sobota, 18 października 2025

133. Wszystkiego po trochu

1. Najpierw o psie, który jeździł koleją. Mirka poznała kolej i dworce dosyć szybko jako osoba odbierająca z pociągu, konkretnie mojego syna, przyjeżdżającego na weekendy do domu/ czasami. Brałam ją ze sobą, na peron, daleko od torów i uważałam, żeby nie było za głośno. Towarowe czasami grały w Alfeld jak durne. Trochę objekcji miała, ale stała spokojnie, było ok. Przy jakimś kolejnym stanu Mirka wypatrzyła psa także czekającego na peronie, dużego psa, który trząsł się jak galareta, bo akurat właśnie też taki durnowaty towarowy przeleciał przez stację.  

Od tej pory Mirka sobie zakodowała,  że dworzec= straszeństwo, bała się, nie było sensu brać jej na peron, czekała w aucie. Próbowałam ją przechytrzyć, biorąc na spacer na dworzec w Stadtoldendorf, gdzie nie dzieje się wiele, ot jakiś Agilis powoli sobie jedzie, ale też się nie dało. Mirka wysiadała z auta, podchodziliśmy do budynku, zaczynała niuchać,  wyniuchała dworzec, i koniec balu, zapiętała się wszystkimi czterema łapami,  nie pójdzie dalej. Jakiś czas temu wzięliśmy ją do Eichenberg, gdzie niechętnie, ale pochodziła, o nic strasznego się nie działo. 

Tobi jest zainteresowany koleją,  więc czasami staliśmy ba jakimś pomoście, on fotografował, Mirce nikt ogona nie urwał, żaden pociąg. W zeszłym roku wzięłam ją w podróż kolejką historyczną, z parowozem, z Ebermannstadt. Nawet poszło. Oglądaliśmy jazdy przez pole i rzekę między nami a torami. Ogon cały.  

W zeszly weekend chcieliśmy trochę wypaść do Turyngii, pojeździć tam też koleją.  Z Mirką.  Dostała bilet ekstra dla psów, system 4 łapy= 4 euro, niestety nasze ludzkie nogi pomnożyli przez 8 i po 16 euro od łebka skasowali 😉

Tak więc pojechaliśmy kolejką górską, stamtąd dwie wsie dalej normalną,  potem znowu w dół  tą górską,  po niej znowu tradycyjną tam i z powrotem w dwa kierunki- wszystko w cenie tych ludzkich i na cztery łapy biletów. Pomimo weekendu i nawet niezłej pogody spotkaliśmy mało turystów, Tobi miał dostęp do kabiny z pociągowymi, którymi najczęściej były panie, a niektóre mówiły szerokim turyngijskim akcentem, ale co dla Mirki było niesamowite, one w tych pociągach na przodzie wożą... 

...BONBONY EKSTRA DLA PSÓW! 

No to psica radochę miała, bo z czymś takim się nie liczyła. Jakie fajne te pociągi się okazały. Nawet z okna trochę wyjrzała, wzdychając. 

Po odbytej podróży, Mirka dzielnie i zgrabnym skokiem pokonała odcinek między stopniem pociagu i peronem, bo do pierwszego trzeba ja bylo wnieść- wpadając nosem na małego, białego kudłacza, który akurat do tego pociągu wchodził, i z wrażenia, zamiast rozedrzeć mordę,  jak to ona ma w zwyczaju na obce psy, tylko głośno sobie wzdychnęła, ale obejrzała się jeszcze za tym kolejnym, co mu też przyszło jeździć koleją.  










2. Z końcem lata w szpitalu były egzaminy w szkole pielęgniarskiej. Od września mamy kilka nowych, młodziutkich koleżanek. Mają po 20, 21 lat. Na internie, na którą akurat "wskoczyłam" na jeden dzień, jest Isabell, Eva i Teresa. Izka akurat przebierała się na dyżur, kilka szafek dalej. Pytam się jej, Mała, i jak ci jest, jak się czujesz jako pełnomocna pielęgniarka? Dziewczę rozpromienione, że świetnie, że teraz czuję się naprawdę dorosła, już nie uczennica, i przede wszystkim, naprawdę zarabia! Trzeba wspomnieć, że szpital wynagradza wszystkich taryfowo, reszta zależna jest od dodatków,  czyli czy pracuje się w niedzielę i święta. Tego niestety nie było w moim poprzednim... 

3. Sąsiad nam się stracił na kilka tygodni... trochę nierowne małżeństwo, ona młoda, on starszy, Włoch, dwoje dzieci, młodsze już chodzi, starszy to chłopięce 10- letni. Pod koniec lata wspomniała Chrissi, że żona Michele wyrzuciła go z domu, po tym, jak całą wiosnę I lato remontował w domu, po godzinach, płot, pompa cieplna, jakieś kafelki. Michele miał ten plus w sąsiedztwie, szczególnie u męskich sąsiadów, bo posiadał betoniarkę z prawdziwego zdarzenia. Tobi i Andy, syn Chrissi, pożyczali tę betoniarkę, jak robili nowy murek między nami, coś tam jakieś łożysko padło, to zainwestowali w nowe i sprzęt dalej hulał. Po wiadomości o wyprowadzce Michele pierwsze zdanie Tobiego, a co będzie z betoniarką 🫣 w każdym razie, wczoraj Michele szedł ulicą w kierunku domu, pchał Małe w spacerówce przed sobą, a Starszy szedł obok z tornistrem na plecach i miał zadowoloną minę. Oby! Nie lubię rozstań, szczególnie, jak są dzieci. 

4. Neverending story, czyli moje aktualnie bezproblematyczne cieśnie nadgarstków i zakleszczony nerw ulnaris. W międzyczasie byłam u chirurga, latem u neurologa na badaniu nerwów i jak działają. A więc i tak: to zwichnięcie łokcia w roku 1972, ja 4- letnia, było złamaniem, kompletnie strzaskany łokieć, z jednej kości odskoczyła główka, przyrosła do drugiej, drobinki robiły, co chciały. W poniedziałek obejrzalam to na zdjęciu rentgenowskim, dostałam skierowanie na tomografię, byłam na niej w piątek, w Bamberg. Jako ciekawostkę podam, że MRT można zrobić na każdym chyba rogu ulicy i w każdym szpitalu, a na CT to aż do Bamberg musiałam gnać, bo tam miałam najbliżej. W południe miałam już wynik, jest jak jest, plus artretyzm w stawie, woda w nim i tkankach dookola- na serio nic nie czuję z tego. Łokieć bolał mnie od dziecka przy jeździe na rowerze, I oczywiście, jak przepracowałam go nieco. Operacja? Być może tylko uwolnienia tego n. ulnaris, gdzie go tam wcisnęło, i właśnie jakiś kostny odprysk naciska na niego od 53 lat, ale teraz mam od dłuższego czasu na stałe scierpnięty mały palec i pół serdecznego.




5. W kinie znowu byłam. Sledze program w necie, oczywiście kino z dzierganie, ale teraz mają jakąś akcje z wiekiem i demencją, i puścili "Mezczyzna o imieniu Ove". Książkę szwedzkiego autora znam i poważam od wielu lat, filmu jeszcze nie widziałam. Temat poważny, tragikomedia. Zaklepałam dwa fajne miejsca, z poczatku nazywało się, że idę z Tobim, on przestał chcieć, bo mu temat za ciezki, jak to określił; ja jednak bardzo, ale nie sama, to mówię, spytam Arleta, czy chciałaby. Wtedy Tobi jednak chciał, ale ja nie lubię zabaw w ciuciubabkę, film i temat ten sam się pozostal, więc i Tobi w domu, a ja i Arleta wyskoczyłysmy do kina w Lichtenfels, wczoraj po południu. "Najsampierw" miałyśmy korek na autostradzie, ale ona to rajdowiec i zdążyłyśmy na czas. W kinie okazało się, że bilety za darmo, bo temat ciężki i tygodnie o starości, no to pięknie, będzie więcej drobnych na popcorn i inne niezdrowe rzeczy. Przed kasą stała jakąś grupa pomocy, obdarzali gadżetami,  wzięłyśmy kubki termiczne, karty do gry, dmuchane poduszki na podróż, a ja jeszcze kilka broszurek. Przeglądając je wczoraj, a wydane są przez rząd bawarski, stwierdziłam... że są nieco niepoprawne politycznie, bo za braki w witaminie D w ciele obwiniają noszenie przez kobiety, z powodów religijnych, różnych burek i nikaby, a czarna skóra w tych szerokościach geograficznych też za mało słońca łyka. Sic! Sam film był świetny, polecam lekturę. 

Po kinie byłyśmy na tzw. małych zakupach, w centrum handlowym, obejrzałyśmy outlet z Tchibo, w sumie sklep odzieżowy z trochę kawy w nim.




6. Oczywiście ostatni festyn we wsi, Targ jabłkowy. Zapfendorf przeistoczył się w małe miasto, gości było po kokardkę, tłumy, przez które trzeba było się przebić, ale fajnie było. Oprócz jabłek rozmaitości i cuda na kiju. 


















6 komentarzy:

  1. Ach, ile różności, z ciekawością przeczytałam.
    Jabłka uwielbiam, ale niestety surowe mi nie służą, wiec tylko wącham:-)
    Zdrówka i dobrego nastroju w te jesienne dni!

    OdpowiedzUsuń
  2. Sporo się działo, Podróże Mirki niesamowite, fajna ta Mirosława.Ciekawe czy będziesz miała operację, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Temat 6: Ludzi faktycznie po kokardkę i jeszcze trochę, ale bardzo fajnie. Obiad u Jünglinga zaliczony i jako dobry oceniony

    OdpowiedzUsuń
  4. Jejku, jejku, jaka śliczna psiczka w eleganckim sweterku!

    OdpowiedzUsuń
  5. O! Sporo się działo. Obyś ręką dobrze się zakończyło!

    OdpowiedzUsuń
  6. Oby z ręką - internet cuda wyczynia z bezsensownymi poprawkami!☹️

    OdpowiedzUsuń