piątek, 19 października 2018

Dziergam sobie, ale i czytam nadal


a nawet ogladam telewizje przy tym ;) i juz sobie przemyslalam, jak ten wzorek zmienie, w jakims przyszlym projekcie ;)

Przy czytaniu ksiazki Bernda nachodza mnie rózne mysli, raczej przemyslenia, i widze punkty, w których absolutnie sie z nim nie zgadzam. Te wszystkie kwestie hajmatu. Gdzie mój dom, gdzie moi bliscy, tam moja ojczyzna, dla mnie proste jak kij i wlasciwie bezdyskusyjne. On to widzi inaczej. Z drugiej strony pieknie to ubral w slowa:

"Urodzilem sie 9 maja 1953 roku, dokladnie 8 lat po zakonczeniu wojny, a 7 po wypedzeniu . Za wszystkie winy, które Niemcy na siebie nalozyly, wiele lat przed moimi narodzinami, nie moge absolutnie nic i nie czuje sie za nie odpowiedzialny. Mimo tego, odpowiedzialnosc za nie mialem od poczatku zycia, wlozono mi je ze tak powiem, do kołyski. Wypedzenie rodziny z ojczyzny bylo szczególnym wydarzeniem, którego dzialanie czuje sie do dzis. Utrata ojczyzny, i wszystkiego, co tam sie mialo, utrata wlasnej tozsamosci i rodziny, utrata wlasnej historii i tej rodzinnej, jest drastyczna i ksztaltuje na zawsze. Wrodzilem sie w taka sytuacje, która oddziaływała fizycznie i psychicznie na wszystkich czlonków mojej rodziny, i w takich bardzo skromnych warunkach zaczelo sie moje dziecinstwo.
Wioska, w której wówczas mieszkalismy, którego to miejsca na swiecie sami sobie nie wybralismy, miala wtedy jakies 500 mieszkanców. Najwieksza grupe stanowili oczywiscie autochtoni, ze swoimi domami, mieszkaniami i gospodarkami. Urzadzeni jak na tamte czasy przystalo, ze wszystkim w domostwach i w obejsciu, co rodzina potrzebowala wtedy do zycia. Najczesciej byly to rzeczy nie nowo kupione, lecz odziedziczone z poprzednich generacji, czyli wszystko, czego potrzebowali. Juz jako dziecko to spostrzegalem. U nas w domu nie bylo niczego starego, wszystko bylo kupowane od poczatku wedle mozliwosci. My nie mielismy zastawionego strychu, ani zapelnionej piwnicy, mielismy juz szafy, ale byly one puste."

"Nie mielismy nawet starego grobu na cmentarzu, a wiec wzielismy jakis do pielegnacji. Wiele pracy za male pieniadze. Na pomnikach czytalo sie miejsca pochodzenia zmarlych: Emanuel Hellmann z Kühschmalz, Albert Kliche z Marienquell, Opitz z Bad Warmbrunn, Weist z Hochkirch, Zeeb z Helenental albo Springer z Neufreudental, Magnus z Lomnitz/ Riesengebirge. Takie napisy nie zdarzaly sie dotad na tym cmentarzu."

"Byly tez rodziny z Köstitz w Bessarabii, i calkiem sporo rodzin spod Odessy. Podobnie jak ci z Köstitz, poslugiwali sie oni szwabskim dialektem. My mówilismy slaskim dialektem. To byla prawdziwa wieza Babel w tej malej wiosce. Zylismy wszyscy ze soba, a w pewnym sensie obok siebie. Ze soba, jesli chodzilo o prace, osobno, jesli chodzilo o wszystko inne. Dzien dobry i do widzenia, reszta byla ukryta gleboko w sobie. Dla wszystkich stron byla to obca sytuacja, i taka na jakis czas pozostala."

"Niemcy z rosyjskich terenów mieli jakos zupełnie inne konfesje, albo juz tam nabyte, albo tutaj jakies podane do urzedu. Byli wiec to i baptysci, i zielonoswiatkowcy, mennonici, staroewangelicy, luteranie i katolicy.
Raz w tygodniu, w czwartek, katolicki ksiadz odprawial msze dla katolików w I. Trwalo to wiele lat, az wybudowano katolicki kosciól w D. Cmentarz w I. lezal przy drodze wylotowej i nalezal do kosciola ewangelickiego. Gdy umieral jakis katolik i mial byc tam pochowany, nalezalo najpierw uzyskac na to pozwolenie z ewangelickiej parafii. Ale co innego zrobic z nieboszczykiem? Gdy w koncu parafia ewangelicka tez doszla do wniosku, ze katoliccy wypedzeni pozostana we wsi, zlikwidowano te formalnosc."

"Gdy w 1948 roku moi rodzice wzieli cywilny slub, nabyli automatycznie prawo do wlasnego mieszkania. Gmina wskazala im jeden pokój u rodziny Sürig. Ale Sürigowie nie chcieli tego pokoju na parterze tak po prostu oddac. Wtedy gmina zarzadzila policyjne zarekwirowanie pokoju i wyniesiono z niego wszystkie meble wlascicieli. Jedna szafa trafila na korytarz, zaraz obok drzwi do tego pokoju. Mój ojciec byl akurat w pracy, a moja matka stala tam sama z policja i burmistrzem Wegenerem. Jak juz oprózniono ten pokój, policjant kazal matce teraz wstawic tam wlasne meble. Ale ja nie mam zadnych mebli, odpowiedziala moja matka. Przynajmniej jedno jedyne krzeslo, perswadowal policjant, jeden jakikolwiek mebel wystarczy, zeby uznac, ze pokój jest zamieszkaly, inaczej cala akcja na nic. Wtedy moja matka przyniosla szybko z pastorówki, gdzie mieszkali jej rodzic i siostra, jedno krzeslo, które tez nie nalezalo do moich dziadków, lecz do inwentarza pastora. Tak zaczelo sie zycie rodzinne. Z poczatku spali na gołej podlodze, bez jakiegokolwiek materaca, i gdy chcieli wyjsc z pokoju, stary Sürig kilka razy przesunal ta duza szafe przed drzwi. A wiec nalezalo wyjsc przez okno i odsunac szafe na swoje miejsce. W srodku byl piecyk. Woda niby w kuchni, ale na to nie pozwalali Sürigowie, najwyzej ich dziadek, który wtedy jeszcze zyl.
Tak wiec moja matka przynosila wode ze studni pastorówki, az przylapal ja na tym sam pastor, i kazal sobie za te wode placic, miesiecznie jedna marke. Po tym juz bylo widac, jak chetnie widziano we wsi wypedzonych. Tylko odrzucenie, zero zrozumienia dla sytuacji, za która nikt nic nie mógl."

"Moich dziadków wykorzeniono, i tak juz pozostalo. Moich rodziców równiez. Nowe korzenie byly bardzo plytkie. Oparciem byla zawsze najblizsza i cala dalsza rodziny. Uczucia tych ludzi byly rózne, poniewaz mieli tez rózne swiatopoglady. Ta wies i potem miasto byly miejscami, w których moi rodzice spedzili wieksza czesc zycia, ale byly one jedynie miejscem zamieszkania, nigdy nie staly sie ojczyzna."

Okej, sytuacja byla patowa, i rozumiem zgorzknienie, szczególnie, jesli rodzina na Slasku byla kims,  mieszkajac we wlasnych, bardzo dobrze jak na tamte czasy urzadzonych domach, ze wszystkim, czego czlowiek potrzebowal do zycia, a naraz zostala sie praktycznie z pustymi rekami, i z tym, co nosili na sobie. To wyrylo trwaly slad. 

12 komentarzy:

  1. Wojna i przeróżne sytuacje powojenne pokiereszowały wszystkich: Niemców, Polaków i wiele innych nacji. Przypuszczam, że każda rodzina ocalała z wojny miałaby wiele do opowiedzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, ale wiele razy wiele historii byloby "niepoprawnych politycznie".

      Usuń
  2. Wojna to cos okropnego, bo czesc ludzi ginie, nawet nie w swoim wlasnym interesie, tylko na skutek czyichs rozgrywek politycznych. Inna czesc wyrwana zostaje z korzeniami i przesiedlona przymusowo, bo panowie ustalili sobie inny porzadek swiata i przebieg granic. Profitowali ci, ktorym umozliwiono osiedlanie sie na gotowym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, w takich czasach wiele sie kreuje, zwykle nic dobrego.

      Usuń
  3. Moi rodzice i dziadkowie tez musieli po wojnie dlugo szukac dla siebie miejsca, ja odziedziczylam po nich pewna "niepanstwowosc", nigdzie, gdzie mieszkalam nie czulam sie przynalezna do tego miasta. Teraz dopiero, na stare lata, jak osiadlam za granica, czuje zwiazek z ziemia, ktora nalezy do mnie, z tymi 800 metrami, z domem i ogrodem. I nie chodz o kraj, chodzi o "to wlasnie miejsce".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, dla mnie uczucie własnego miejsca na ziemi tez ma większe znaczenie niż kraj, narodowość, polityka.

      Usuń
  4. W wojnie nie ma wygranych, są sami przegrani, jeżeli chodzi o zwykłą ludność. To ona, niestety płaci za zabawy na "górze".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I niestety tak jest do dzisiaj, ludzkość jakby odporna na nauczenie sie z doświadczeń.

      Usuń
  5. Oj trudne tematy to są,Górny Śląsk ma tez swoje .
    Wychodzę z założenia że są ludzie i ludziska czyli dobrzy i źli.
    Odnośnie adwentu to zasugerowałam się jednym z komentarzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śląsk to szczególne miejsce, szczególnie w czasach powojennych.

      Usuń
  6. nie wiem jak to skomentować, bo temat mocno złożony. ludzie ludziom zgotowali ten los - jak zauważyła pani Z.N.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to zdanie Zofii Naukowskiej tez utkwilo mi w pamięci. Proste słowa, które mówią wszystko.

      Usuń