Akurat dziergam skarpety dla ojca Dagmy, który to akurat lezy w szpitalu z chora noga, a ma chorobe tetnic obwodowych, czyli cieple skarpety mu sie przydadza... jedna skarpetka juz gotowa, druga potrwa jeszcze pare godzin ;) wiec na prosbe Emmy, Baby z Klifu, czyli panci od Panny Cliff, napisze w miedzyczasie, jak Mirka trafila do mnie.
Bylo wiec to tak, ze w lipcu 2012 umarl nasz kot, Fin, on byl wspanialym kotopsem, znajdkiem, przyniesionym ze zwierzecego bidula, szacowany wiek- niewiele tygodni... umarl w wieku 13 lat. Zaloba byla wielka, ale nie chcialam nic tak nagle i po diable, zreszta moi rodzice tez chcieli dojsc do siebie po jego odejsciu, a bylo trudno, i zawsze ktos tam gdzies po katach za Finem pobekiwal... w miedzyczasie byl maly chomik, z jego mikroskopijnym oczekiwaniem zyciowym. I znowu pustka, nawet sprzatac po kim nie bylo czego.
Od jakiegos czasu mój ojciec zaczal mówic o psie. Juz jak chowal dobytki po Finie do garazu, stwierdzil: a bo ja sobie jeszcze jakiegos kotka przygarne. Albo pieska. I o malo zesmy nie przygarneli, podczas pobytu w Polsce u kuzynki, przyplatal nam sie pewien znajdek, maly mieszany terierek, chodzil caly dzien za nami, a potem poszedl. Kuzynka znala psiaka, ze taki domno- bezdomny, w sumie nikt sie nim nie zajmuje, na szyi mial taki sznur od kluczy, i z pewnoscia lepiej byloby mu u nas. No ale poszedl sobie, za innymi ludzmi, i zostalimy sie na lodzie.
W miedzyczasie bylam tez z Ina i jej wtedy 16 psami na spotkaniu Czterech Lap pod Kilonia, gdzie byl do wziecia taki maly mieszaniec- pekinczyk, ale rozsadek wzial u mnie przewage nad ciagotami, bo tak nagle psa wziac, z dnia na dzien....
Wrócilam bez pekinczyka...
Tymczasem Tato naokolo opowiadal o swoim wojennym psie (jest rocznik 1938), i ze go ruski zolnierz bagnetem przebil, jak front przez wies szedl. I ze potem byl Azorek. Zdjecie z Azorkiem akurat ma.
Potem byl Bor- tutaj z moja ciotka Annemarie-
- po Borze Zagraj, który byl juz tutaj prezentowany, ze mna w malej roli ;)
- i Ara, malenka i ponoc niezwykle madra Ara, a ja w nieco wiekszej roli.
Potem mieszkalismy juz w miescie, i psów juz dlugo przed wyprowadzka nie mielismy.
A kilka lat temu, mój tato zaczyna o psie, ze chciałby jeszcze w tym zyciu miec malego pieska. Zblizaly sie jego 76- ste urodziny, wiec jak piesek ma byc, to musi byc jak najszybciej. Tak wiec heja do Iny na porady i skad wziac psa. Ina bowiem wspólpracuje z tymi Czterema Lapami, które to z kolei utrzymuja psi bidul w Kecskemet na Wegrzech, i stamtad pochodzilo kilka jej staruszków i inwalidów, psy, które nie mialy szanse na znalezienie domu, jak Pinot- któremu ktos polamal kilka kosci...
czy Pali(nka), która oslepiono,
i takie rózne inne, z padaczka, z chorobami rozmaitymi, ale i kilka zdrowych briardów z regularnych hodowli.
Briard jednakze wydawal mi sie o kilka numerów za duzy ;) ale Ina znalazla rade, ze wegierskich piesków do wziecia organizacja akurat nie ma, bo to srodek zimy, i nie jechali teraz, ale zaprzyjazniona organizacja ma pieski z innych czesci Europy, i dala mi kilka linków...
I tak natknelam sie na suczke o imieniu Mrvica, które to imie po bosniacku znaczy Okruszek :) Tutaj Okruszek byl od kilku tygodni w Pustaci Luneburskiej w "rodzinie zastepczej" i do wziecia.
Dowiedzialam sie, ze Okruszek Mrvica byl przywieziony dosc spontanicznie, ale nie na wariackich papierach przy ostatnim transporcie z Bosni, miasto Zenica, poniewaz male psy maja tam male szanse, i przypuszczano, ze calkiem sprytna mala Mrvica dosyc szybko znajdzie w Niemczech amatora swoich wdzieków... tak wiec kąpiel, odrobaczenie, badanie weterynaryjne, szczepienia, kastracja, czip w kark, paszport nieunijny, i wio do Soltau. Nawet swojej klatki nie miala, dokoptowali ja do Dekcicy, która jechala juz bezposrednio do swojej nowej rodziny.
A przy pomocy takich zdjec szukano dla niej domu:
(tutaj z Amela w Soltau)
Potem dotarly do mnie i takie zdjecia z Mirkowych mlodych lat na ulicach Zenicy:
Czyli piesek z pudelka po pizzy. Na ostatnim zdjeciu Mirka juz opuscila ulice, szykowana jest do odlotu do Niemiec u rodziny Despot. Z Jelena w Bosni mam kontakt do dzisiaj- Mirka bardzo pokochala jej brata Miso, który trzyma ja na reku. Despoci nie byli jednak w stanie zatrzymac wszystkie psy... i tak Mirka znalazla sie krótko przed Bozym Narodzeniem 2013 w Soltau, jakies 150 km ode mnie. Obejrzalam ja internetowo, ujela mnie jej kundelkowatosc i krzywe nogi, z przodu x, z tylu o, a przede wszystkim jej oczy. Po tygodniu zapragnelam ja na powaznie miec. Jasne bylo, ze chce i preferuje kundelka, takiego, jakie znalam jeszcze z Polski, nie do osiagniecia tutaj... wiele maili, telefonów, pytan ze strony Ameli i Christiana, bo ot tak po prostu psów nie podaja dalej, tu musi wszystko pasowac. Trzeba byc szczerym. Opowiedzialam im o pragnieniu mojego starego taty co do malego pieska, i tutaj bylo pierwsze dopytywanie sie, z racji jego wieku. Tak, piesek jakby na jego zyczenie, ale ja za tym stoje, oczywiscie, bedzie to takze mój piesek, takze prawnie, znaczy podatkowo, ubezpieczeniowo, i ze bede robic to prawo jazdy na psa, które jest u nas od 2011 roku obowiazkowe przy pierwszym (urzedowo) psie. Zrobilam to prawko, a jakze :D i w lutym 2014, pewnego niedzielnego poludnia, Amela i Christian przywiezli mi...
Poten tylko podpisanie umowy- teoretycznie Mirka nalezy do tego towarzystwa, nie moge jej ani sprzedac, ani komus przekazac, czy juz absolutnie do przytulku- opłata urzedowa, opowiedzenie reszty przy obserwacji Mirki, co jeszcze bylo nie napisane czy niedotelefonowane, a wieczór sie zblizal, i Mirka dostala jeszcze kilka calusów...
... po czym byla NASZA!
Z poczatku byla bardzo spokojna, i tylko nas obserwowala. Taka trusio-cipcia. Dopiero po jakims czasie okazalo sie, ze naprawde umie szczekac, a glosik ma tubalny, chyba jej jakis dziadek to owczarek niemiecki musial byc ;)
Szok swojego zycia przezyla dwa miesiace po przyjezdzie do nas, bo pojechalismy odwiedzic w Oldenburgu Macka z okazji jego urodzin. Mirka miala zaprogramowane, ze dluga podróz= nowe miejsce, i cala droge drzala i plakala, i na nic bylo pocieszanie, glaskanie i calowanie. Dopiero w Oldenburgu, jak zobaczyla Macka, cos jej sie w glowie rozjasnilo, i wieczorem w drodze powrotnej, juz sie zdrzemnela, a potem radosc wielka, bo wysiadla z auta na swoim podwórku. Od tej pory zaczela chetnie jezdzic autem. Potem byly po kolei dwie szkólki dla psów, pierwsza tak na powitanie, druga byla ta, gdzie zrobilam prawo jazdy na psa, a w miedzyczasie po prostu sie docieralysmy do siebie, poznawaly, w na obecny moment jest tak, ze Mirka weszla w rodzine jak brakujacy kawalek puzzle, i po prostu jest. Od poczatku byla nieproblematyczna, pomijajac jej faze darcia japy na widok jakiegokolwiek psa, która to faza wlaczyla jej sie po kilku miesiacach pobytu u nas. Ma swoich kolegów i kolezanki, przy czym preferuje duze rasy ;) od czasu przygody z gruczolami analnymi ma respekt przed swoja pania weterynarz. Jezyka nauczyla sie dosc szybko (doswiadczenie Iny- okolo 6- 8 tygodni, i pies lapie obca mowe). Jako pies z ulicy nie bawi sie, jedynie rozrywa na amen gumowe swinie i targa misia, ale zabawy pilka to juz nie jej bajka. Lubi czasami cos przekopac czy zakopac, przy czym ma swoje stale miejsca w ogrodzie, jedno w krzakach. Gdy czasami zwymiotuje, robi to tylko i wylacznie na deski badz kafelki, nigdy na tekstylia, taka ciekawostka. Nie bedzie tez robic kupy do swojego ogrodu, z kupa musimy odejsc przynajmniej kilkaset metrów od domu ;) Oczywiscie biega bez smyczy, slucha sie, nawet kotów nie gania, bo wie, ze nie wolno. Pól roku mialam jej nie spuszczac ze smyczy, ale juz szybciej mozna bylo jej w tym kierunku zaufac. C jeszcze? Acha, kocha nas bardzo, co okazuje przytulaniem sie, szturchaniem lapkami, namietnym lizaniem, a my ja nawzajem, oprócz lizania jej ;D
A tutaj Mirka staje sie ewangeliczka, poniewaz akurat ewangelicki pastor urzadzal takie nabozenstwa specjalnie dla psów; niestety juz zmarl.
Bylo wiec to tak, ze w lipcu 2012 umarl nasz kot, Fin, on byl wspanialym kotopsem, znajdkiem, przyniesionym ze zwierzecego bidula, szacowany wiek- niewiele tygodni... umarl w wieku 13 lat. Zaloba byla wielka, ale nie chcialam nic tak nagle i po diable, zreszta moi rodzice tez chcieli dojsc do siebie po jego odejsciu, a bylo trudno, i zawsze ktos tam gdzies po katach za Finem pobekiwal... w miedzyczasie byl maly chomik, z jego mikroskopijnym oczekiwaniem zyciowym. I znowu pustka, nawet sprzatac po kim nie bylo czego.
Od jakiegos czasu mój ojciec zaczal mówic o psie. Juz jak chowal dobytki po Finie do garazu, stwierdzil: a bo ja sobie jeszcze jakiegos kotka przygarne. Albo pieska. I o malo zesmy nie przygarneli, podczas pobytu w Polsce u kuzynki, przyplatal nam sie pewien znajdek, maly mieszany terierek, chodzil caly dzien za nami, a potem poszedl. Kuzynka znala psiaka, ze taki domno- bezdomny, w sumie nikt sie nim nie zajmuje, na szyi mial taki sznur od kluczy, i z pewnoscia lepiej byloby mu u nas. No ale poszedl sobie, za innymi ludzmi, i zostalimy sie na lodzie.
W miedzyczasie bylam tez z Ina i jej wtedy 16 psami na spotkaniu Czterech Lap pod Kilonia, gdzie byl do wziecia taki maly mieszaniec- pekinczyk, ale rozsadek wzial u mnie przewage nad ciagotami, bo tak nagle psa wziac, z dnia na dzien....
Wrócilam bez pekinczyka...
Tymczasem Tato naokolo opowiadal o swoim wojennym psie (jest rocznik 1938), i ze go ruski zolnierz bagnetem przebil, jak front przez wies szedl. I ze potem byl Azorek. Zdjecie z Azorkiem akurat ma.
Potem byl Bor- tutaj z moja ciotka Annemarie-
- po Borze Zagraj, który byl juz tutaj prezentowany, ze mna w malej roli ;)
- i Ara, malenka i ponoc niezwykle madra Ara, a ja w nieco wiekszej roli.
Potem mieszkalismy juz w miescie, i psów juz dlugo przed wyprowadzka nie mielismy.
A kilka lat temu, mój tato zaczyna o psie, ze chciałby jeszcze w tym zyciu miec malego pieska. Zblizaly sie jego 76- ste urodziny, wiec jak piesek ma byc, to musi byc jak najszybciej. Tak wiec heja do Iny na porady i skad wziac psa. Ina bowiem wspólpracuje z tymi Czterema Lapami, które to z kolei utrzymuja psi bidul w Kecskemet na Wegrzech, i stamtad pochodzilo kilka jej staruszków i inwalidów, psy, które nie mialy szanse na znalezienie domu, jak Pinot- któremu ktos polamal kilka kosci...
czy Pali(nka), która oslepiono,
i takie rózne inne, z padaczka, z chorobami rozmaitymi, ale i kilka zdrowych briardów z regularnych hodowli.
Briard jednakze wydawal mi sie o kilka numerów za duzy ;) ale Ina znalazla rade, ze wegierskich piesków do wziecia organizacja akurat nie ma, bo to srodek zimy, i nie jechali teraz, ale zaprzyjazniona organizacja ma pieski z innych czesci Europy, i dala mi kilka linków...
I tak natknelam sie na suczke o imieniu Mrvica, które to imie po bosniacku znaczy Okruszek :) Tutaj Okruszek byl od kilku tygodni w Pustaci Luneburskiej w "rodzinie zastepczej" i do wziecia.
Dowiedzialam sie, ze Okruszek Mrvica byl przywieziony dosc spontanicznie, ale nie na wariackich papierach przy ostatnim transporcie z Bosni, miasto Zenica, poniewaz male psy maja tam male szanse, i przypuszczano, ze calkiem sprytna mala Mrvica dosyc szybko znajdzie w Niemczech amatora swoich wdzieków... tak wiec kąpiel, odrobaczenie, badanie weterynaryjne, szczepienia, kastracja, czip w kark, paszport nieunijny, i wio do Soltau. Nawet swojej klatki nie miala, dokoptowali ja do Dekcicy, która jechala juz bezposrednio do swojej nowej rodziny.
A przy pomocy takich zdjec szukano dla niej domu:
(tutaj z Amela w Soltau)
Potem dotarly do mnie i takie zdjecia z Mirkowych mlodych lat na ulicach Zenicy:
Czyli piesek z pudelka po pizzy. Na ostatnim zdjeciu Mirka juz opuscila ulice, szykowana jest do odlotu do Niemiec u rodziny Despot. Z Jelena w Bosni mam kontakt do dzisiaj- Mirka bardzo pokochala jej brata Miso, który trzyma ja na reku. Despoci nie byli jednak w stanie zatrzymac wszystkie psy... i tak Mirka znalazla sie krótko przed Bozym Narodzeniem 2013 w Soltau, jakies 150 km ode mnie. Obejrzalam ja internetowo, ujela mnie jej kundelkowatosc i krzywe nogi, z przodu x, z tylu o, a przede wszystkim jej oczy. Po tygodniu zapragnelam ja na powaznie miec. Jasne bylo, ze chce i preferuje kundelka, takiego, jakie znalam jeszcze z Polski, nie do osiagniecia tutaj... wiele maili, telefonów, pytan ze strony Ameli i Christiana, bo ot tak po prostu psów nie podaja dalej, tu musi wszystko pasowac. Trzeba byc szczerym. Opowiedzialam im o pragnieniu mojego starego taty co do malego pieska, i tutaj bylo pierwsze dopytywanie sie, z racji jego wieku. Tak, piesek jakby na jego zyczenie, ale ja za tym stoje, oczywiscie, bedzie to takze mój piesek, takze prawnie, znaczy podatkowo, ubezpieczeniowo, i ze bede robic to prawo jazdy na psa, które jest u nas od 2011 roku obowiazkowe przy pierwszym (urzedowo) psie. Zrobilam to prawko, a jakze :D i w lutym 2014, pewnego niedzielnego poludnia, Amela i Christian przywiezli mi...
Poten tylko podpisanie umowy- teoretycznie Mirka nalezy do tego towarzystwa, nie moge jej ani sprzedac, ani komus przekazac, czy juz absolutnie do przytulku- opłata urzedowa, opowiedzenie reszty przy obserwacji Mirki, co jeszcze bylo nie napisane czy niedotelefonowane, a wieczór sie zblizal, i Mirka dostala jeszcze kilka calusów...
Z poczatku byla bardzo spokojna, i tylko nas obserwowala. Taka trusio-cipcia. Dopiero po jakims czasie okazalo sie, ze naprawde umie szczekac, a glosik ma tubalny, chyba jej jakis dziadek to owczarek niemiecki musial byc ;)
Szok swojego zycia przezyla dwa miesiace po przyjezdzie do nas, bo pojechalismy odwiedzic w Oldenburgu Macka z okazji jego urodzin. Mirka miala zaprogramowane, ze dluga podróz= nowe miejsce, i cala droge drzala i plakala, i na nic bylo pocieszanie, glaskanie i calowanie. Dopiero w Oldenburgu, jak zobaczyla Macka, cos jej sie w glowie rozjasnilo, i wieczorem w drodze powrotnej, juz sie zdrzemnela, a potem radosc wielka, bo wysiadla z auta na swoim podwórku. Od tej pory zaczela chetnie jezdzic autem. Potem byly po kolei dwie szkólki dla psów, pierwsza tak na powitanie, druga byla ta, gdzie zrobilam prawo jazdy na psa, a w miedzyczasie po prostu sie docieralysmy do siebie, poznawaly, w na obecny moment jest tak, ze Mirka weszla w rodzine jak brakujacy kawalek puzzle, i po prostu jest. Od poczatku byla nieproblematyczna, pomijajac jej faze darcia japy na widok jakiegokolwiek psa, która to faza wlaczyla jej sie po kilku miesiacach pobytu u nas. Ma swoich kolegów i kolezanki, przy czym preferuje duze rasy ;) od czasu przygody z gruczolami analnymi ma respekt przed swoja pania weterynarz. Jezyka nauczyla sie dosc szybko (doswiadczenie Iny- okolo 6- 8 tygodni, i pies lapie obca mowe). Jako pies z ulicy nie bawi sie, jedynie rozrywa na amen gumowe swinie i targa misia, ale zabawy pilka to juz nie jej bajka. Lubi czasami cos przekopac czy zakopac, przy czym ma swoje stale miejsca w ogrodzie, jedno w krzakach. Gdy czasami zwymiotuje, robi to tylko i wylacznie na deski badz kafelki, nigdy na tekstylia, taka ciekawostka. Nie bedzie tez robic kupy do swojego ogrodu, z kupa musimy odejsc przynajmniej kilkaset metrów od domu ;) Oczywiscie biega bez smyczy, slucha sie, nawet kotów nie gania, bo wie, ze nie wolno. Pól roku mialam jej nie spuszczac ze smyczy, ale juz szybciej mozna bylo jej w tym kierunku zaufac. C jeszcze? Acha, kocha nas bardzo, co okazuje przytulaniem sie, szturchaniem lapkami, namietnym lizaniem, a my ja nawzajem, oprócz lizania jej ;D
A tutaj Mirka staje sie ewangeliczka, poniewaz akurat ewangelicki pastor urzadzal takie nabozenstwa specjalnie dla psów; niestety juz zmarl.
Troche podobienstwa z losami Toyki. Znasz cala historie, wiec nie bede sie powtarzac. Biedne sa te psy spoza Niemiec, wielu moich znajomych ma takie adoptowane znajdy, niektore nigdy nie pozbyly sie traumy, inne odzyly w nowych warunkach.
OdpowiedzUsuńDopiero teraz dopatrzylam sie, ze Mirka ma piekne oczy, takie malo psie. Malo jest zdjec, do ktorych chce spokojnie pozowac en face. :)))
Teko bakcyla na psiaka z ciężkich warunków złapałam u Iny, i obserwując jej psy widziałam, ze z każdego, nawet najbardziej sponiewieranego, mogą być ludzie. Chociaż na ten temat tyle mitów krąży... Ile ja sie nasłuchałam, jakie Mirka może pokazac oblicze, a jakie choroby, i jak to rac psa, gdzie nie wiadomo, jakie charaktery jej rodzice mieli. I same choroby,, mniemanie w niej drzemiące...
UsuńTak, te Mirkowe oczy sa niesamowie, można sie w nich zagłębić, ona nie ma problemu z tym, ze jej się patrzy w oczy. Jak byla u nas Trixi, mię mogłam dojść do p z jej czarnymi guziczkami zamiast oczek 😁
Usuńładu 😊
UsuńNo to masz Rudą Królewnę z bogatym życiorysem.
OdpowiedzUsuńI sprytem, to nie kurka, ona daje sobie rade, i umie zagadać, jak cos jej nie pasuje.
UsuńJaka smutna a teraz piękna historia Mirosławy,zdjęcia mówią same za siebie.
OdpowiedzUsuńKopciuszek 😊
UsuńMirka miała dużo szczęścia. Poruszające jest to zdjęcie, gdy przycupnęła taka skurczona, niepewna ze smutnymi oczami...
OdpowiedzUsuńA teraz tyle szczęścia!
Tak, to zdjęcie przeraża, i mimo takich obrazków, są ludzie nie przyjmujący do wiadomości uczuć psa, i stad te obrazki wyrzucanych z domu, wysadzanych na parkingach, uwiazanych do drzew psów. Mirka najprawdopodobniej byla wyrzucona z domu po znudzeni się, badz psotach, bo życie w domu znala, jak wzięto a z ulicy.
UsuńAle fajna historia! My naszego pieska przywieźliśmy od stolarza, który robił nam okna. Dość powiedzieć piesek przeżył całą stolarkę, która musiała być wymieniona. Pies nigdy nie został wymieniony, z racji pracoholizmu moja mama ma teraz kota.
OdpowiedzUsuńU nas tak prosto do psa sie nie dojdzie, a psie przytułki często same sobie robią pod górkę, i często cos im nie pasuje u ewentualnego zainteresowanego. To juz miejscowe towarzystwa opieki nad zwierzętami sa bardziej realistyczne. Teraz np nasze miejscowe szuka domu dla labradora i labrodoodle, czy jak sie ta mieszanka nazywa, bo ich człowiek zachorował i nie wróci juz do sił...
UsuńBardzo Ci za tę piękną, naprawdę wzruszającą historię dziękuję. poza tym ogromnie mi się spodobało prawo jazdy na psa i wszystkie te obwarowania, czego Ci nie wolno z Mirką zrobić. to jest poważne, humanitarne traktowanie zwierząt, po prostu chapeau bas! i jeszcze Ina, fantastyczna osoba...cudowny wpis!
OdpowiedzUsuńChętnie przypomniałam 😊 proszę bardzo.
UsuńCo oswoiłeś, za to jesteś odpowiedzialny do konca zycia, i tak to traktuje ta Psia Arka, z które pochodzi Mirka.
Ina to przypadek specjalny, leczy ludzi, ale woli miec do czynienia z psami i koniami 😏