We wtorek i w srode pracowalam z Matthiasem, i bylo calkiem niezle, pomijajac jego talent do róznych mniejszych katastrof, ale to jest do opanowania. Bylo jednak tyle roboty, ze ledwo sie wyrabialismy, a o przerwach to nawet mowy nie bylo.
Normalnie mamy w nocy po 45 minut przerwy, jako, ze pracujemy ponad 8 godzin- dokladnie 10,08.
Te przerwy to i tak sa umowne, przeciez nie ma konkretnego zastepstwa, ot po prostu, uwazam, ze mam chwile czasu, spokojnie jest, to sobie siadam i robie przerwe, cos jem, pije, czasami nawet w gazete czy ksiazke przy tym zajrze.
Poprzednim razem, na iinternie, nawet kilka rzadków strzalki zrobilam.
Ale tym razem nie zapowiadalo sie na "glupoty". Sam fakt chirurgiii, czyli oddzial operacyjny, a i tak na sam poczatek sie zdziwilam, dlaczego ginekologiczne pacjentki u nas leza??
Wyladowaly u nas, bo tam, gdzie normalnie leza, wybuchla epidemia norowirusa.
A u nas byl spokój, higienicznie i czysto, tak wiec.
Powiem wam cos: nie ma nic gorszego od klientek ginekologicznych. Mnie oczywiscie pomijajac, bo sama bylam 2x ginekologicznie operowana, oprócz tego bylam raz w zyciu poloznica, ale nigdy z tego cyrku nie robilam, przy zadnym szpitalnym pobycie.
Tym ginekologicznym to sie czasami takie rózne dziwne konce wiaza, ze glowa mala, i siedza na dzwonkach. Nawet nie wiem, co dokladnie mialy operowane, jakies endometriozy, LASH, usuwanie zrostów, jedna byla wytamponowana do imentu, nie wiem ile metrów tej wstazki, ale jak sie rozwinelo, to ciagnelo sie do kostek, ze i ja, i Matthias zbaranielismy na taki widok, i po prostu... uchlastalismy kawal jej, tak kilka centymetrów przy samej pisi ;)
Bo to juz bylo na na drugi czy trzeci dzien po operacji, pani (starsza) cewnik miala juz usuniety, i logiczna koleja rzeczy, przy kazdym siusianiu toto sie moczylo, no i bylo, jak bylo. Tak troche fuj. No to ucielismy debate. Ginekolog nie zameldowal sie u nas z zadnymi pretensjami, bo sie z tym liczylam, tamponade usuwa bowiem on, jako operator.
Inne operacje tez sie odbywaly, i nawet byly 3 plukanki urologiczne, które obslugiwalam od wtorku do piatku bodajze. Lecialy sobie powoli, ale lecialy, i nalezalo uwazac, zeby na czas zmieniac i wylewac. Jednemu pacjentowi w którys dzien zastopowali, to mu w srodku nocy cewnik sie zatkal, i nie dal sie udroznic. Matze po prostu cewnik mu wymienil, doszlismy do wniosku, ze nie ma co i czasu na konsultacje z urologiem w srodku nocy i tak bedzie szybciej i najprosciej, i pacjent nie bedzie cierpial.
Urolog tez na drugi dzien nie zglosil watpliwosci, i nie czepial sie. Przyjal do wiadomosci i po balu.
Z urologiem, ginekologiem i laryngologiem jest bowiem tak, ze oni nie maja dyzurów w szpitalu, bo takie oddzialy nie istnieja. Oni po prostu maja swoje gabinety, i jak trzeba, operuja swoich pacjentów, wynajmujac w szpitalu lózka plus opieke pielegnacyjna. I oczywiscie sale operacyjna, anestezjologa, itd.
Gdyby cos z takim pacjentem w srodku nocy zaczelo sie dziac, znaczy urologicznym, laryngologicznym, ginekologicznym, to jako pierwsza pomoc funkcjonuje chirurg, a potem dopiero dzwoni sie do "wlasciwego osobistego" lekarza danego pacjenta.
W tym przypadku chirurgiczny dyzur miala Nadjeszda czy inna Swietlana, czy chyba Tatjana, ja tam nie wiem, jak ona sie dokladnie nazywa, ale wiem, ze wiele rzeczy ja przerasta, i po prostu nie ma po co ja wzywac. Kobitka po prostu niewiele umie, ale jest osobista i intymna przyjaciólka ordynatora od chirurgii, tak wiec.
Cewnik Matthias elegancko zmienil, pacjent mógl dalej spac, i nie trzeba bylo dyskutowac z Tatjano- Swietlano.
Co dyzur kilka operacji, to czlek na serio biega jak pomylony, i nie wie, w co najpierw rece wsadzic, i jest tak, ze trzeba sobie ustalic w pewnym momencie liste priorytetów z opcja, czego nie robie WOGÒLE. To jest zafajdana sytuacja, i zawsze zle sie z tym czuje, i zawsze podaje do dalszej wiadomosci, az na góre, czego nie zrobilam, bo nie dalam rady, nie mialam czasu. Najczesciej sa to sprawy administracyjne, czyli papierologia, ale czasami tez rezygnacja z pomiarów, czyli lece na zywiol, pacjent wyglada normalnie, nie wyglada na goraczkujacego czy normalnie poszedl do lazienki, czyli cisnienie krwi musi miec ok.
Bardzo wazne jest dla mnie podanie leków i kroplówek (w tym grzmot przeciwbólowych), insuliny, i takich tam, na czas. Zreszta jesli chodzi o analgetyki, to ja jestem bardzo szczodra. Mamy w sumie swietny managament przeciwbólowy, ale trzeba miec czas go stosowac. Ja ten czas po prostu sobie biore, kosztem innych spraw, bo gdy pacjent nie ma bóli, to jest zadowolony i spokojny, i ja tez wtedy profituje, bo idzie spac, a nie siedzi na dzwonku.
Co jeszcze. Do obracania na boki, pampersowania, nie mielismy wiele, ale tez trzeba zrobic, a przy okazji zaproponowac napój, bo wszyscy ci od obracania i pampersowania to juz taka urode do minimalnego picia maja...
Kroplówek mialam rano niewiele, ale Matthias cala mase, jak to na internie, wszyscy z kolei antybiotyki i furosemid.
I tak jakos sobie radzilismy te dwie noce.
W czwartek przyszla Korina, i od razu widze, cos z nia nie tak, czasami zalatywala do mnie cos sie spytac- bo do tego wszystkiego mamy nowy system dokumentacji od 18 lutego, z którym trzeba sie zapoznac, zaprzyjaznic, ogarnac, wejsc w to wszystko, i dla mnie tez to byla premiera, jak i dla Koriny, tak wiec i na to czas "tracilysmy"...
Po pólnocy Korina nie dala rady, zdecydowala sie isc do domu, czemu ja przyklasnelam, zanim mi tutaj sie wylozy.
To byla ta noc z 61 pacjentami w sumie, z czego dwóch nowoprzyjetych, internistycznie, czyli grzmot papierków do opracowania, i wszystkie zalecenia.
Nasza izba przyjec ma bowiem taka urode, znaczy kolezanki tam pracujace, ze czesto czegos sie nie dopatrza, i nie zrobia. I trzeba po nich tak isc, krok po kroku, czy pacjent otrzymal juz ten czy inny dorazny lek, czy oddal mocz na bakterie, i tak dalej...
... a to wszystko trzeba sobie tutaj wyczytac. I tak co noc 1, 2, 3 nowych pacjentów.
Jak wiec Korina odpadla, z mety zadzwonilam do dyrektora tego calego burdelu... sorry, dyrektora szpitala, z pytaniem, co mam robic, bo nie widze siebie z tymi 61 chorymi ludzia, podalam liczbe swiezo operowanych, nowoprzyjetych, zdezorientowanych, umierajacych (1, tak wtedy myslalam jeszcze, typujac na mojego starenkiego urologicznego pacjenta, któremu tez bylo wolno umrzec), do tego fakt, ze nikt jeszcze nie obrócony na inny bok i pampersy pelne. Korina jednak jakims cudem rozlozyla wszystkie lekarstwa znaczy tabletki dla swoich 30 pacjentów, i nawet wystawila grzmot kroplówek na rano, o których ja myslalam, ze to wszystkie, wedle ilosci, a okazalo sie, ze to byla dopiero polowa...
2 tygodnie wczesniej, pracujac na internistycznej czesci, w jedna noc wykonalam 51 kroplówek. Kto zainteresowany, moze sobe obliczyc, co ile minut jedna, teoretycznie, przez 600 minut, czyli 10 godzin dyzuru ;) Pozostaly jeszcze takie "drobnostki" jak zamówienie do apteki, zamówienie wszelkich materialów, konieczne, bo bez leków , strzykawek, pampersów, rekawiczek i tak dalej, to przeciez bylby weekend w czarnej doopie. Tego nie idzie nie zrobic.
Niektórzy z pewnoscia przypominaja sobie Madonne numer 2, która w miedzyczasie awansowala do glównego managementu, i w piatek rano, jako, ze dyplomowana pielegniarka, przyszla sie zajmowac tymi kroplówkami, czyli szykowac, a tym razem bylo wiecej niz tylko 50... zrobila ze 20, stwierdzila, ze teraz musi isc cos innego w tej menezerii zrobic, pierdyknela tymi kroplówkami i poszla se. Tez niezle rozwiazanie, niestety ja tak latwo sobie na dyzuze nie moge tego zrobic.
Dyrektor zarzadzil, ze ma przyjsc ktos z izby przyjec, znaczy jedna, a druga ma tam sie ostac sama. Przyszla Petra, i nie jak sobie pomyslala, "do pomocy", ale do pracowania. Musiala rozpracowac tych dwóch nowoprzyjetych, plujac sie oczywiscie na to, co wyzej napisalam o niedopatrzeniu, niezrobieniu, niewlozeniu jakiegos formularza do aktów pacjenta ;)
Oczywiscie wystartowalysmy z tym obracaniem i pampersami, na internie zawsze duzo dementnych, jeden mial tendencje do ucieczek.
Przedwczoraj w nocy po szpitalu chodzila sobie starsza pani w pizamie, po "zatrzymaniu jej" nie byla w stanie powiedziec, jak sie nazywa, demencja, i szukalismy pustego lózka, czyli kto to moze byc. Okazalo sie, ze szpitalni pacjenci wszyscy leza w swoich lózkach, a kto nie, jest akurat w lazience. Pani przyszla z domu starców troche dalej...
Ale to tez przyklad, ze nie ma tak, ze robie sobie jakas prace do konca- w tym przypadku oderwano mnie od rozkladania tabletek, w celu przelecenia wszystkich pokoi, szukania brakujacej pacjentki, a jak sie wejdzie do pokojum, trzeba sie liczyc, ze ktos sie obudzi i zaraz czegos chce, czyli trwa to jeszcze dluzej.
Petra dzielnie dala rade do rana, odmawiajac wlasnej kolezance kolejnego nowego pacjenta, bo takie sa reguly, jak na przyjeciach jest jedna osoba, kazdy nowoprzyjety idzie od razu na oddzial, a nie spi reszte nocy na dole.
Na drugi wieczór reguly byly takie, ze nie znalezli nikogo na nasz dyzur, wiec znowu mial przyjsc ktos z izby przyjec, a tam druga miala byc sama. Przyszla Edda a humor miala, ze bez kija nie podchodz, jakby my cos za to mogli.
W srodku nocy ni siadlo ni padlo, Edda mi zawiadamia, ze teraz to ona idzie dalej pracowac na izbe przyjec, bo kolezanka ma napad angina pectoris, juz z nim przyszla do pracy, i idzie teraz do domu. Jak to idzie do domu, znaczy jedzie? Bo jest chora, odpyskowala Edda, to jedzie do domu. No to mi wytlumacz, jak to, angina pectoris, co sie z tym robi w domu? Wola sie karetke i idzie do szpitala? To byloby na pewno lepiej, gdyby nie jechala do tego domu, nieprawdaz?
Az tak zle nie ma, odparla Edda, lekarka ja zbadala, i powiedziala, ze to najprawdopodobniej nie jest angina pectoris, ale bóle promieniujace z szyi do ramion...
Wita rozumita, mnie tam cyganic nie trzeba, intryge szyta grubymi niciami to ja z daleka widze, ze to bylo ukartowane, niech im tam. Tak sie umówily. I zadzwonily do tego samego szefa, co teraz. Szef nakazal jednej z geriatrii przyjsc i dalej u nas ze mna pracowac...
Nowa byla zaskoczona, ale powiedzialam jej, co ma jeszcze robic, czyli milion kroplówek na przyklad... ona zaskoczona, bo uwazala, ze bedzie tylko "pomagac"... do tego Edda chciala mi zwalic caly raport, z czym ja powstrzymalam, zeby opowiedziala tej Ninji, bo tak sie nowa nazywala, wszystko o pacjentach. Ninja sie krygowala, ze niby ze swoja geriatryczna kolezanka umówila sie na znmiane okolo ponownego obracania na boki, co dla mnie bylo kompletna glupota, kolejna zmiana personalna, ale róbta, co chceta, przeciez to nie moja odpowiedzialnosc. Wszystkie jestesmy duze i dorosle, i odpowiadamy same za siebie.
Najpierw wypadl z lózka jeden niebotycznie ciezki pacjent, wiec nawet i Edda musiala przyjsc do pomocy. Czy zastepczynie wypelnily formularz na temat upadku pacjenta, nie wiem i nawet wiedziec nie chce. Nie mój cyrk, nie moje malpy. Moze po swinsku, ale ja nie moge sie wszystkim obciazac. Przeciez znaja procedury, jak cos takiego sie stalo.
Przed czwarta owa Ninja dzwoni do mnie, myslalam, ze zmiana ;) a tu sie okazuje, ze Ninja nie wie, czy pacjentka zyje, czy nie. Nosz kurde. Oczywiscie nie zyla, ale w wieku prawie 95 lat, z zapaleniem pluc, juz Matthias stwierdzil, w pewnym momencie znajdziemy ja martwa. I tak sie stalo. No i co teraz? Noszsz... przeciez u nas na dole nie umiera sie inaczej jak na górze na geriatrii, dzwon po lekarza. Tak, ten sam numer jak i u was... grrrr.
Bo ze zmarlym, to liczylam sie wlasnie z moim starym urologicznym pacjentem, ale on zmarl dopiero w sobote w nocy.
Z ta smiercia tez mialam zagwozdke, jako, ze urologa w nocy nie ma (patrz wyzej), wiec zawolalam chorurga, aby stwierdzil zgon, co tez zrobil, a zagwozdka byla tego typu, ze ten pacjent byl wypisany w srode rano do osrodka pielegnacyjnego, skad go za 12 godzin wyslali z powrotem do szpitala z niby krwia w moczu. Przedtem pacjent lezal u nas ze zlamana i operoewana szyjka kosci udowej, i to mi przyszlo na mysl, jak go juz niezywego doprowadzalam do porzadku, bo dopatrzylam sie szwa nad brwia=> kiedys upadl, czyli powypadkowy, czyli normalnie trzeba poinformowac policje kryminalna, prokuratura zatrzymuje zmarlego do wyjasnienia... chirurg jednak stwierdzil, ze to teraz nie wazne, bo pacjent praktycznie zdrowy po tej szyjce poszedl do domu, a teraz jest z tym moczem urologicznie, czyli tamten upadek nie ma nic (juz) do rzeczy, policji nie wolamy. No mam nadzieje, bo przybyta troche pózniej córka, w celu pozegnania sie z ojcem, napomknela o kremacji, a tacy zmarli sa praktycznie nicowani na lewa strone, przez patologa, i zeby tutaj nie bylo problemu z ta brwia. Ale to juz nie mój klopot. Ja przeprowadzilam go przez Jordan, co wieczór telefonowalam z jego córka, która powiedziala mi, ze nie jest w psychicznym stanie, siasc przy ojcu i czekac na jego smierc. Zdarza sie, nic w tym zdroznego, trzeba uszanowac decyzje.
Dobrze, ze tej nocy byla juz ze mna nasza Róza, to wszystko poszlo sprawnie, cyk myk, zmarly opatrzony, rano do chlodni jeszcze go zawiezlismy, strach sie bac, co by to bylo z ta cala Ninja czy Edda. Bo z Petra by bylo. Ona by jeszcze pofilozofowala na temat.
Jak juz opatrzylismy zmarla, te z drugiej strony, czyli aktualnie Ninjowa pacjentke, i lekarka (tez troche nie z tego swiata) zrobila ogledziny zwlok, pomocnice sie znmienily i przyszla na ostatnia godzine (!!) Eva. Dokonczyla ten milion kroplówek, pominela cewniki, znaczy opróznienie worków na mocz, i sama nie wiem, co wlasciwie robial, bo ja zajelam sie swoja robota, wedle motta: niech przynajmniej jedna strona bedzie zrobiona jak nalezy.
Rano przyszly na szychte dwie kolezanki, które obie byly nowe w sensie,ze mialy wolne grafikowe i nie znaly wszystkich pacjentów, tak wiec tylko doradzilam Lydii, zeby szybko dzwonila na izbe przyjec, Edda musi przyjsc i zdac jej raport, jako, ze Edda wczoraj tenze tez miala, i teoretycznie wszystkich tam zna... teoretycznie... bo ja wcale, ja znam moich. Mina Eddy bezcenna, bo akurat zwijala sie do domu.
Na piatek i do konca weekendu spatrzyli na dyxzury nocne nasza Róze, i to bylo najlepsze, pomijajac fakt, ze brakowalo przez to jednego na dzien, ale skompensowali geriatria, codziennie ktos inny pomagal, niby.
Ale jak juz przedtem powiedzialam, nie mój cyrk, nie moje malpy. Oddzial codziennie byl w porazajacym stanie, a pacjentka wagi 170 kg, powitala mnie w sobote wieczorem slowami, ze ekstra wstrzymywala sie z sikaniem, az ja przyjde, "bo wszyscy maja takie humory..." Humor to ja tez mialam, ale nie bylo tego widac.
Pisz do mnie jeszcze? ;)
Wczoraj, na ostatnim dyzurze, sytuacja w koncu sie unormowala, pomijajac pacjenta pod obserwacja ze wstrzasem mózgu, i niebotyczna rana na glowie, sznyt z 20 cm, dalej prawie 90- latke po endoprotezie, troche nie tentego, po prostu musiala miec kilka innych ubocznych chorób, jak i ta nowo przyjeta, ktorej choroba byla prosta: z powodu zdrowotnosci najadla sie pieczywa pelnoziarnistego, lnu i innych takich, do tego za malo pila, i dostala skretu kiszek. Za to pacjent z kamieniem w nerce owy kamien wysikal w srodku nocy, i zaplanowal zaraz, jak zrobi sie jasno, isc do domu.
Ordynator chirurgiczny, ten od tej niewiele wiedzacej Tatjanoswietlany, nawet mi lózko dla pacjentki przekatulkal z jednego pokoju do drugiego, bo mu powiedzialam tak na marginesie, jak ja to lubie i chetnie praktykuje, taki werbalny kuksaniec ;) ze takimi pracami ja sobie czas marnuje, bo sprzataczki i inny serwisyjny personel sie nie wyrabiaja niby, a ja musze sie wyrobic i za nie, bo pacjentka przeciez musi dostac lózko. I tak mam szczescie tej nocy, bo wszystkie szafki nocne czyste, bo normalnie to tez musze najpierw wymyyc i zdezynfekowac, bo sprzataczki "sie nie wyrabiaja". Popatrzyl sie dziwnie, przeprowadzil to lózko i nie skomentowal. Noc dalej juz dezynfekowalam potrzebna mi dla pacjenta szafke...
Nowy system dokumentacji jest do kitu, wszystko poprzestawiane i niektóre rzeczy nie maja sensu, np dlaczego poziom cukru we krwi i insulina sa tak daleko od siebie, przeciez naleza razem? Wózek tez jest wysoki, jak patrze w pierwsze akta, praktycznie na palce wspinac sie musze. Akurat byl u mnie Julian z OiOM- u, po jakas masc, wiec mówie mu to, a ten czort do mnie:
- Lucy, musisz sobie sprawic do pracy buty na koturnie.
Normalnie mamy w nocy po 45 minut przerwy, jako, ze pracujemy ponad 8 godzin- dokladnie 10,08.
Te przerwy to i tak sa umowne, przeciez nie ma konkretnego zastepstwa, ot po prostu, uwazam, ze mam chwile czasu, spokojnie jest, to sobie siadam i robie przerwe, cos jem, pije, czasami nawet w gazete czy ksiazke przy tym zajrze.
Poprzednim razem, na iinternie, nawet kilka rzadków strzalki zrobilam.
Ale tym razem nie zapowiadalo sie na "glupoty". Sam fakt chirurgiii, czyli oddzial operacyjny, a i tak na sam poczatek sie zdziwilam, dlaczego ginekologiczne pacjentki u nas leza??
Wyladowaly u nas, bo tam, gdzie normalnie leza, wybuchla epidemia norowirusa.
A u nas byl spokój, higienicznie i czysto, tak wiec.
Powiem wam cos: nie ma nic gorszego od klientek ginekologicznych. Mnie oczywiscie pomijajac, bo sama bylam 2x ginekologicznie operowana, oprócz tego bylam raz w zyciu poloznica, ale nigdy z tego cyrku nie robilam, przy zadnym szpitalnym pobycie.
Tym ginekologicznym to sie czasami takie rózne dziwne konce wiaza, ze glowa mala, i siedza na dzwonkach. Nawet nie wiem, co dokladnie mialy operowane, jakies endometriozy, LASH, usuwanie zrostów, jedna byla wytamponowana do imentu, nie wiem ile metrów tej wstazki, ale jak sie rozwinelo, to ciagnelo sie do kostek, ze i ja, i Matthias zbaranielismy na taki widok, i po prostu... uchlastalismy kawal jej, tak kilka centymetrów przy samej pisi ;)
Bo to juz bylo na na drugi czy trzeci dzien po operacji, pani (starsza) cewnik miala juz usuniety, i logiczna koleja rzeczy, przy kazdym siusianiu toto sie moczylo, no i bylo, jak bylo. Tak troche fuj. No to ucielismy debate. Ginekolog nie zameldowal sie u nas z zadnymi pretensjami, bo sie z tym liczylam, tamponade usuwa bowiem on, jako operator.
Inne operacje tez sie odbywaly, i nawet byly 3 plukanki urologiczne, które obslugiwalam od wtorku do piatku bodajze. Lecialy sobie powoli, ale lecialy, i nalezalo uwazac, zeby na czas zmieniac i wylewac. Jednemu pacjentowi w którys dzien zastopowali, to mu w srodku nocy cewnik sie zatkal, i nie dal sie udroznic. Matze po prostu cewnik mu wymienil, doszlismy do wniosku, ze nie ma co i czasu na konsultacje z urologiem w srodku nocy i tak bedzie szybciej i najprosciej, i pacjent nie bedzie cierpial.
Urolog tez na drugi dzien nie zglosil watpliwosci, i nie czepial sie. Przyjal do wiadomosci i po balu.
Z urologiem, ginekologiem i laryngologiem jest bowiem tak, ze oni nie maja dyzurów w szpitalu, bo takie oddzialy nie istnieja. Oni po prostu maja swoje gabinety, i jak trzeba, operuja swoich pacjentów, wynajmujac w szpitalu lózka plus opieke pielegnacyjna. I oczywiscie sale operacyjna, anestezjologa, itd.
Gdyby cos z takim pacjentem w srodku nocy zaczelo sie dziac, znaczy urologicznym, laryngologicznym, ginekologicznym, to jako pierwsza pomoc funkcjonuje chirurg, a potem dopiero dzwoni sie do "wlasciwego osobistego" lekarza danego pacjenta.
W tym przypadku chirurgiczny dyzur miala Nadjeszda czy inna Swietlana, czy chyba Tatjana, ja tam nie wiem, jak ona sie dokladnie nazywa, ale wiem, ze wiele rzeczy ja przerasta, i po prostu nie ma po co ja wzywac. Kobitka po prostu niewiele umie, ale jest osobista i intymna przyjaciólka ordynatora od chirurgii, tak wiec.
Cewnik Matthias elegancko zmienil, pacjent mógl dalej spac, i nie trzeba bylo dyskutowac z Tatjano- Swietlano.
Co dyzur kilka operacji, to czlek na serio biega jak pomylony, i nie wie, w co najpierw rece wsadzic, i jest tak, ze trzeba sobie ustalic w pewnym momencie liste priorytetów z opcja, czego nie robie WOGÒLE. To jest zafajdana sytuacja, i zawsze zle sie z tym czuje, i zawsze podaje do dalszej wiadomosci, az na góre, czego nie zrobilam, bo nie dalam rady, nie mialam czasu. Najczesciej sa to sprawy administracyjne, czyli papierologia, ale czasami tez rezygnacja z pomiarów, czyli lece na zywiol, pacjent wyglada normalnie, nie wyglada na goraczkujacego czy normalnie poszedl do lazienki, czyli cisnienie krwi musi miec ok.
Bardzo wazne jest dla mnie podanie leków i kroplówek (w tym grzmot przeciwbólowych), insuliny, i takich tam, na czas. Zreszta jesli chodzi o analgetyki, to ja jestem bardzo szczodra. Mamy w sumie swietny managament przeciwbólowy, ale trzeba miec czas go stosowac. Ja ten czas po prostu sobie biore, kosztem innych spraw, bo gdy pacjent nie ma bóli, to jest zadowolony i spokojny, i ja tez wtedy profituje, bo idzie spac, a nie siedzi na dzwonku.
Co jeszcze. Do obracania na boki, pampersowania, nie mielismy wiele, ale tez trzeba zrobic, a przy okazji zaproponowac napój, bo wszyscy ci od obracania i pampersowania to juz taka urode do minimalnego picia maja...
Kroplówek mialam rano niewiele, ale Matthias cala mase, jak to na internie, wszyscy z kolei antybiotyki i furosemid.
I tak jakos sobie radzilismy te dwie noce.
W czwartek przyszla Korina, i od razu widze, cos z nia nie tak, czasami zalatywala do mnie cos sie spytac- bo do tego wszystkiego mamy nowy system dokumentacji od 18 lutego, z którym trzeba sie zapoznac, zaprzyjaznic, ogarnac, wejsc w to wszystko, i dla mnie tez to byla premiera, jak i dla Koriny, tak wiec i na to czas "tracilysmy"...
Po pólnocy Korina nie dala rady, zdecydowala sie isc do domu, czemu ja przyklasnelam, zanim mi tutaj sie wylozy.
To byla ta noc z 61 pacjentami w sumie, z czego dwóch nowoprzyjetych, internistycznie, czyli grzmot papierków do opracowania, i wszystkie zalecenia.
Nasza izba przyjec ma bowiem taka urode, znaczy kolezanki tam pracujace, ze czesto czegos sie nie dopatrza, i nie zrobia. I trzeba po nich tak isc, krok po kroku, czy pacjent otrzymal juz ten czy inny dorazny lek, czy oddal mocz na bakterie, i tak dalej...
... a to wszystko trzeba sobie tutaj wyczytac. I tak co noc 1, 2, 3 nowych pacjentów.
Jak wiec Korina odpadla, z mety zadzwonilam do dyrektora tego calego burdelu... sorry, dyrektora szpitala, z pytaniem, co mam robic, bo nie widze siebie z tymi 61 chorymi ludzia, podalam liczbe swiezo operowanych, nowoprzyjetych, zdezorientowanych, umierajacych (1, tak wtedy myslalam jeszcze, typujac na mojego starenkiego urologicznego pacjenta, któremu tez bylo wolno umrzec), do tego fakt, ze nikt jeszcze nie obrócony na inny bok i pampersy pelne. Korina jednak jakims cudem rozlozyla wszystkie lekarstwa znaczy tabletki dla swoich 30 pacjentów, i nawet wystawila grzmot kroplówek na rano, o których ja myslalam, ze to wszystkie, wedle ilosci, a okazalo sie, ze to byla dopiero polowa...
2 tygodnie wczesniej, pracujac na internistycznej czesci, w jedna noc wykonalam 51 kroplówek. Kto zainteresowany, moze sobe obliczyc, co ile minut jedna, teoretycznie, przez 600 minut, czyli 10 godzin dyzuru ;) Pozostaly jeszcze takie "drobnostki" jak zamówienie do apteki, zamówienie wszelkich materialów, konieczne, bo bez leków , strzykawek, pampersów, rekawiczek i tak dalej, to przeciez bylby weekend w czarnej doopie. Tego nie idzie nie zrobic.
Niektórzy z pewnoscia przypominaja sobie Madonne numer 2, która w miedzyczasie awansowala do glównego managementu, i w piatek rano, jako, ze dyplomowana pielegniarka, przyszla sie zajmowac tymi kroplówkami, czyli szykowac, a tym razem bylo wiecej niz tylko 50... zrobila ze 20, stwierdzila, ze teraz musi isc cos innego w tej menezerii zrobic, pierdyknela tymi kroplówkami i poszla se. Tez niezle rozwiazanie, niestety ja tak latwo sobie na dyzuze nie moge tego zrobic.
Dyrektor zarzadzil, ze ma przyjsc ktos z izby przyjec, znaczy jedna, a druga ma tam sie ostac sama. Przyszla Petra, i nie jak sobie pomyslala, "do pomocy", ale do pracowania. Musiala rozpracowac tych dwóch nowoprzyjetych, plujac sie oczywiscie na to, co wyzej napisalam o niedopatrzeniu, niezrobieniu, niewlozeniu jakiegos formularza do aktów pacjenta ;)
Oczywiscie wystartowalysmy z tym obracaniem i pampersami, na internie zawsze duzo dementnych, jeden mial tendencje do ucieczek.
Przedwczoraj w nocy po szpitalu chodzila sobie starsza pani w pizamie, po "zatrzymaniu jej" nie byla w stanie powiedziec, jak sie nazywa, demencja, i szukalismy pustego lózka, czyli kto to moze byc. Okazalo sie, ze szpitalni pacjenci wszyscy leza w swoich lózkach, a kto nie, jest akurat w lazience. Pani przyszla z domu starców troche dalej...
Ale to tez przyklad, ze nie ma tak, ze robie sobie jakas prace do konca- w tym przypadku oderwano mnie od rozkladania tabletek, w celu przelecenia wszystkich pokoi, szukania brakujacej pacjentki, a jak sie wejdzie do pokojum, trzeba sie liczyc, ze ktos sie obudzi i zaraz czegos chce, czyli trwa to jeszcze dluzej.
Petra dzielnie dala rade do rana, odmawiajac wlasnej kolezance kolejnego nowego pacjenta, bo takie sa reguly, jak na przyjeciach jest jedna osoba, kazdy nowoprzyjety idzie od razu na oddzial, a nie spi reszte nocy na dole.
Na drugi wieczór reguly byly takie, ze nie znalezli nikogo na nasz dyzur, wiec znowu mial przyjsc ktos z izby przyjec, a tam druga miala byc sama. Przyszla Edda a humor miala, ze bez kija nie podchodz, jakby my cos za to mogli.
W srodku nocy ni siadlo ni padlo, Edda mi zawiadamia, ze teraz to ona idzie dalej pracowac na izbe przyjec, bo kolezanka ma napad angina pectoris, juz z nim przyszla do pracy, i idzie teraz do domu. Jak to idzie do domu, znaczy jedzie? Bo jest chora, odpyskowala Edda, to jedzie do domu. No to mi wytlumacz, jak to, angina pectoris, co sie z tym robi w domu? Wola sie karetke i idzie do szpitala? To byloby na pewno lepiej, gdyby nie jechala do tego domu, nieprawdaz?
Az tak zle nie ma, odparla Edda, lekarka ja zbadala, i powiedziala, ze to najprawdopodobniej nie jest angina pectoris, ale bóle promieniujace z szyi do ramion...
Wita rozumita, mnie tam cyganic nie trzeba, intryge szyta grubymi niciami to ja z daleka widze, ze to bylo ukartowane, niech im tam. Tak sie umówily. I zadzwonily do tego samego szefa, co teraz. Szef nakazal jednej z geriatrii przyjsc i dalej u nas ze mna pracowac...
Nowa byla zaskoczona, ale powiedzialam jej, co ma jeszcze robic, czyli milion kroplówek na przyklad... ona zaskoczona, bo uwazala, ze bedzie tylko "pomagac"... do tego Edda chciala mi zwalic caly raport, z czym ja powstrzymalam, zeby opowiedziala tej Ninji, bo tak sie nowa nazywala, wszystko o pacjentach. Ninja sie krygowala, ze niby ze swoja geriatryczna kolezanka umówila sie na znmiane okolo ponownego obracania na boki, co dla mnie bylo kompletna glupota, kolejna zmiana personalna, ale róbta, co chceta, przeciez to nie moja odpowiedzialnosc. Wszystkie jestesmy duze i dorosle, i odpowiadamy same za siebie.
Najpierw wypadl z lózka jeden niebotycznie ciezki pacjent, wiec nawet i Edda musiala przyjsc do pomocy. Czy zastepczynie wypelnily formularz na temat upadku pacjenta, nie wiem i nawet wiedziec nie chce. Nie mój cyrk, nie moje malpy. Moze po swinsku, ale ja nie moge sie wszystkim obciazac. Przeciez znaja procedury, jak cos takiego sie stalo.
Przed czwarta owa Ninja dzwoni do mnie, myslalam, ze zmiana ;) a tu sie okazuje, ze Ninja nie wie, czy pacjentka zyje, czy nie. Nosz kurde. Oczywiscie nie zyla, ale w wieku prawie 95 lat, z zapaleniem pluc, juz Matthias stwierdzil, w pewnym momencie znajdziemy ja martwa. I tak sie stalo. No i co teraz? Noszsz... przeciez u nas na dole nie umiera sie inaczej jak na górze na geriatrii, dzwon po lekarza. Tak, ten sam numer jak i u was... grrrr.
Bo ze zmarlym, to liczylam sie wlasnie z moim starym urologicznym pacjentem, ale on zmarl dopiero w sobote w nocy.
Z ta smiercia tez mialam zagwozdke, jako, ze urologa w nocy nie ma (patrz wyzej), wiec zawolalam chorurga, aby stwierdzil zgon, co tez zrobil, a zagwozdka byla tego typu, ze ten pacjent byl wypisany w srode rano do osrodka pielegnacyjnego, skad go za 12 godzin wyslali z powrotem do szpitala z niby krwia w moczu. Przedtem pacjent lezal u nas ze zlamana i operoewana szyjka kosci udowej, i to mi przyszlo na mysl, jak go juz niezywego doprowadzalam do porzadku, bo dopatrzylam sie szwa nad brwia=> kiedys upadl, czyli powypadkowy, czyli normalnie trzeba poinformowac policje kryminalna, prokuratura zatrzymuje zmarlego do wyjasnienia... chirurg jednak stwierdzil, ze to teraz nie wazne, bo pacjent praktycznie zdrowy po tej szyjce poszedl do domu, a teraz jest z tym moczem urologicznie, czyli tamten upadek nie ma nic (juz) do rzeczy, policji nie wolamy. No mam nadzieje, bo przybyta troche pózniej córka, w celu pozegnania sie z ojcem, napomknela o kremacji, a tacy zmarli sa praktycznie nicowani na lewa strone, przez patologa, i zeby tutaj nie bylo problemu z ta brwia. Ale to juz nie mój klopot. Ja przeprowadzilam go przez Jordan, co wieczór telefonowalam z jego córka, która powiedziala mi, ze nie jest w psychicznym stanie, siasc przy ojcu i czekac na jego smierc. Zdarza sie, nic w tym zdroznego, trzeba uszanowac decyzje.
Dobrze, ze tej nocy byla juz ze mna nasza Róza, to wszystko poszlo sprawnie, cyk myk, zmarly opatrzony, rano do chlodni jeszcze go zawiezlismy, strach sie bac, co by to bylo z ta cala Ninja czy Edda. Bo z Petra by bylo. Ona by jeszcze pofilozofowala na temat.
Jak juz opatrzylismy zmarla, te z drugiej strony, czyli aktualnie Ninjowa pacjentke, i lekarka (tez troche nie z tego swiata) zrobila ogledziny zwlok, pomocnice sie znmienily i przyszla na ostatnia godzine (!!) Eva. Dokonczyla ten milion kroplówek, pominela cewniki, znaczy opróznienie worków na mocz, i sama nie wiem, co wlasciwie robial, bo ja zajelam sie swoja robota, wedle motta: niech przynajmniej jedna strona bedzie zrobiona jak nalezy.
Rano przyszly na szychte dwie kolezanki, które obie byly nowe w sensie,ze mialy wolne grafikowe i nie znaly wszystkich pacjentów, tak wiec tylko doradzilam Lydii, zeby szybko dzwonila na izbe przyjec, Edda musi przyjsc i zdac jej raport, jako, ze Edda wczoraj tenze tez miala, i teoretycznie wszystkich tam zna... teoretycznie... bo ja wcale, ja znam moich. Mina Eddy bezcenna, bo akurat zwijala sie do domu.
Na piatek i do konca weekendu spatrzyli na dyxzury nocne nasza Róze, i to bylo najlepsze, pomijajac fakt, ze brakowalo przez to jednego na dzien, ale skompensowali geriatria, codziennie ktos inny pomagal, niby.
Ale jak juz przedtem powiedzialam, nie mój cyrk, nie moje malpy. Oddzial codziennie byl w porazajacym stanie, a pacjentka wagi 170 kg, powitala mnie w sobote wieczorem slowami, ze ekstra wstrzymywala sie z sikaniem, az ja przyjde, "bo wszyscy maja takie humory..." Humor to ja tez mialam, ale nie bylo tego widac.
Pisz do mnie jeszcze? ;)
Wczoraj, na ostatnim dyzurze, sytuacja w koncu sie unormowala, pomijajac pacjenta pod obserwacja ze wstrzasem mózgu, i niebotyczna rana na glowie, sznyt z 20 cm, dalej prawie 90- latke po endoprotezie, troche nie tentego, po prostu musiala miec kilka innych ubocznych chorób, jak i ta nowo przyjeta, ktorej choroba byla prosta: z powodu zdrowotnosci najadla sie pieczywa pelnoziarnistego, lnu i innych takich, do tego za malo pila, i dostala skretu kiszek. Za to pacjent z kamieniem w nerce owy kamien wysikal w srodku nocy, i zaplanowal zaraz, jak zrobi sie jasno, isc do domu.
Ordynator chirurgiczny, ten od tej niewiele wiedzacej Tatjanoswietlany, nawet mi lózko dla pacjentki przekatulkal z jednego pokoju do drugiego, bo mu powiedzialam tak na marginesie, jak ja to lubie i chetnie praktykuje, taki werbalny kuksaniec ;) ze takimi pracami ja sobie czas marnuje, bo sprzataczki i inny serwisyjny personel sie nie wyrabiaja niby, a ja musze sie wyrobic i za nie, bo pacjentka przeciez musi dostac lózko. I tak mam szczescie tej nocy, bo wszystkie szafki nocne czyste, bo normalnie to tez musze najpierw wymyyc i zdezynfekowac, bo sprzataczki "sie nie wyrabiaja". Popatrzyl sie dziwnie, przeprowadzil to lózko i nie skomentowal. Noc dalej juz dezynfekowalam potrzebna mi dla pacjenta szafke...
Nowy system dokumentacji jest do kitu, wszystko poprzestawiane i niektóre rzeczy nie maja sensu, np dlaczego poziom cukru we krwi i insulina sa tak daleko od siebie, przeciez naleza razem? Wózek tez jest wysoki, jak patrze w pierwsze akta, praktycznie na palce wspinac sie musze. Akurat byl u mnie Julian z OiOM- u, po jakas masc, wiec mówie mu to, a ten czort do mnie:
- Lucy, musisz sobie sprawic do pracy buty na koturnie.
w dzieciństwie marzyłam, żeby zostać pielęgniarką, ale po twoim wpisie poczułam ulgę, że nią nie zostałam ;D
OdpowiedzUsuńA to szkoda, bo bys sie nam tzeraz przydala! :D Znaczy przez takich jak ty, brakuje personelu w szpitalach. Mamy kolezanki Chorwatki, kiedys byly Wietnamki, teraz mieli ponoc z Bosni jakies sciagac, ale Bosnia odmówila. Bylabys frakcja polska, jestem ja, Magda, Monika, Irena juz na rencie, a i mamy nowego urologa, o imieniu Przemyslaw, to nawet bys nie miala problemu jezykowego, tu i tak kazdy mówi i robie sobie notatki w swoim jezyku ;)
UsuńMłyn straszny. Ja podziwiam, jak sobie z tym wszystkim radzisz.
OdpowiedzUsuńJa tez nie wiem, al ezaczyna mi sie chciec to wszystko opanowywac, za kazdym razem.
UsuńA do emerytury jeszcze co najmniej 11 lat, jesli zdecyduje sie na wczesniejsza i 10% obciecia...
Bo zamiast przyjac kilka osob dla wsparcia, te pieniadze, ktore musieliby im zaplacic, ida bezposrednio do kieszeni vorstandu. I tak jest dokladnie wszedzie, nie tylko w sluzbie zdrowia. Orze sie w ludzi, ze bardziej nie mozna i nie bierze zupelnie pod uwage, ze moga zachorowac. A to zaden cud przy takim przepracowaniu.
OdpowiedzUsuńTy to wiesz, ja to wiem, a od piatku wpól do pierwszej nocy, dyrektor tez to sie dowiedzial ode mnie.
UsuńZaraz zbieram sie do Getyngi :)
Mam nadzieje, ze bedzie tylko ustawienie procesora, a nie testy na wszystko...
A to nie w srode mialas jechac?
UsuńNie, w srode znaczy jutro, mam termin z mama na krzepliwosc krwi.
UsuńOj trzeba do tego wszystkiego mieć końskie zdrowie i całą masę cierpliwości! Podziwiam!
OdpowiedzUsuńTrzeba Fusilko...
UsuńZaniemowilam, co mi sie rzadko zdarza i oczy wypadly mi na klawiature.
OdpowiedzUsuńO wlasnie, tez zaniemówilam, zes zaniemówila, bo to raczej rzadkie zjawisko, zaniemówiona Star ;)
Usuń