Moje miasto. Zmienilo soeben bardzo, wiele rzeczy jest gdzie indziej, inne sklepy, inne ulice, ich nazwy i prowadzenie ruchu.
Z tylu domów mała pizzeria, zjedliśmy tam kolację. Okolica w sumie Bronx, ja tam w pobliżu mieszkałam jako dziecko, ja nie boję się tego miasta. Droga do pizzeri ta sama, która, wiele lat temu chodził do pracy mój tato. Tylko, że na rogu ulicy nie ma już starego, PRLowskiego placu zabaw, a są góry śmieci. No cóż. Krótko po wojnie było tam getto dla autochtonów, podczas "lata umarłych snów", jak opisał to Harry Thürk w swojej książce.
Mieszkamy w hotelu sportowym, na rogatkach miasta. Idąc Aleją Miłą dojdzie się przez rzekę do osiedla na Jesionowym Wzgórzu, gdzie na końcu mieszkaliśmy, zanim wyjechaliśmy. Tam chcę jutro.
Zadziwia mnie brak nazwisk na drzwiach domów, kamienic, są tylko cyferki. I ogromnie zapuszczony cmentarzu żydowski, na którym pochowani są członkowie rodziny Fränkel i Max Pinkus z żoną.
A mój cygański pomiot w międzyczasie świetnie się bawi z ciocią Arletą, wstaje rano i chodzi do pracy do obozu, gdzie śpi pod biurkiem, a do sikania Araby noszą ją przez placyk na trawę, bo ponad 30 stopni i coby łapek nie poparzyła na betonach. Świat się kończy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz