Mirkę na wszystko, co jej konieczne, nosówki, wirusówki, wściekliznę, tutaj zdaje się na weterynarza, zwanego u nas w domu jako "Hundearzt", i wierzcie mi albo i nie, na to słowo Mirka reaguje zawsze, nie znam jej dokladnego zasobu słów, ale Hundearzt jest tym słowem, na które raz w roku przynajmniej, reaguje jak byk na płachtę. W południe gotowałyśmy obiad, zupa warzywna, na fajnej kości z mięsem wołowym, które na koniec wkrajam do tejze zupy, a co chrząstkowate czy piesiowi po prostu smaczne dostaje, i byłyśmy najlepszymi psiapsiólkami aż do momentu obiadu, gdy Mirka od nas oczywiscie nie odstępując, usłyszała, jak mówię:
- A po piętnastej jadę z Mirką do Hundearzta.
I strzelił pieron w bombki, od tej pory Mirka ze mną nie gada i leży w najdalszym kącie pod ławką. Ale słuchać się musi, więc na komando niechętnie stamtąd wyłazi, tempo, jakby dźwigała na grzbiecie wszystkie dramaty tego swiata, z miną zarzynanej owcy daje się ubrać w szelki, z wszystkim, co możliwe do oklapnięcia, oklapniętym, wsiada do auta, no i jedziemy. Do Hundearzta.
10 minut drogi, dojechałyśmy, ja wysiadam, Mirka wysiadać nie będzie i już. No to wyjmuje ją z tego auta. Paręnaście metrów, ale może skręcimy w innym kierunku? Nie. No to będę sikac, co 20 centymetrów, po krawężniku.
I naszczekam na doga, bo też tam jest. I koty, i szynszyle, ja tu nie chce, nie moje towarzystwo. I w ogóle meldować się tam z książeczka szczepień. Zaraz do gabinetu, Mirka trzęsie się jak galareta, na stole drepcze, w końcu wlazła tylnimi nogami w segregatory Hundearzta. A ten patrzy w oczy, uszy, w paszcze, tu maca, tu osłuchuje, a wcale nie trzeba stetoskopu, aby bicie serca usłyszeć. Trzymają, 2 zastrzyki, nie czuję. Wreszcie koniec, co, jeszcze i płacić za to?! Okej. Zapłacone i myk stamtąd.
Naprawdę przeżyła, oto zdjęcie dowodowe. Z Hundearztem jej nie po drodze od czasu zapalenia gruczołów analnych.

Gdybyś Ty miała zapalenie gruczołów analnych, też byś czuła trwogę przed pójściem do jakiegokolwiek lekarza. A tym bardziej do hundearzta! 🤣🤣
OdpowiedzUsuńWitaj imienniczko z lekka zmodyfikowana. Będę podczytywac. To do zobaczenia. Lucia
OdpowiedzUsuńNo wyraz Mirki faktycznie jakby traumę przeżyła.Jak mus to mus.Raz w roku do szczepienia i jak stworzenie zapamiętało.Mirus już po wszystkim
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
A nie możesz jej po polsku powiedzieć, że do weterynarza trzeba iść? Może stresu bidulce oszczędzisz! Poprzytulaj Mirkę od ciotki 🙂
OdpowiedzUsuńBBM: Zwierzaki chyba generalnie nie przepadają za weterynarzami. Mój kot też się zawsze broni, gdy pakuję go do pojemnika....
OdpowiedzUsuńCoś jest takiego w zapachu gabinetu, że zwierzęta się tego boją. Kiedy idę ze swoimi zwierzakami to nie ma żadnego strachu póki nie otworzymy drzwi i nie wejdziemy do środka; wtedy wszystkie łebki do tyłu i najchętniej by wyszły;) z tego powodu chodzę z nimi na raty bo czwórki na raz nie ogarnę:)
OdpowiedzUsuń