piątek, 15 listopada 2024

Na urlopie, po sprzataniu...

 Akcja pod tytulem okna zalatwiona, drzwi wejsciowe tez sa nowe z elektronicznym szpiegiem. Ciekawa sprawa. Ja jednak za siedmioma górami i za lasem zylam, bo takiego ekraniku w drzwiach u nikogo jeszcze nie widzialam. Ale nie powiem, ze mi zle z moja lekka starodawnoscia. Co nie znaczy jednak, ze nie jestem otwarta na nowinki. Ten szpieg mi sie podoba. 

Okna poczyszczone, firanki zawieszone i czesciowo zmienione, z powodu mody- niektóre byly jeszcze z lat 70- tych ubieglego wieku, na przyklad ta w dawnym pokoju Tobiego, a teraz moim biurze. Taka staszna siatkowa z duzymi oczami, do tego zaslony takie nie do zaslaniania, ale "ozdobne", pomaranczowe z zielonymi bokami czy na odwrót, co bylo wszystko jedno, bo wszystkie okna, oprócz w goscinnym WC, mialy i maja teraz tez nowe, rolety zewnetrzne. 


A, jednak zielone z pomaranczowymi bokami. Juz ich nie ma. 

W salonie nagle i niespodziewanie, rozpadla sie nieco po praniu duza firana, szkoda mi bylo strasznie, bo to dwa i pól metrowe okno, wiec znalezc i zaplacic za taka firane to nie taka prosta sprawa, ale dzieki Tedoxowi, znalazla sie. Nie taka szumna i tylko gladka, ale jest i moim zdaniem ok. Na zdjeciu stara, która jakos pocerowalam, przed wypadem do Tedoxa. W oryginale miala po bokach znowu takie sciagniete szale, w kolorze bardzo brazowym. Teraz wymyslilismy seledynowe. 

Przyznam sie, ze urzadzaniw mieszkania, wyszukiwanie mebli i pasujacych tekstylii to nie jest moja bajka, oby jakos wygladalo, i przede wszystkim, bylo porzadnie w sensie czystosci. To mi wystarcza. Oczywiscie preferuje meble produkcji stolarza czy konkretne drewniane i starsze, niz "beleco" z Ikei. Troche kluje mnie w oczy nasz tzw. zestaw wypoczynkowy, trzy kanapy, dwie dwójki i jedna trójka, z czarnej czy chyba raczej ciemnobrazowej i zdaje mi sie nawet, prawdziwej skóry, ale póki co, trzymamy, bo siedzeniowo sa ok, znaczy nie wysiedziane. Bardzo mi sie podoba dosyc nowy, drewniany duzy stól w jadalni po moich rodzicach, do którego dokupilismy na ebay'u i za smieszne pieniadzie, bo tylko 140 euro, cztery solidne debowe krzesla. 

Poza tym, jak wspomnialam, mam akurat 2 tygodnie urlopu, i pomimo sprzatania, calkiem fajny ten urlop. Przesloniety sprzataniem, bo w miedzyczasie Tobi zaczal ocieplac strych, znaczy dach, bo byly gole dachówki plus papa, i nosi te ocieplania i plyty przez korytarz, tak wiec odkurzania i zamiatania mam pod dostatkiem, a kurzy sie mniej wiecej wszedzie, jak to w ogromnych pomieszczeniach bywa. Musze kiedys zmierzyc te siedzibe w sensie, ile na odkurzaczu i mopie jezdze. Salon ma jakies 25 metrów kwadratowych, cos takiego dzisiaj powiedzial Tobi, przy przeciaganiu kolejnego kabla, a ja sobie pomyslalam, ze w PRL- u to bylo czasami cale mieszkanie. Jadalnia jest niewiele mniejsza. Mirki juz nie szukam tyle, co na poczatku. 

Mirka. Byla wczoraj u weta tutaj, bo obligatoryjne szczepienie, i poprosilam o pobranie krwi na podstawowe rzeczy, bo psica ma oficjalnie skonczone 13 lat, a nieoficjalnie tak z rok jej mozna dodac. Powiedzialam wetowi  o jej styczniowym zapaleniu trzustki, wet zdziwil sie na widok mojej dokumentacji, kiedy jakie leki Mirka dostawala, i ze mam jej wyniki badan krwi i inne rzeczy zanotowane. Mamy ja nadal trzymac krótko z jedzeniem, aktualnie od jakieos czasu dostaje tylko sucha karme od Boscha, dla malych, podstarzalych i lekko tlustych piesków, poza tym serek, twarozek, troche jajka, ostatnio je surowa marchewke, ale cieniutko pokrajana w plasterki i te plasterki jeszcze na pól. Aktualna waga Mirki bylo 10,7 kg z uprzeza, czyli od stycznia schudla 70- 80 deko. Po wizycie u weta mój portfel czy raczej karta schudla o 240 euro, bo wzielam dla odmiany komplecik na psia kupke, do wyslania pod katem badania na pasozyty, jako, ze od ponad roku Mirke nie odrobaczam, gdyz po ostatniej akcji kilka dni mi chorowala. 

W pracy. Jak juz wspomialam, urlop za ten rok, teraz 2 tygodnie, a na poczatku grudnia tez 2 tygodnie, bo urlop wypoczynkowy nalezy brac w danym roku, to biore. Geriatrie odpracowalam, bylo nawet ciekawie, szczególnie dokumentacja i ich geriatryczna baza informacyjna, ale i pacjenci. Z jedna, której nie lubieli, bo i pacjentka malo kogo lubila, szczególnie sie polubilam, bo byla Slazaczka, jako i ja ;) Poza tym, dwa dni temu bylam na zebraniu z rada zakladowa i calym szefostwem, i powiem tak, mozna widac i po ludzku, szczególnie szef calego tego interesu zrobil na mnie dobre wrazenie i widac bylo, ze on mówi, jak jest, a nie mydli oczu, a najfajniejsze bylo, w ramach planowanej dalszej, bo juz od jakiegos czasu trwajacej, "reformy szpitalnej" stwierdzil, ze za naszym szpitalem i innymi placówkami przynalezacymi, powiat stoi murem i zeby niczec´go sie nie bac, chociaz pewien strach jednak zostaje, ale byc moze wkrótce zmienia sie rzady ;) i patrz, wykrakal, w ten sam wieczór zatrzesla sie ziemia w rzadzie, i od tej pory Christian Lindner i Olaf Scholz, obrzucaja sie blotkiem. Zobaczymy, co dalej i kiedy. W kazdym razie, szpital jest dobrze ustawiony, ponad 90% pacjentów przyszloby jeszcze raz i poleca szpital dalej, a z 26 swiezych absolwentów 25 pozostalo w koncernie. Dzisiaj zaczynam pracowac na internie. 

Wolny czas. To przede wszystkim Mirka, i dobrze, bo swieze powietrze, ruch i tak dalej. W miedzyczasie bylismy w Banz, kompleks klasztorno- zamkowy, i czasami gdzies na obiedzie, chociaz najchetniej lubimy na miejscu, u Birgit. 


Dom E. Prawie byl sprzedany, ale niestety polityka mi zawalila interes, gdyz potencjalny kupiec pracuje w firmie od pomp cieplnych, ktorych instalacje w kazdym domu zyczyl sobie nasz autor ksiazek dla dzieci, ale nikt go za bardzo nie slucha, bo skoro mozna w Niemczech wybrac sobie płeć, to ogrzewanie chyba tym bardziej? W kazdym razie, firma Stieben Eltron zwalnia setki pracowników, i niestety mój potencjalny kupiec jest wsród nich. Ale maklerka jest zdania, zebym sie nie martwila, dom pójdzie jak nic, i aktualnie mam nowego, samotnego mezczyzne okolo 50tki, z Bottrop, z dwoma kotami, który jest bardzo zainteresowany domem na prowincji, i aktualnie dyskutuja z bankiem wzgledem kredytu. Tak wiec prosze o trzymanie kciuków. Na Wszystkich Swietych, znaczy w weekend 2 listopada, bylam na grobach rodziców, bo w Dolnej Saksonii nie ma swieta w samo swieto, a swietuje sie w weekend po. Tutaj w Bawarii swieto bylo. 

To by bylo na tyle. Lece dalej, bo potem do pracy. 



wtorek, 22 października 2024

Frankońska knajpa

 ma definitywnie funkcję socjalną.  Od kilku dni chodzimy regularnie na kolację, bo w domu budowa, a w weekend pracowałam, jak i przed nim, i najczęściej długie dyżury, bo takie lubię.  Nie mam bowiem na nich fajrantowego stresu, mogę sobie rozłożyć robotę właśnie o 1½ godziny dłużej, czy to po południu, czy też wieczorem. Wtedy wracam o wpół do jedenastej w nocy do domu, ale wyprysznicowana i właściwie tylko na małą przekąskę, przygotowana przez Tobiego, czasami, jak Mirka uparła się na mnie czekać, idę z nią jeszcze kwadrans, dwa, na spacer na Wodną Górkę, i idę spać po tym. Po takim długim popołudniowym dyżurze nigdy nie mam na rano, więc mogę się wyspać. Grafik układam sobie sama. 

Aktualnie od poniedziałku u nas akcja pod tytulem- wymiana okien w bungalow- pogoda dopisuje, jest sucho i stosunkowo ciepło,  bo jesteśmy codziennie po kilka godzin bez okien gdziekolwiek, w jakimś pomieszczeniu. W tym w salonie z tym prawie pięciometrowym  frontem. 






Jutro w planie pokój gościnny, kuchnia z dwoma oknami, pokój piwniczny jako biuro i hobby Tobiego, i małe piwniczne okienka, w pralni, kotłowni, korytarzyku, w spiżarce. 

Wieczorem, jak już macherzy pójdą i pojadą, my się wywalimy na godzinkę na kanapy czy najlepiej łóżko, odpoczniemy, zbierzemy się i idziemy do jedynej już niestety lokalnej knajpki na obiadokolację.  Do Birgit, która nam zorganizowała taką fajną i serdeczną rocznicę ślubu. W knajpie pomaga jej oprócz kucharek dwóch i w niedziele jako kelnerka, nasza sąsiada, także jej brat Georg, "Schorsch", emerytowany pielęgniarz. 





Mirka oczywiście też ma prawo wstępu, i czasami ją zabieramy, jak nie jest za późno, bo pies zmęczony to pies marudny, a jak Mirce chce się spać, to jest bardzo marudna. 

W knajpie spotykamy w sumie zawsze tych samych ludzi, którzy nie będąc w knajpie, byliby sami w domu. U Birgit jedzą, piją naprawdę dobre regionalne piwo w ilości "a Seidla", czyli pół litra, grają w karty, czytają dwie regionalne gazety. Karta menu zmienia się co tydzień, niektóre potrawy są niezmiennie, to te na dole listy, góra zmienia się, akurat czekamy na karpie, jedząc rolady wołowe. Oczywiście kotletu, zrazy, pieczony camembert, cordon blue. Jako ciekawostke podam, że jedzenie jak i napoje, w Górnej Frankonii są o ¼, jeśli nawet nie o ⅓ tańsze niż w Dolnej Saksonii.  Oczywiście w Bambergu jest już inny poziom. Ale u Birgit jest jak jest, do tego dochodzą właśnie te socjalne komponenty. Sami swoi, jako, że jesień, i turyści rzadko już zawitają, czasami rowerzyści, jak jeszcze jest jasno, czy inni pątnicy w drodze z czy do Czternastu Świętych Wspomożycieli.

Nie ma reguł, gdzie kto siedzi, gdzie jest wolne (jeszcze) miejsce, tam zagadujesz towarzystwo i się dosiadasz. Za obowiązek masz jedynie słuchać i mówić. I w ten sposób wszystkiego się dowiesz, co w miejscowości piszczy. Zapfendorf ma wielkość mniej więcej naszego Eschershausen, które faktycznie ma prawa miejskie. Zapfendorf nie jest ani wsią,  ani miastem, jest to"Markt", czyli Targ. Jak wiele takich miejscowości w okolicy. 





























Na zdjęciach nie tylko Zapfendorf,  ale i Loffeld, Markt Ebensfeld, Ützing i Unterleiterbach. I jak widać, Jezusów jest na potęgę. Czy to w knajpie, czy przy drodze na krzyżach, czy w szpitalu w każdej sali i w dyżurce, i w pomieszczeniu socjalnym. Z tą różnicą, że nikt nikomu niczego nie narzuca, jest krzyż z Jezusem i tyle. A ja się zastanawiam, że gdzieś w pobliżu, czy ogólnie w Bawarii, musi być jakaś fabryka, produkującą masowo tych Jezusów w każdym kształcie, kolorze i wielkości.  

W sumie jestem ciekawa na tutejsze Wszystkich Świętych.  Lilli byla protestantką, ale to się mało liczy, podciągniemy ją pod święto razem z teściem i dziadkiem, którzy byli katolikami. I tutaj obrządki, jak i faktycznie święto w sensie wolnego od pracy dnia, będzie 1 listopada. A na drugi dzień rano pojadę sobie do Eschershausen, na groby rodziców, bo tam w dolnosaksonskiej, ewangelicznej okolicy, WŚ jako święta nie ma, a odbywa się to w weekend pi 1 listopada, tak więc nic mi nie koliduje. 

To tyle na razie, idę spać, bo jutro znowu długi dzień z robotnikami, sprzątanie i zajmowanie się tym i owym, Tobi zajmuje się oknami, a ja Mirkowym dobrym humorem, bo jej nie pasuje, że nie może łazić po całym domu plus ogrodzie, bo na czas roboty i dźwigania okien, otworzyliśmy antypieskowe płotki.  





środa, 2 października 2024

Jesli teraz napisze,

 ze mamy pazdziernik, to tez nic nowego nie napisze ;) 

Jutro ponoc zacmienie ksiezyca, takie pierscieniowe, wyczytalam na püolskich stronach. Ciekawe, czy we Frankonii tez cos zobaczymy z tego spektakularnego przedstawienia.

1 pazdziernik to dzien oficjalnych urodzin Mirki, bo tak jej w Bosni i Hercegowinie wpisali w psi paszport: urodzona 1 pazdziernika Anno Domini 2011. To poswietowalismy z samego ranka smakolykiem. Mirka w miedzyczasie posiwiala na dziobie, bo tak mówimy na jej ryjek, dawaj tutaj dzioba, jak ubieramy ja w szelki przed spacerem. 

(Tutaj mialo nastapic zdjecie Mirki, ale na draw.blogger pokazuje sie komunikat, ze nie da sie wkleic zdjecia, bez podania powodu.)

Zaczela sie przepowiadana przez Tobiego jesien nad Górnym Menem, z wieloma mglami, wilgocia, i pomimo jeszcze niezbyt niskich temoperatur, przenikliwym zimnem. Na szczescie istnieja szczelne kurtki i podkoszulki, i mnóstwo szaliczków, chust, baktusów i mitenek samorecznie wydzierganych. Nie zapominajac o skarpetach. 



Szkoda, bo akurat dzisiaj doszly mi z Amazona skarpety krótkie, bardzo kolorowe, z fajnymi jamnikowymi motywami, których polowe w sensie dostywy, dostaje jedna dobra dusza, która mi nie tylko w tym roku bardzo pomogla w zyciu. Chciala niebieskawe, niech nosi niebieskawe z rózowymi palcami ;) 

Od jutra zaczynam pracowac na geriatrii, chirurgia po dwóch miesiacach na razie zakonczona, potem jest interna w planie, a potem zobaczymy. W listopadzie mam 2 tygodnie urlopu, w grudniu tez jeszcze 2, to jest urlop z tego roku, kazali wziac, to biore; spodziewalam sie urlopu dopiero od konca stycznia, jak bedzie mi sie konczyl okres próbny, ale nie, urlop mam brac w biezacym roku, i w tym roku przysluguje mi 15 dni. Na drugi rok 30 plus 5 za inwalidztwo, przy 5- dniowym tygodniu pracy, czyli idzie przezyc. 

ZJutro u nas swieto, zjednoczenie Niemiec, mam wolne i dopiero jutro startuje, bo wolne wzielam wedle planów, które niestety nie wypalily- mial przyjechac znajomy z kolega na stancje, na urlop pieszy po Frankonii, niestety nie wyszlo, bo cos wypadlo, tak wiec zuzylam te wolne dni na rozmaite zajecia w domu, jak pielegnacja naszych staroswieckich kredensów, a dzisiaj pranie i prasowanie. 

O, z katalogu zdjec juz przeniesionych na twardy dysk, bierze zdjecia o_O

Bo to tez byla taka sobie praca, pomylam wszelkie szklo, które  dzieli sie na moje, Tobiego i Lilli, jak na przyklad te krysztalowe lampki na wino musujace . Wiele z jej dobytku sprzedalismy na pchlim targu w garazu, troche wydalismy na cele charytatywne. Zostawilismy tylko kieliszki i lampki, które bedziemy uzywac na bank, a nie na byc moze. Bo tego dobra bylo po prostu za duzo, albo jakto stwierdzil Tobi, patrzac na ten Lilli szklany dobytek, mozna by pomyslec, ze uprawiala w domu jakis bar. Pomijajac x serwisów do kawy czy obiadowych, ale za kazdym razem po 13 sztuk, jakby sie cos stluko. Hm. Jedne z lampek na szampana jest juz tylko 5 ;) 

A my szalejemy i jemy na tych mniej eleganckich, ale jednak eleganckich i nietanich talerzach, a gdy ktos do nas przychodzi, wyjmuje te "bogatsze", z mojej zastawy-  kolorowa porcelana w maki- a w Boze Narodzenie bedziemy jesc z zielonej zastawy, która kupil jeszcze dziadek Schrandt, i która po wojnie nie byla ot takim sobie zakupem na slub córki. 

Nie wiem, czy juz pisalam, ale historia Lilli jest dosyc smutna historia, patrzac przez pryzmat jej dziecisnstwa podczas wojny w Prusach  Wschodnich/ na Pomorzu, potem ucieczka jako 4- latka przed Armia Czerwona z matka i rodzenstwem, przybycie w lutym 45 do Zapfendorf, gdzie przebywala juz czesc rodziny, mniemanie sie w bezpieczenstwie, gdyz wojna sie juz konczyla, a tu w Wielka Niedziele 45, 1 kwietnia, caly Zapfendorf wylecial w powietrze, gdyz alianci zbombardowali pociag z amunicja, stojacy od tygodni na dworcu kolejowym. I wtedy wszyscy nie mieli juz doslownie nic, i byli szczesliwi, ze mogli spac na podlodze warsztatu kusnierskiego, bo byl to jeden z niewielu budynków, który malo ucierpial przy eksplozji. "A nasza cala posciel to ukradzionio nam jeszcze na dworcu w Berlinie", tak wspominala Lilli. 

Na drugi rok osiemdziesiata rocznica tego wydarzenia, a Lilli teraz w listopadzie skonczylaby 84 lata. 

I tak dniem dzisiejszym i co bylo kiedys, zyje sobie. 

Duzo czytam, ostatnio, i to jest bardzo dobrze, czytam regularnie gazety, czasopisma, i oczywiscie ksiazki, te w formie papierowej- z biblioteki najczesciej, ale i od Gackowej, czyli mieszanka polsko- niemiecka, jak Chlopki czy Boze, Beata, oczywiscie elektronicznie w moim Tolino, bo tam tez nadal uczestnicze w tej wypozyczalni, i po drodze, w poczekalniach, w telefonie Akuszerki od Luci, które sa definitywnie do polecenia. Jak to zrobic, zeby je przezucic na Tolino, nie mam pojecia, ale w telefonie czytac tez jest ok i mozna gdzies czas przebimbac. 

Och, zapomnialabym... mielismy rocznice slubu, i poszlismy na obiad do miejscowej knajpki, do serdecznej znajomej, która nie jest jej wlascicielka, bo knajpa nalezy do jej brata, ale knajpka jest jej calym zyciem (niestety). Tak, ze Birgid z zaskoczenia urzadzila nam mily obiad, z kwiatuszkiem i swiecuszka na stole, i dobrymi napojami. Bedac pieszo, bo to od nas niedaleko, moglismy pic te trunki ;) 



Te idealne kubki dostalismy w prezencie od Ewci, tej Ewci, która jeszcze 3 lata temu dopielegnowala do smierci mojego sasiada Johannesa. Ach, co to byla za historia...
No nic, lece swyczyscic zeby i spac, bo jutro pobudka za dziesiec piata (rano). 








czwartek, 19 września 2024

Wolne dni

 sa oczywiscie tez pracowite, tyle, ze w domu. 

Wczoraj mialam dlugi ranny dyzur, o wpól do czwartej bylam w domu. Tobi ugotowal makaron z sosem, zjedlismy, porozmawialismy, wypilismy po filizance kawy, i wzielam sie za dawno odkladana robote w domu, mianowicie "przelecenie" wszystkich drzwi i framug, i dwóch naszych starych kredensów, Renuvelem, czyli odswiezenie i nasycenie drewna, gdy suche i szarobiale, jak na przyklad drzwi w lazience od wewnatrz i szczególnie dolem. Troche to posmierduje, ale efekt jest wspanialy. Dzisiaj dociagnelam jeszcze szczególnie suche miejsca, jak wlasnie w lazience, i jeden kredens dolem. Jak na wolnym sie nalezy ;) 

Oczywiscie rano najpierw spanie do oporu, tyle, ze zbudzilam sie juz po siódmej, ale za to poczytalam na lezaco kilka rozdzialów w moim czytniku. To taka fajna sprawa, mozna czytac po ciemku i z ciemnym ekranem/ bialymi literami, czyli nie rzuca to poswiaty, jak w pomieszczeniu ciemno. 

Od Luci dostalam mailem "Akuszerki", których nie moge przelozyc na moje tolino, wiec sciagnelam jakas aplikacje na telefon i w nim te "Akuszerki" czytam. Bardzo ciekawa ksiazka, Luciu serdeczne dzieki!

Po wstaniu i sniadaniu, telefonowalam z moim biurem personalnym, bo mamy powoli planowac urlop na nastepny rok, a ja jeszcze w moim grafiku (samodzielnie pisanym) nie mam jeszcze w styczniu podane, ile wlasciwie tego urlopu, a w tym roku stoi mi, ze do wziecia 15 (?) dni. 15 dni od sierpnia, hmm. Sporo. Tak wiec, telefonicznie dowiedzialam sie, ze dokladnie 15, a w 2025 roku 35, bo jest tak, ze 20 dni kazdy musi ustawowo dostac, szpital doklada dobrowolnie 10 dni, czyli 30 dni dla kazdego, niezaleznie od etatu, bo jako, ze pracuje 2/3 etatu, wychodzilam z zalozenia, ze dostane 2/3 urlopu, czyli 20 dni, plus 3 dni za inwalidztwo, jak w poprzednim szpitalu, a tu dostaje cale tydzien, czyli 5. No i sie przyjemnie zaskoczylam. W tym roku, do konca grudnia, mam wybrac te 15 dni urlopu, to jest w sumie caly miesiacw moim przypadku, bo mniej wiecej tyle dyzurów mam w miesiacu. 

Moje pomylkowe przemeldowanie kasy chorych do bawarskiej z dolnosaksonskiej tez juz wyjasnione, bo mnie Bawaria najpierw chciala uchwycic, przy czym stwierdzila, ze jestem ubezpieczona u konkurencji- notabene ta sama kasa, tylko dolnosaksonska... zamieszanie z polataniem, kosztowalo mnei to jedno zdjecie do nich wyslane. Bardzo mi to pasuje z pozostaniem w dolnosaksonskiej kasie chorych, gdyz mam tam juz przyznane pare rzeczy, o które musialabym sie od poczatku starac, jak na przyklad botoks, i watpie, czy bawarska kasa chorych bylaby zachwycona, za kilka lat placac mi za nowy procesor jakies 14 tysiecy euro ;) dolnosaksonska zna mnie juz, i przyjmuje to na klate, bo musi. 

Co poza tym. W swoim czasie, czerwiec albo lipiec to byl, w kazdym razie jeszcze nie pracowalam, poznalam Arlete z Polski. Chyba o tym nie pisalam? bylo to tak, ze mielismy do oddania lodówke z zamrazarka po Lilli, bo kupilismy nowy sprzet, bardziej oszczedny, i dowiadywalismy sie w naszym takim caritasowym sklepiku za darmo, czy by kogos nie mieli, kto potrzebuje taki sprzed, na przyklad z uchodzców. Okazalo sie, ze tak, ze z campu pod wsia, jeden dostzal mieszkanie, i potrzebowalby, i czy nie moglibysmy zawiezc ten sprzet tam? Bedzie tam pani opiekujaca sie obiektem i uchodzcami, ona wie, ze przyjedziemy. No to dorra, jedziemy. Na m8iejscu powitala nas w niemieckim z akcentem nieco, pani wieku okolo mnie, blondynka jak to sie zwie, puszysta, zawolala na Arabów, czesciowo po niemiecku, czesciowo po arabsku, ze maja wyladowac i wstawic do pomieszczenia rekreacyjnego, ten sprzet. Przy wyladowywaniu fuknela po niemiecku na czarnowlosa na dziewczyne, bioraca sie za rower, czy chce byc przejechana, i ma sie stad zbierac, dokladajac na koniec siarczyste yalla! Po czym gdzies poleciala, zaraz znowu przyleciala z inna kobieta, do której z kolei po rusku rzekla, ze ma dopilnowac dalszej procedury z ta lodówka, bo ona jedzie zaraz na fizjoterapie. I znowu gdzies poleciala, w kierunku okazalo sie Tobiego, bo ja sobie w tym czasie nieco camp od srodka obejrzalam, jak sie zyje w takich kontenerach- co jak co, ale czysto mieli. Za chwile puszysta blondynka znowu skads przyleciala do mnie, i rzekla tym razem po polsku: a pani to mi mogla od razu powiedziec, ze mówi po polski, maz mi powiedzial. I to jest wlasnie Arleta. Spotykamy sie czasami w caritasowej kafejce, a tydzien temu w koncu dala rade nas w domu odwiedzic, bo akurat tez mialam wolny dzien. Arleta jest adwokatem, i prowadzi wlasnie ten camp uciekinierów, wladajac po trochu czy wiecej rozmaitymi jezykami, przy czym arabskiego dopiero sie uczy i mówi, ze nietrudny, bo gramatyki w sumie nie maja, takze czasów. Jest wdowa, i ma syna z kolejnego zwiazku, prawie pelnoletniego, który teraz zaczyna nauke zawodu, i oboje szukaja praktyk dla niego. Bardzo fajna kobitka, i chetnie bierze moje wyczytane gazetki od Gackowej, i czasami ksiazke tez pozyczy. 

W pracy tez leci, jestem drugi miesiac na oddziale 2, w pazdzierniku zmieniam na 3, ale w zeszlym tygodniu skoczkowo skoczylam na dwa dyzury popoludniowe na oddzial 4, interne, bo tam bylo sporo zachorowan. Tak wiec poznalam nowe przyszle kolezanki. Pierwszy dyzur byl zadziwiajacy, bo oddzial pelny, a tam na popoludniu ja, obca, Aida, obca, Davinja, tez obca, bo z firmy wypozyczajacej i piaty dzien na oddziale- "ty mnie sie nie pytaj nic, bo ja tu dopiero piaty dzien pracuje " ;) no i ze stalego sztabu Simone, na której meijscu ja bym zwatpila we wszystko, ale ona calkiem odprezona, bo niby co, przeciez wszystko dziala i bucy, z nami czterema, a jak cos nie wiecie, pytajcie mnie. I tak tez bylo. I tak sie nauczylam nowoprzyjecia pacjenta internistycznego, i pare inaczej robionych na tym oddziale rzeczy. Na drugi dzien po poludniu bylo juz inaczej, bo doszla inna stala pracownica (Aida juz nie byla), Simone, ja, Christian z tej samej firmy co Davinja, i Davinja tez, czyli bylo nas piec i bylo calkiem ok, no i ja juz sie nie stresowalam, co bedzie jak bedzie, to czy co innego. Czasami tak po prostu mam. 

Po kilku zimnych i deszczowych dniach powrócilo u nas lato, a z nim przyszly wiadmosci o powodziach na poludniu Polski, dokladnie w moich rodzinnych rejonach- Nysa, Prudnik, Glucholazy.... teraz wielkie porzadkowanie po wodzie, blocie i wyrzucanie zniszczonych rzeczy. Kuzynka miala jedynie wode w piwnicy, bo dom na górce stoi. Dokladnie tak samo mielismy w roku bodajze 1976, jak byla powódz póznym latem, wies byla zalana, potopilo sie bydlo, a my jedynie kaluze w piwnicy. 

Sasiad pracowal dzisiaj nieco pila na drzewie, i naraz widze z mojego miejsca przy stole w jadalni wieze kosciola katolickiego. 


Gunda to nasza sasiadka pare domów dalej, zawsze rejestruje, ze o piatej rano swieci sie swiatlo w naszej kuchni, a wiec ja mam ranny dyzur ;) Jest po dziewiecdziesiatce, byla Lilli dlugoletnia sasiadka i znajoma. 

Wczorajszy wieczorny spacer z Mirka i krzyze przydrozne, jest ich tu masa we wsi. 


Akurat pelnia ksiezyca. 

Wieczorem czytamy. Troche nie nadazam z lekturami, a "Chlopki" tez juz czekaja, od Wielkanocy mniej wiecej, ale sa w nastepnej kolejnosci, jak tylko dokoncze te ksiazke z biblioteki o marnowaniu i wyrzucaniu zywnosci w Niemczech i pozostalej Europie.