Pierwszy maj, wiele atrakcji w wielu miejscach. Wstaliśmy stosunkowo wcześnie, zjedliśmy śniadanie, i rozstaliśmy się na resztę dnia. Tobi pojechał do Ebermannstadt, do swojego klubu pociągów i lokomotyw parowych i innych, mieli rozpoczęcie sezonu. Ja najpierw ogarnęłam nieco chałupę, w sensie odkurzenia podłóg (Mirka), polatania na mopie, obskoczylam łazienkę, jeszcze przed śniadaniem napisałam 2 konieczne maile, i mogłam spokojnie realizować moje plany spędzenia tego dnia.
Postanowiłam najpierw pójść piechotą i z Mirką do Unterleiterbach. Polną drogą, pod lasem, jakieś 3 kilometry.
Wypiłam oranżadę, posłuchałam muzyki, obejrzalam atrakcje, mieli fajne jedzenia, ale nie byłam jeszcze głodna, więc napełniłam jeszcze Mirkę wodą, i poszłyśmy wzdłuż drogi z powrotem do Zapfendorf. Przechodząc obok domu Gundy, naszej prawie 89- letniej sąsiadki, zobaczyłam ją polegającą na tarasie, ale na mój widok zerwała się i zawołała, abym do niej przyszła, porozmawiać.
Co niedzielę przyjeżdża do niej córka i wnuk, ale w ten dzień nie, córka pracuje w policji, w biurze, odjeżdża komendantury, wczoraj późno wróciła do domu, a wnuk akurat maturę robi, I też zajęty. Dużo jestem sama, mówi, wiesz, jak to jest? Ano wiem, też byłam w moim życiu dużo sama. Opowiedziała mi o ogrodniku, który tym razem przysłał swojego praktykanta, a ten za mało przyciął drzewa i krzewy. W jednym miejscu przed tarasem trzeba się faktycznie schylić, aby przejść. O odkurzaczach mi powiedziała. Ma starego Vorwerka na płozach, z konkretną rurą, i można nim wszystko odkurzac, ściany, katy, materac w łóżku. Ten drugi, nowy, jest taki stojący, i można nim tylko prosto i podłogę odkurzyć, ale nic więcej, taki szajs. Widzę to tak samo i nie posiadam takiego odkurzacza już.
O gotowaniu i wykorzystaniu resztek porozmawiałyśmy, wysłuchała z ciekawością, co ja robię z resztkami sosów. I tak nam zeszła godzina, Mirka chętnie dawała się przez Gundę głaskać i drapać za uszami. Gunda miala kiedys psa, spaniela, i do dzisiaj opowiada, jaki miły, grzeczny, mięciutki i kochany był jej "chłopak". Żył 17 lat.
Odstawiłam zmęczonego drogą i upałem (28 stopni) psa w domu, sama odetchnęłam, napiłam się wody, spakowałam pełna butelkę, I wsiadłam na rower, kierunek Kirchschletten, gdzie bylismy w zeszłym roku, i już wiedziałam, co mnie mniej więcej czeka. Pojechałam przez las i polami.
Zgłodniałam, więc kiełbaski z grilla, i oczywiście Weissbier 😇
Spotkałam naszego malarza i koleżankę z pracy.
W Kirchschletten jest klasztor benedyktynek, i znam te kilka sióstr, w grudniu byłam na pogrzebie siostry Humilitas, postanowiłam odwiedzić jej grób na klasztornym cmentarzu.
Klasztor jest w dawnym pałacyku, a na cmentarzu są jeszcze stare pomniki na grobach, niestety mało czytelnych. Wstąpiłam do kaplicy, z przepięknym ołtarzem, ja mówię na niego, mały Watykan.
Było tam chłodno i spokojnie. Odpoczęłam i wyszłam znowu do ogrodu- parku. Dwoje ludzi siedziało na jednej ławce, na innej, pod czerwonym bukiem, leżał i spał prawdopodobnie jakiś pielgrzym.
Pod naprzeciwko rosnącą lipą były jeszcze dwie ławeczki, na jednej siedziała starsza kobieta, miała przymknięte oczy, ale spojrzała w moja stronę, więc ruszyłam w jej kierunku. To tutaj normalne, że dosiada się do kogoś, nawet obcego, czy to na ławce w parku, czy przy dużym stole w restauracji, i rozmawia z tym kimś. Inne zachowanie jest niegrzeczne.
Kobieta spojrzała na mnie, i powiedziała:
- Ale na obiedzie w klasztorze ciebie nie widziałam.
-Bo ja nie jestem pielgrzymem, czy gościem w klasztorze. Ja przyjechałam na rowerze z sąsiedniej wsi, na festyn tutaj.
-Na obiad każdy może przyjść. Wystarczy się zameldować, zadzwonić, żebym z grubsza wiedziała, ile trzeba gotować. Jestem kucharką w klasztorze. Dzisiaj było sporo gości na obiedzie, no i siostry, posprzątałam, teraz sobie siedzę tutaj na ławeczce, lubię sobie tutaj posiedzieć, odpocząć, posłuchać ptaków, popatrzeć na kwiaty, na te ogromne drzewa. Nigdy i nigdzie nie widziałam tak ogromnego czerwonego buka, jak tutaj.
Fakt. Ja też nie. W parku w Eschershausen był też duży, czerwony buk, ale faktycznie nie taki wielki, jak ten tutaj.
- I tyle gniazd w nim, masa gniazd. Lubię to miejsce. Mam już prawie 70 lat, i lubię tutaj pracować, u sióstr, lubię w ogóle gotować. Siostry już starsze są.
-Wiem. W grudniu byłam na pogrzebie siostry Humilitas.
-O! Byłaś!
-Byłam, i potem w jadalni na stypie też byłam.
-O, wtedy było sporo gości, jakoś 80. Szkoda, nie przypominam sobie ciebie.
Zaśmiała się.
-To było sporo zachodu z tą siostrą Humilitas, umarła akurat na Boże Narodzenie, jak wszyscy księża tak mało czasu mają, no ale ona wtedy, rok wcześniej, jak umarła siostra... siostra, no patrz, zapomniałam jej imienia.
-Ja też nie przypominam sobie, ale to jest ta siostra, co jest pochowana na prawo od siostry Humilitas.
-Dokładnie! No i tak to było, jak ona wtedy umarła, na pogrzeb przyjechał nasz arcybiskup, a siostra Humilitas powiedziała do niego, że też by chciała, żeby był na jej pogrzebie, jak kiedyś umrze. Arcybiskup obiecał, no i słowa dotrzymał.
-Pamiętam siostrę Humilitas, widziałam ja na nabożeństwie różańcowym w październiku, czyli 2 miesiące przed jej śmiercią. Stareńka była, 91 lat miała, siostry wszystkie w podeszłym wieku, oprócz Laury.
-Ano. Wiele już nie potrafią same zrobić, potrzebują ogrodnika, personel na pole... siostry są każda inna, ale lubię każdą z osobna.
-Siostra Humilitas pracowała przy krowach, opowiadał arcybiskup na jej nabożeństwie żałobnym. Ale to już pewnie trochę temu było, przy jej wieku.
-Tak, siostry są stare i chore. Każda coś ma.
-Laura jest młoda. Ale i ją już spotkałam u fizjoterapeuty.
-Laura ma z plecami.
-Laura jest też za szczupła. Definitywnie.
-Bo mięsa nie je, wegetarianka. Mówię jej, dziecko, weź zjedz coś konkretnego, codziennie mięsa nie trzeba jeść, to niezdrowe, ale czasami? Ale nie zje. A my mięso mamy dobre, wysokojakościowe, od bauera, a warzywa i owoce własne. Mało co dokupujemy. Ja jestem z Dolnej Bawarii, moi rodzice mieli gospodarkę ze wszystkim, mama zwierzynie imiona nadawała, pieściła je, ale jak nadchodził czas uboju, to nie było sentymentów, jadło się. Dobre mięso, odwieszone, traciło na wadze i do ⅓.
-O, znam ten trik że sprzedażą możliwie świeżego mięsa zaraz po uboju,bo więcej waży, czyli większy zarobek. U mojej babci na wsi tak robili.
Spojrzała na mnie uważnie i figlarnie.
-Mięso z supermarketów to nie mięso, kurczy się na patelni, śmierdzi czasami. Ja lubię gotować z dobrych produktów. Ale teraz tyle ludzi ma JAKĄŚ ALERGIĘ.
Wypowiedziała to ze sporą dozą dezaprobaty.
-Ty wiesz, jak to jest? Gotujesz w dużych garach, na dużej płycie. Oczywiście nagotowac kiszonej kapusty dla 40 ludzi to nie bagatela, ale takie maciupkie garczki na tym ogromnym piecu, i pilnować tego, to jest stres. Alergie. Wiesz, co o tym myślę? Alergie mają ci, którzy w dzieciństwie za mało miłości i troski zaznali. Dlatego mają to coś, żeby się tym zajmować, sobą zajmować, i zajmować innych. A siostry znają się na ziołach.
Popatrzyła na trawę, pełną kwitnących stokrotek.
-Stokrotki są jadalne, wiesz?
-Wiem. Najlepiej do sałatek. Smakują lekko orzechowo.
Pochyliłyśmy się z ławki, zerwaliśmy po stokrotce, skonsumowaliśmy każda swoją.
-Mlecz też można jeść, młode liście najlepsze, na wątrobę- powiedziałam.
Spojrzała na mnie z uznaniem.
-Niegłupia jesteś, widzę.
Zjadłyśmy po jeszcze jednej stokrotce. Posiedziałyśmy chwilę w milczeniu. Za chwilę poruszyła się, zaczęła grzebać w torebce, wyciągnęła kluczyki od samochodu, podniosła się z ławki, z pewną ociężałością w ruchach. Popatrzyła na mnie.
-Kommst wieder.*
To nie było pytanie, to było stwierdzenie.
-Komm' wieder.**- odpowiedziałam.
Kiwnęła głową na pożegnanie i odeszła, a za chwilę z parkingu powoli wyjechało małe, czerwone auto.
Wstałam z ławki i powoli ruszyłam w kierunku klasztornej bramy, jeszcze wielkanocnie przystrojonej kolorowymi jajkami, zeszłam drogą do wsi, mój rower czekał na mnie przy bramie biura parafialnego, a oparty był o niego wypasiony "góral". Nie był zabezpieczony, więc go nieco dalej poprowadziłam, uwolniłam mój, i pojechałam z powrotem drogą asfaltową.
Było po czwartej po południu, Tobi już też był z powrotem, Mirka też już odespała ranną wycieczkę.
Tobi przygotował makaron z szynką, ja obejrzałam moją lekko zaczerwieniona skórę na ramionach. Za płotem sąsiadka podlewała kwiaty. Temperatura zaczęła spadać i stawała się znośna. Już po zachodzie słońca poszłam jeszcze z Mirką na krótki spacer, na Wodną Górę, na końcu naszej ulicy.
*-przyjdziesz znowu.
**-przyjdę znowu.
Lubię takie historie, takie miejsca również.
OdpowiedzUsuńSiostry sa pracowite, nigdy nie słyszałam, by jakiś ksiądz pracował w podobny sposób, oni nawet u siebie nie sprzątają. Kiedyś młody ksiądz na kolędzie zwierzył się, że pranie zawozi matce, ale zegarek złoty i sygnet miał...
Musze swój rower najrzeć w piwnicy, stęskniłam się, ścieżek rowerowych przybywa, trzeba ruszyć w trasę!
Jotko, nasz świętej pamięci proboszcz, w Dolnej Saksonidi, mieszkał sam, sprzątał sam, i sam też gotował, ale najczęściej w jego żółtych workach na plastiki, które każdy do odbioru wieszał na płycie, widać było kubeczki z tzw. 5- minutowych potraw, tutejszych chińskich zupek. Czasami stara Antonia niosla mu zupę w słoiku, która in chętnie przyjmował. Pralkę też umiał obsługiwać. Różnica jest taka, że tutaj jest podatek kościelny i ksiądz dostaję wypłatę, I jeśli go z tej wypłaty na domowy personel stać, to jego sprawa. Najczęściej jednak nie. Podejrzewam, że u biskupów i arcy, inaczej to działa.
UsuńMój rower stary, ma 3 biegi, piszczy, ale go lubię.
Ciekawe spotkanie.
OdpowiedzUsuńU nas nikomu do głowy by nie przyszło, by dosiadać do obcej osoby i rozmawiać.Chyba nawet uznane by było za niegrzeczne, natrętne. Co kraj, to obyczaj!
A że stokrotki są jadalne- nigdy nie słyszałam!
Matyldo, tu jedzą nawet podagrycznik, młode pędy. Inie jest to takie głupie.
UsuńTowarzyskość w tym rejonie Niemiec jest pisane bardzo dużą literą. Na północy jest nieco inaczej.
Ale przypominam sobie, że dzieckiem będąc, w Polsce, wielogodzinne podróże pociągiem, w przedziałach, też ludzie że sobą rozmawiali, o wszystkim. Ciekawe podróże to były.
U nas w zwyczaju small talk, tzn hello i jakieś stwierdzenie o pogodzie czy miejscu, ale na takie dosadnie rozmowy nie mają czasu. Byłam widocznie bardzo niekochana w dzieciństwie, bo alergia mnie prawie dobija :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, co o tym myśleć, ale jestem zdania, że każda fizyczna choroba ma podłoże i początek w psychice, jestem też fanką Louise Hay i jej poglądów.
UsuńFaktycznie mały Watykan.
OdpowiedzUsuńTen ołtarz pochodzi z innego kościoła, cos mi Erlangen w pamięci się pląta, gdzie był parafii za staroświeckie, a benedyktynki chętnie go przejęły, jak 70 lat temu założyły ten mały klasztor w pałacyku.
UsuńCiekawe spotkanie. We Fladungen jest skansen (Freilichtmuseum) i czasem można tam lokomotywą parową dojechać,my zawsze w Mellrichstadt wsiadaliśmy. W Rügheim (koło Hofheim/Unterfranken) jutro jest Pflanzen und Gartenbörse, a 01.06 w Hofheim Oldtimertreffen i niedziela handlowa
OdpowiedzUsuńDziękuję za informacje, akurat poguglowalam, Tobi oczywiście wszystko zna, no ale on stąd. Na pewno kiedyś się wybierzemy. Aktualnie dostaliśmy zaproszenie na 24 maja od znajomych w Fürth.
UsuńFajna ta kobitka z ławki, tyle ciepła z niej płynie, chyba jesteście z rodu "Józefowego " , pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDokładnie tak, Ula, ciepło, przyjaźń ludzi, to takie ważne dzisiaj. Pozdrawiam serdecznie i miłej niedzieli życzę.
UsuńPiękne spotkanie, przypomina mi niedawne moje.
OdpowiedzUsuńPrzed świętami wielkanocnymi pojechałam na groby dziadków, het na wschód, pod granicę. Okolice Gołdapi, Węgorzewa. Ludzie są tam podobni, jak u Ciebie - towarzyscy, chętnie gawędzący, nie gonią ciągle przed siebie. Ale do rzeczy.
Było czwartkowe popołudnie. Odwiedziłam dziadków na cmentarzu i miałam wolne. Postanowiłam zajechać do małej cerkwi grekokatolickiej. Miałam z nią związanych wiele wspomnień - tu chrzciliśmy adoptowaną córkę mojego chrzestnego, tu brało śluby wielu moich kuzynów, tu była msza pogrzebowa mojego chrzestnego....
Stanęłam na parkingu, nieśmiało zajrzałam na dziedziniec. Zobaczyłam starszą panią, sprzątającą dziedziniec. Zapytałam, czy cerkiew otwarta. Okazało się, że nie, ale pani była opiekunką cerkwi, poszła po klucze, a następnie.... oprowadziła mnie po wszystkich zakamarkach, pokazała zakrystię, pięknie poskładane ornaty, obrusy, komże... Opowiedziała o duchownych, o budowie cerkwi, o potrzebach remontu...
Nie mieszkam w tamtych stronach juz od lat i, prawdę powiedziawszy, zapomniałam już, jak życzliwi i bezinteresowni potrafią być tamtejsi ludzie. I szczerze Ci zazdroszczę tego klimatu. I postanowiłam, że ja jednak kiedys tam wrócę - na stałe.
Cerkwią była widocznie sporą częścią życia tej pani. I lubiala się dzielić tym kawałkiem życia z innymi, nie chowała zazdrośnie dla siebie, nie bała się, że jej kurzu ulicznego tam wniesiesz.
UsuńWidocznie jest sporo jeszcze takich miejsc, gdzie są tacy ludzie, gdzie zegary jeszcze inaczej tykają. Dobrze, że w naszym jednak tak szybkim życiu, w pedzie za wszystkim, mamy jednak parę chwil czasu, aby dać się oprowadzić po cerkwi, przysiąść na ławce, posłuchać historii innych ludzi, którzy kształtowali to miejsce.
Rozumiem twoja tęsknotę.
Kiedy wrócisz?
U nas jakoś tak nie gawędzi się, choć spontanicznie np.: w kolejce... zdarza się.
OdpowiedzUsuńSzczególnie starsi chętnie gawędzą. Mamy w okolicy zakon Benedyktynów. Prowadzą kuźnie, zajmują się rolnictwem, przeprowadzają seminaria Prowadzą kawiarnię... przyklejone jest do nich Gymnasium. Kupuję u nich czasami miód, chleb, Kiedyś było ich więcej. Teraz widać, że wszyscy się w latach posunęli a nowych powołań brak.
Fajnego 1 maja miałaś :)
A w jakim rejonie, landzie, żyjesz?
UsuńBo moje dolnosaksońskie doświadczenia też byly inne, bo ludzie inni. Sceptyczni, ostrożni w kontaktach z obcymi, ci są najpierw obserwowani z pewną dozą nieufności. Tykanie- zapomnij.
Tak, to był szczególny dzień, urlop od reszty życia, pracy i obowiązków. Kilka godzin, a tak wiele zmieniło.
Pozdrawiam serdecznie.
Zagłębie Ruhry, dokładniej południe - Sauerland.
UsuńSauerland, daleko. do zeszłego roku mieszkaliśmy w Weserbergland, prawie na pograniczu z Westfalią.
Usuń