w Hirschaid. Byliśmy tam wczoraj na otwarciu wystawy o holokaust, pociągach śmierci do Krasnystawu, które odjeżdżały z Würzburg, z Żydami z Coburg, Lichtenfels, Kronach.
Dzierganie i nie tylko
Ja, moje druty, wełna, książki, praca, rodzina w sensie ślubnego chłopa i Mirki jako psa, plus oczywiście syn i synowa, znajomi, przyjaciele, ludzie przypadkowo spotkani na drodze życia, a wszystko to działo się do wiosny 2024 na dolnosaksońskiej prowincji, a teraz w gminie targowej nad Menem w Górnej Frankonii.
sobota, 5 kwietnia 2025
Pałac Sassanfarth
czwartek, 3 kwietnia 2025
Dzień dobry słonecznie
Wczoraj pogrzebane w ogródku, posadziliśmy kilka krzewów, w tym i agrest, i inne kolorowo kwitnące rośliny, aby pszczoły i inne owady miały radochę, a i nas oko cieszyło.
W słońcu jest ciepło, wieczorami gryzie chłodek. Pożegnałam ciepły sweter, wybrałam ręcznie, wysuszyłam na płasko @Gackowa. Jak skończę szał, wezmę się za kolejny kłębek od Ciebie, bo te swetry to wspaniała sprawa.
Trochę ogarniam chałupę, z odkurzaniem poczekam na pokrojenie chleba na kromki; zapas jest mrożony. Najlepszy chleb tutaj jest z Ützing, piekarnia jest niedaleko tego sklepiku z wędlinami, mydłem i powidłem, czyli szału na kółkach. Dwa razy w tygodniu Schauer wysyła swoje wypieki w podróż po wioskach, i wczoraj pod ewangelickim kościołem dorwałam to chlebowe koło w ćwiartkach.
środa, 2 kwietnia 2025
Wczoraj
wtorek, 1 kwietnia 2025
Nie zapomnieć...
Dzisiaj rano w Zapfendorf, krótko po wpół do dziewiątej rano.
poniedziałek, 31 marca 2025
Urlop
Wykaraskałam się z wirusów, te 2 tygodnie zwolnienia byly na to faktycznie konieczne, nowa lekarka miała rację. Mam uczucie, że dobrze do niej trafiłam, jest wedle mojego odczucia tak samo dobra, jak "mój" Kazach w Eschershausen.
W każdym razie, od tygodnia test na wirusy był negatywny, ale kichałam, smarkałam i kaszlałam jeszcze całkiem do rzeczy. Od 3 dni i z tym spokój.
Teraz mam 2 tygodnie urlopu, taki domowy urlop, wiadomo co znaczy, ale będę też wypoczywac. Dużo czytać. Robić na drutach, z poncza zostały mi 2 motki, bo 3 wystarczylu, nie wiem, jak oni to liczyli, definitywnie za dużo, ale welenka miła, to będzie z reszty fajny szal czy chusta dookoła szyi.
W tym momencie siedzę u lekarki, dostaję zaraz holter ciśnieniowy, jutro oddaje plus ergometr. Z ciśnieniem tętniczym to mam tak, że od jakichś 15, 20 lat biorę homeopatycznaą dawkę Bizoprololu, 2,5 miligrama raz dziennie, rano. Jako nastolatka miałam podwyższone ciśnienie, które samo się unormowało, a potem znowu jakoś podpadłam ciśnieniowo podczas wizyt u rodzinnego i przy obligatoryjnych pomiarach. Aktualnie i od wielu lat mam raczej niskie ciśnienie, ale tabletkę mam brać, żeby takie pozostało. Także z powodu genetycznego, moja mama od wczesnej młodości miała nadciśnienie, i na koniec Morbus Binswanger, co było katastrofalne w skutkach. Odstawienia tego Bizoprololu odradzał mi i Kazach, i ci nowi tutaj. Tak więc, dam teraz to przetestować, przejadę na rowerku i zobaczymy, co wyjdzie, dobrze, że kolanem dam radę.
Wczoraj wieczorem bylismy w kinie, ja, Arleta, Jola, i Tobi, bo jednak zdążył na czas z zebrania kolejarzy w Breitengüssbach, co mnie ucieszyło, ponieważ film, na który się wybierałyśmy, "Heldin", czyli Bohaterka, produkcja szwajcarska, pokazała jeden popołudniowy dyżur Florii, pielęgniarki na onkologii. Tak bez upiększeń, i tak jak dyżury w szpitalu przebiegają. Od pełnego pampersa starszej pani i placków przed łóżkiem. Ze wszystkimi pacjentami, pytającymi o wszystko, a najczęściej o to, kiedy zjawi się u nich lekarz, który akurat jest na izbie przyjęć albo stoi przy stole operacyjnym. Telefony różnych ludzi, pytających o sorry, pierdoły, szukających zaginionych majtek mamy i innych okularów do czytania po wypisie. Naokoło dzwoniący telefon w kieszeni, nowi pacjenci, przygotowanie do tomografii, transport na blok op i z powrotem, w międzyczasie zgon, ale reanimacja, bo nie ma testamentu pacjenta i rozporządzenia, wyprawa do piwnicy/ patologia, bardzo dręczącą rodzina, problemy z życia pacjentów, a także, co będzie ze starym psem, jak umrę- starszy pan ma nowotwora i wie, że ma niedużo czasu.
Arleta i Jolka z grubsza temat znają, a Tobi był wstrząśnięty. Co prawda wie z moich opowiadań, jak drzewiej bywało, jak ja sama z 45 a czasami i więcej pacjentów, w tym świeżo operowani i oczywiście nowoprzyjęcia całą noc. Do dzisiaj mam ten "rachunek sumienia", przedstawiony nowemu szefowi. 10 godzin dyżuru, 48 pacjentów. 600 minut podzielić przez 48 (a częściej i więcej pacjentów) wynosi 12,5. MINUT dla JEDNEGO pacjenta, przez cały dyżur, na WSZYSTKO, co związane z tym pacjentem i jego pielęgnacją. Oczywiście z tych 12,5 minut od łebka odbieram kazdemu czas na właśnie nowoprzyjętych i inne prace. I mam 45 minut przerwy, którą poświęcam na pracę, ale zyskuję przez to akurat niecałą minutę, dokładnie 56,25 sekund dla każdego, więc w sumie nie opłaci się poświęcać przerwy, bo nic nie nadgonię, ale i tak nie mam szans na przerwę, więc...
Przekazanie dyżuru następnej, rannej szychcie, to 15 minut. 15÷ 48= 18,75 sekund. Tyle czasu mam teoretycznie na przekazanie pacjenta ustnie w ramach raportu. Idzie? Musi.
W ciągu kilku dni przywrócono na oddziale starą metodę bycia we dwoje na nocnych dyżurach, co nie było luksusem.
O czymś podobnym jest Bohaterka. Polecam.