mozliwe, i odtransportowanie do szpitala. Nie ma sensu jechac za karetka, wiec odczekalysmy obligatoryjna godzine, pakujac pare rzeczy w torbe, i pojechalysmy do szpitala. Ojciec lezal na Intermediate Care, czyli takim pól- oiomie. Powiedziano nam, ze zwymiotowal tzw, fusy od kawy, czyli krwawi z zoladka. Akurat pobrano drugi raz krew, i jesli hemoglobina spadla, to zaraz zaczynaja zglebnikowanie. Faktycznie tak bylo. Zblizalo sie wpól do jedenastej w nocy, wiec juz nie czekalysmy, lecz pojechalismy do domu z numerem telefonu IMC. Gdy zadzwonilam kolo pólnocy, dowiedziala sie, ze faktycznie krwawienie z wrzodu zoladka, które podstrzykneli i zalozyli na niego klipsa; jutro, czyli wlasciwie dzisiaj potem, zglebnikowanie kontrolne. Oficjalne odwiedziny na IMC sa dopiero po poludniu, wiec rano nie bylo sensu sie wyrywac do szpitala, telefonowalismy jedynie, a dopiero po czernastej stawilismy sie tam. Ojcu wolno bylo juz pic wode i herbate. Krwawienie bylo opanowane, a i dwa koncentraty krwi dostal.

Na drugi dzien przeniesiono go na normalny oddzial, gdzie spotkalismy go z cewnikiem i zdolowanego tym faktem. Z powodu dwóch tabletek na prostate wyslano go go urologa, a ten zmierzywszy pozostaly mocz, uszczesliwil go cewnikiem i zaproponowal operacje prostaty. Cewnik wkrótce usunieto, gdy przemówilam w dyzurce na temat jego stanu prawie depresji z tego powodu. W czwarty dzien jeszcze jedno zglebnikowanie, które wykazalo poprawe stanu sluzówki zoladka- mial niezle zapalenie- i w piatek przed poludniem moglam go odebrac do domu. Czuje sie zupelnie dobrze, dojadl wszystkie antybiotyki (bo mial i te bakterie w zoladku), zaraz polecial z Mirka na spacer, a ta ucieszyla sie jak nie wiem co ;) Hemoglobine ma nieco ponad 10 z tendencja wzostu, ma tez tabletki z zelazem na 3 tygodnie. Wizyte u urologa odbylismy w poniedzialek, ojciec bowiem napalil sie na te operacje prostaty po interwju dalszego sasiada, który jest pooperacyjnie niezwykle zadowolony z efektów. Urolog poznany w szpitalu, praktykujacy na miescie i z kontygentem na operacje w szpitalu, do operacji nie byl od razu dzisiaj czy jutro chetny- bo ojciec chcial jeszcze przed swietami odbyc- chcial pomyslec nad narkoza przy stencie, po zawale, no i ta dziesiatka przy hemoglobinie nieco mu za mala sie widziala. Wszystko prawidlowo, ja pacjentów z prostata mam dwa razy w tygodniu, jeden krawi minimalnie, drugi wiecej, a trzeci tak, ze cewnik grubosci mojego malego palca sie zatyka i trzeba pecherz plukac z predkoscia 3 litry w ciagu niecalej godziny, co oznaczy tez calkiem spory ubytek krwi. Jak bedzie, tego nikt nie jest w stanie przewidziec, chociaz tutaj tez sporo zalezy od operujacego lekarza i jego techniki. Pozostalismy wiec przy tym, ze urolog odebral ojcu te dwie tabletki na prostate, przepisujac mu jedna i inna na 3 miesiace, po tym do kontroli i nowa decyzja, czy trzeba operowac, czy nie. Ilosc moczu, która mu zalega, jest stosunkowo niewielka, i nie ma sensu ryzykowac operacji juz teraz. A byc moze, ze ta nowa tabletka zadziala piorunujaco i nie trzeba bedzie wcale operowac. Tak wiec pocierpliwimy sie do marca.

To bylo tylko tyle i az tyle.

Z psich wiesci: sprzedawano psie lózka ze sztucznej welny i podgrzewane od spodu, i ojciec przy okazji bycia w miescie u urologa, postanowil to cudo techniki nabyc dla Mirci, wiec stoi na dole w pokoju, Mircia grzeje dupe i cycki na zmiane ;)


7 komentarzy:

  1. kobietawbarwachjesieni:
    Jak to dobrze, ze ojciec Twój miał od razu fachową pomoc. Co to znaczy mieć medyka w domu.
    A ta Twoja Mircia to nie dosyć, ze ma dobrze, to jeszcze ma luksusy. A co dajesz jej jeść? I ile razy? Nasze pieski rano mój mąż karmi jedzeniem gotowanym, a wieczorem ja daję im gotowane mięsko. Fionce przecież muszą się wzmocnić kości. Rosnie jej gęste futro i biega po duzej działce, obszczekując wszystkie przechodzące ulicą osoby. najchętniej leży na słomie pod schodami.Na dziurze do wchodzenia wisi mata, która nie wpuszcza wiatru. Do domu tylko wpada, połasuchuje i wypada. Pozdrowienia dla Ciebie całej Twojej Rodziny i dla Mirci ode mnie, od Fionki i od Małego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobry wieczór kwj, fachowcy byli w szpitalu i wielkie dzieki im za to :)
    Mircia je za duzo, co idac po jej figurce. Ostatnio znowu troche talii zaczela dostawac, to efekt paru przemyslen moich rodziców ;)
    Ja karmie na zmiane sucha karma i mokra z puszki, dostaje rano i wieczorem, w poludnie cos do przegryzienia, albo psiego, albo kilka makaronów, bo to rasowy kundel i nie dosc, ze nie ma zadnych alergii czy niestrawnosci, to jeszcze ma takie blagalne spojrzenie tymi bursztynowymi oczkami, na które my niestety za czesto reagujemy.

    OdpowiedzUsuń
  3. To miałaś wyczerpujące dni. Cieszę się że Tacie lepiej i trzymam kciuki za działanie tych cud tabletek. Mircię rozpuszczoną głaskam z wielkim entuzjazmem wirtualnie. Moje panny dostały do swojej dyspozycji stary kożuch, bardzo go lubią. Poduszkę elektryczną wyrywamy sobie we czworo a ona solo ma elektryczne łóżko. Luksus!

    OdpowiedzUsuń
  4. Współczuję- miałaś bardzo ciężkie dni. Cieszę się, że wszystko wraca do normy.
    A Mirkę wyraźnie rozpieszczacie! :) BBM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze podziwiałam tą koordynację niemieckich służb ratunkowych. Miałaś zatem szczęście również w tym, że pod ręką był odpowiedni lekarz. Teraz może być już tylko lepiej, czego serdecznie życzę!
      Mirusia za to ma szczęście, jak zwykle!

      Usuń
  5. kobietawbarwachjesieni: Błagalne oczy. Znam to. Wyproszą wszystko. A ja tracę wtedy rozsądek i umiar. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. oj to się działo, dobrze że tato już w domu,widać że bardzo optymistycznie nastawiony na zycie,pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń