czwartek, 22 maja 2025

84. Göttingen, klinika uniwersytecka

Moja coroczna wyprawa w celu kontroli implantu ślimakowego i procesora, plus oczywiście zastrzyki z botoksem. 

Zdecydowałam jeszcze w zimie, że pojadę nie autem, lecz pociągiem, wyszukaliśmy najbardziej korzystne cenowo połączenia, w te i nazad wyszło 51, 98 €, i za taką cenę za 500 km nie ma sensu tłuc się autem, szczególnie na autostradzie numer 7. Do tego w Göttingen przy klinice zaparkowanie auta też kosztuje, zero szans na jakieś zaparkowanie potem w pobliżu starego miasta, żeby trochę tam pochodzić, coś zjeść, coś zobaczyć. 
 
Tak więc, z samego ranka, bo już o 5.42, siedziałam w moim sławetnym dziesięciominutowym pociągu do Bamberg. 


Przesiadka do ekspresu regionalnego, 


z rogalikiem i kawą. 


Kierunek  Würzburg, 


Tam przesiadka do Intercityexpress do Hamburga. Mam miejsce w cichym wagonie. Mogę czytać do wypęku. 



Tyle moja Fabia wokół Kassel nawet w połowie prędkości nie daje rady. 


Göttingen wita piękną pogodą. Nie za ciepło, ale słonecznie. 


Koło dworca jest pomnik najstarszej na świecie ulicznej handlarki, Charlotty Müller. 


Podróż autobusem 41 do kliniki. 


Na miejscu. Mam jeszcze trochę czasu na toaletę, kawę, siąść gdzies na moment.  



Szkoła w klinice. Tym razem widziałam dużo dzieci z upośledzeniami, nie autochtonów. Nikogo nie obrażę stwierdzeniem faktu, że w krajach Bliskiego Wschodu od wieków popularne jest zawieranie związków małżeńskich między krewnymi, typu kuzyn- kuzynka, no i potem jest, jak jest.  Zdrowych dzieci z tego nie ma. 


Widok na właściwy szpital. W prawym budynku zmarła moja mama, na przedostatnim piętrze jest neurologia. 


Kaplica w klinice. 


Miejsce dzieci- gwiazdek, zmarłych, za wcześnie urodzonych, poronionych.


Klinika laryngologicznym. Przy każdym bim- bong gapię się w ekran, czy już mój numer wywołują. 


W międzyczasie to, na co zawsze liczę, i nigdy się nie zawiodłam, oprócz w koronie. Objezdny handel kawa, kanapki, owoce, gotowane jajka.


W pierwszym gabinecie. Przy demontażu procesora doktor naderwał mi kabelek od szpuli, ale zaraz wymienił na nowy. 


Na koniec zastrzyki, po 30 na obie strony dookoła uszów, dla mnie to katastrofa, ale działa. Trochę smalktalk z zastrzykującym, ma też pacjentów z pocącymi się rękami i dużo z pachami. Moje zastrzyki przejmuje kasa chorych, to coroczne koszty w wysokosci 300 euro. Procesor w razie korozji kontaktów ma większą wartość- obecny 14 tysięcy. Tak więc bez dyskusji płacą mi ten botoks. Ja niestety najbardziej pocę się na głowie, szczególnie przy tempie w pracy. 

Po tej akcji muszę odpocząć, i sprawdzić swój wygląd w lustrze, czasami umyć się nieco, bo zdarza się, że wyglądam jak po zdjęciu korony cierniowej. Korzystając z przerwy, ładuję nieco telefon. 

Pora na pożegnanie kliniki. Termin na drugi rok też już mam. Tym razem w  środę 20 maja 2026. 

Wychodzę jednymi z tylnych drzwi kliniki, aby rzucić okiem na Krzysztofa, czyli helikopter ratunkowy południowej Dolnej Saksonii, Christoph 44. Hm, platforma pusta, ale za chwilę go usłyszałam. 

Christoph 44 podchodzi do lądowania. Kolejny wypadek, choroba, pogorszenie się stanu kogoś, kolejna ludzka tragedia. Moja mama raz w życiu leciała, i był to niestety ten Krzysztof. 




Obeszłam róg szpitala, do przystanku autobusowego, znowu linią 41 w kierunku na dworzec kolejowy, ale wysiadłam wcześniej, na starym mieście, bo chciałam trochę pobuszować po sklepach, i ogólnie w miasto iść. 



Göttingen. 





Moja ulubiona księgarnia na Theaterstraße, czyli ul. Teatralnej. 




Gęsiarka,  ogólnie znana. Każdy świeżo upieczony doktor idzie ją całować. 


Co mi się rzuca w oczy, to postępująca... hm, co? Ruina miasta, stagnacja, nic nie poszło w lepsze, dużo zamkniętych sklepów, zaniedbanych ulic. Wiele kebabów i Afghan shop. Money transfer z afrykańską spożywką i modelowanie paznokci w jednym (Goethealleee). 


Groner Straße zawsze była tzw. Brennpunkt, czyli punktem zapalnym. Dużo biedy i ogólnie nieciekawe miejsce do mieszkania. Weszłam do REWE po napój do pociągu. Takiego REWE w życiu nie widziałam. Popyt dźwignią handlu, ale w tym przypadku odwrotnie. Żebrzącemu przy drzwiach dałam monetę, niech robi, co chce z nią. W papierowym kubku miał głównie grosze. 




Wszechobecne grafitti.  I sporo pustostanów. 





Piękny nowy plac zabaw koło kościoła Św.  Piotra i Pawła, i już pomalowany. Teksty takie raczej lewicowe, i oczywiście Ultras. Nie wiem, ale do tej pory nie spotkałam się z grafitti,  gdzie autora podejrzewałabym w kręgach prawicowych. Oprócz być może na mostach typu: Julia kocham cię. 



Göttingen ogólnie jest lewackim miastem, protesty przeciwko wszystkiemu, masa Gutmenschen. 


Mój ulubiony tam zakątek, nad kanałem rzeki Leine. Lody w przystępnej cenie. Co do lodów, przy starym ratuszu, w pobliżu Gęsiarka, ceny przebijają logikę. Ale ludzie siedzą, delektują się. Znaczy jeden sort ludzi. Inny sort obok nich przeszukuje kosze na śmieci za butelkami z fantem. 



Kupiłam sobie ładna bluzkę, Tobiemu drapacz do pleców teleskopowy, Mirce rurki z wołowej skóry, jedną książkę i kapelusz przeciwdeszczowy zwijany. 
Na dworcu. Wszechobecne rowery, tysiące rowerów. A ponoć Münster w Westfalii jest najbardziej rowerowym miastem w Niemczech. 


Wracam nieco inaczej, niż wjeżdżałam do Göttingen, tym razem będzie podróż przez wschodni land. Najpierw w małym, śmiesznym pociągu, i 10 minut podróży do Eichenberg. Sąsiadem jest mi starszy Hindus, który nieco krępował się, przysiąść się do mnie,  ale po moim zdecydowanym zaproszeniu zajął miejsce. 


W Eichenberg przesiadka do kolejnego regionalnego ekspresu, do Erfurtu. 
Jedzie masa ludzi z rowerami. Jeden pasażer na rowerze transportuje część kuchni, sprytnie powiązanej. 


Ekspres regionalny do Erfurtu przypomina mi dawne podróże PKP- chmara ludzi, miejsca stojące; przysiadam na stopniu, tak też mogę czytać, to będzie półtorej godziny jazdy. Od tyłu ktoś delikatnie dotyka mnie za ramię- młody Arab ustępuje mi swoje miejsce. Dziękuję serdecznie, wychodzę z założenia, że na kolejnej stacji wysiądzie, ale nie, wysiada dopiero w Leinefelde, z masą innych pasażerów. 


Erfurt. Mój Intercityexpress do München przez  Bamberg już wyświetlony, miałam jakieś 10 minut na przesiadkę, ale... 




... pieron strzela w bombki,  na trasie do Stuttgart leży drzewo na torach, dlatego tamten Intercityexpress stoi, a wszystkie inne kolegialnie też. Zrozum to człowieku. 


No nic, idę trochę w miasto, znaczy okolice koło dworca. Erfurt znam turystycznie. 




Reklama zabawek ze śmietników, w Köln. 


Erfurt ma tramwaje. 


Się zadumałam, ale na widok trzech dziewoj przy kości, w majteczkach i bluzkach tylko, jeszcze bardziej. Straciłam rezon.


Odbębniłam jakoś te 45 minut przymusowej przerwy, już jestem, siedzę w Intercityexpress. ¾ godziny spóźnienia. 


Jednym cięgiem z Erfurt do Bamberg, 40 i parę minut, dość nudnej jazdy, bo od tunelu do tunelu, czyli żadnych widoków. W moim ulubionym Coburg pociag sie nie zatrzymuje. W końcu wyjechaliśmy z Eierberge, Gór Jajkowych, prosto na Staffelberg, Veitsberg...


Jak durni przelecielismy przez Zapfendorf, ICE zaczął hamować dopiero dwie wioski za nim, w Breitengüssbach, a definitywnie dopiero w Hallstadt, i  pompatycznie wjechaliśmy na peron 3. Jako, że na mój kolejny dziesięciominutowym pociąg z powrotem do Zapfendorf musiałabym czekać 3 kwadranse, bo ten planowany już dawno sobie pojechał, Tobi przyjechał po mnie do Bamberg. 
Wieczór zakończyliśmy w kultowym Ölkännla, na kolacji, a w domu bylismy krótko po 23. 















28 komentarzy:

  1. Co do lodów - my ostatnio odkryliśmy lody "Eisheiligen Eis"🤤🤤🤤🤤🤤🤤, trzeba guglować, gdzie są punkty sprzedaży, cena (w naszym punkcie) za 480ml - 6,9€ - na 5 ludzi nie warto kupować mniejszych porcji. Smaki - mak+marcepan, cynamon, wanilia, czekolada, truskawka, malina+maślanka, Waldmeister, krwista pomarańcza (Blutorange), jogurt, kawa z mlekiem, Brownie i więcej nie pamiętam🤔

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pół prawie litra lodów to faktycznie na 5 akurat wystarczy 😅 my mieliśmy w poprzednim miejscu zamieszkania bardzo fajną wiejską lodziarnie, mieli zawsze akcję na lody, a smakowały bardzo, wszystkie sorty.

      Usuń
    2. Orzech laskowy, pistacja, spagetti Eis, stracciatella... może jeszcze mi się coś przypomni🤭

      Usuń
    3. Te są moim zdaniem pyszne 🤤🤤🤤🤤🤤🤤🤤🤤🤤, a ja w zasadzie wszystko (prawie) jem, ale nie wszystko (raczej niewiele) mi smakuje

      Usuń
    4. Ja najbardziej te niebieskie lubię 😂 smerfowe. Węgrzech nazywały się hüpikek, nostalgicznie dla mnie.

      Usuń
  2. Ojej, to cały dzień w drodze, tyle przesiadek, no i spóźnienie, a myślałam, że tylko u nas tak. Mimo wszystko ciekawa podróż, przynajmniej dla mnie !
    30 zastrzyków, masakra!
    U nas tez wiele pustostanów w centrum, bo wiele sklepów przeniosło się do galerii handlowej, teraz jakby centrum ożywa, bo przybywa turystów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spóźnione pociągi w Niemczech to reguła, a nie wyjątek 😂😂😂. Punktualne to wyjątek...

      Usuń
    2. Najbardziej chodziło mi o to, aby na czas w klinice być, bo faktycznie z pociągami jest różnie i często tak. Miałam nadzieję, że ta przesiadka w Erfurt pójdzie gładko, bo miałam kilka minut na nią, ale ICE nie zawiódł i przyjechał później 😄 a na serio, wylądowanie w Erfurt wieczorem i koniec jazdy, to nie byłoby fajne.

      Usuń
  3. Ale rajzę miałaś, tak szczerze to ja się boję sama tak podróżować chyba że znasz te trasy , te 30 zastrzyków to masakra ale wiem że musisz Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 60 Ula, po 30 dookoła każdego ucha 😅 ta rajza była fajna, ja id dziecka uwielbiam podróże pociągami, wtedy w czasach zamierzchłego socjalizmu w Polsce, to były przeciekawe podróże, tyle rozmów z przypadkowymi ludźmi w tych pociągach, czytanie, robienie na drutach, obieranie jajek, te solniczki- pomidory, pamiętasz?
      Ja chciałabym z powrotem w te czasy.
      Dzisiejsze pociągi są tak szybkie, że jakoś mniej uciechy mam w nich.

      Usuń
    2. Pewnie ze pamiętam a ile czasu na korytarzu na torbie się siedziało, jadąc z moimi dziećmi to do pierwszej przesiadki już brakowało kanapek, pozdrawiam.

      Usuń
    3. I picia 😅 piekne to były czasy, mimo wszystko, niezapomniane, i to se ne wrati.

      Usuń
  4. Ale sobie poczytałam i tyle różności opisałaś. Dzięki Lucy za tę fotorelację.
    30 zastrzyków! Dajesz radę, pomaga, a to najważniejsze. Ja dziś miałam rezonans bez kontrastu. Wynik za dwa tygodnie.
    Długa podróż, z przesiadkami, ale ciekawa.
    Lody u nas podrożały o złotówkę, ale porcja jest naprawdę duża. Moje ulubione mascarpone z porzeczką, jak nie ma tego smaku biorę inne, ale niechętnie.
    Widzę, że wykorzystujesz okazję i robisz sobie po badaniach rundę po sklepach, ja mam tak samo. Przeważnie są to drobiazgi- książki, kordonki, kanwy z nadrukiem do haftowania. Ostatnio kupiłam sobie bluzkę z wiskozy, przewiewną, na lato.
    U nas niestety sklepy też znikają, sprzedawcy psioczą, młodzi zamawiają wszystko w internecie.
    Pozdrawiam Cię serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Göttingen zawsze będzie mi bliskie, regularnie odwiedzam od 30 lat, właśnie przez wizyty w klinice. I niestety obserwuję, jak miasto zmienia się na niekorzyść, jakie sklepy czy lokale znikają, a co przychodzi na ich miejsce, o ile nie pozostaje pustostanem. Taki wybór między dżuma a cholerą, jak tutaj przysłowiowo mówimy.
      Mam klika sklepów na starym mieście, które MUSZĘ odwiedzić, niekoniecznie coś w nich kupić. TK Max na przykład, niestety po przymierzeniu kilku bluzek, wszystkie odwiesiłam. Znalazłam za to ładną w NKD.
      Oczywiście księgarnia, i dom towarowy, bo letnie legginsy potrzebowałam.
      Na to buszowanie zaplanowałam 4- 5 godzin, I to był dobry czas.
      Pozdrawiam również!

      Usuń
  5. No to miałaś podróż dookoła Niemiec. Tramwaje w Erfurcie są fajne. Mały hotelik, w którym kiedyś mieszkałam też był świetny, ech, zastrzyków współczuję, ale sensownego zaopiekowania medycznego zazdroszczę że hej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podróż była prześwietna, Klinika od 30 lat mnie przekonuje, I dlatego nie mam parcia na Erlange, gdzie mogłabym przenieść moje papiery i miałabym do niej jakieś 40 km chyba. Lekarz w środę mi też powiedział, że Erlangen jest prześwietna, ale chętnie mnie u siebie zatrzymają... stwierdziłam, że dopóki jestem w stanie podróżować, Göttingen jest moim faworytem, a po osiemdziesiątce będę się zastanawiać nad Erlangen 🙃

      Usuń
    2. Też bym jeździła, bo tak jak Ty przepadam za jazdą pociągiem. A jak klinika świetna to nie ma co miauczeć, kto powiedział, że po osiemdziesiątce przestaniesz to lubić?

      Usuń
    3. Nie że przestanę lubieć, ale wychodzę z założenia, że być może fizycznie nie podołam takim podróżom 😅

      Usuń
  6. Bardzo ciekawe to, co napisałaś o klinice. Nie wiedziałam, że tak można wyleczyć pocenie się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, traktowanie botoksem nie tylko dla urody, przy poceniu się jest dosyć popularne, i kasy chorych przy poważnych dolegliwościach bądź związanymi z nimi udokumentowanymi problemami psychicznymi przejmują koszty terapii.
      W swoim czasie urolodzy też używali botoks, ostrzykiwanie cewki moczowej przy początkowej onkontynrnci, ale to chyba się nie przyjęło do repertuaru.

      Usuń
    2. Ech, ten telefon. Inkontynencji.
      I pocenie się, jeśli nadmierne.
      Oczywiście przeciw zmarszczkom też. Muszę mieć bardzo gładką skórę pod włosami, to już 10 raz u mnie 🤔

      Usuń
  7. Ojejku!- ale się najechałaś! Straszliwa ilość tych zastrzyków, co milimetr kwadratowy zastrzyk. Przed wielu laty moja córka bywała w Getyndze często na tamtejszym Uniwersytecie ( bo tam dostała etat) i nawet wynajęła wtedy tam jakiś pokój żeby nie dojeżdżać ciągle z Monachium. Pamiętam tylko, że mieszkała w połowie drogi pomiędzy dworcem kolejowym a centrum i ponoć znalezienie jakiegoś małego mieszkania do wynajęcia wcale nie było łatwe. No ale to było kilkanaście lat temu, bo w ub. roku to już obchodzili 10 lat mieszkania w Berlinie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Göttingen jest przeludniome, już przez sam fakt bycia miastem uniwersyteckim i masę studentów przez ten fakt. Podejrzewam, że ceny za pokoje czy inne WG są tam astronomiczne, I trzeba mieć wiele szczęścia, żeby coś takiego znaleźć.
      Ano,młody lekarz znał swój fachowców i ostrzykiwal maszynowo. Tym razem resztą botoksu potraktował mnie też w kierunku karku, co było odczuciowo katastrofalne, ale pewnie podziękuję mu za to w letnie upały.
      Mój procesor I aparat słuchowy w każdym razie.
      Przed 2016 rokiem pot regularnie zalewał mi osprzetowanie, z baterii aparatu wychodziła brązowa woda; procesor był szczelniejszy, ale pod koniec swojej kadencjiobejrzalam korozji kontaktów w nim.

      Usuń
  8. Wyczerpujący dzień, ale generalnie wszystko udane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszyłam się na tę podróż, i nie zawiodłam się.

      Usuń
  9. Bardzo dobrze mi się czytało. Lubię takie opowieści o ciekawym dniu. I jeszcze zdjęcia. Buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień był inny niż normalnie moje dni, I zasługiwał na jego uwiecznienie. Pozdrawiam!

      Usuń