środa, 17 grudnia 2025

150. 17 grudnia

to taki specyficzny dzień, od wielu lat myślę o w tym dniu o pewnym chłopcu,  który w ten dzień się urodził. W 1986 roku, w czasach siermiężnego socjalizmu w Polsce, gdy za wszystkim trzeba było odstać swoje w kolejce, i przy odrobinie szczęścia można było coś dostać, przy czym dorwanie kostki masła na kartki to już było coś. Wiem, pamiętam, czasami stałam, I akurat się skończyło i koniec kropka. 

Miałam w tym czasie nową przyjaciółkę, w LM, miałyśmy praktyki w obu prudnickich szpitalach. Byłyśmy nastolatkami i obie jedynaczkami.

Latem tego roku okazało się, że mama mojej przyjaciółki jest w ciąży. Była po czterdziestce, wtedy też już ciąża zagrożona,  miała i nadciśnienie, i żylaki, i z 20 kg nadwagi, do tego była na rencie chorobowej,  jednakże 17 grudnia 1986 urodziła zdrowego, dorodnego syna, a moja przyjaciółka zwariowała ze szczęścia,  i koniecznie chciała do braciszka jeszcze w szpitalu, a jak to wtedy się odbywało, to wszyscy wiemy, choćby z przekazan przodków, zero odwiedzin, wołanie przez okno i wymiana wiadomości, noworodka mama tylko co kilka godzin do karmienia dostawała. Tak więc moja przyjaciółka wymyśliła, że podszyjemy się za praktykantki akurat tam będące, przebrałyśmy się w fartuchy naszych innych koleżanek, które znalazłyśmy w szatni, i weszłyśmy na oddział.  Odwiedziłyśmy jej mamę, i zobaczyłyśmy maluszka, i nie podpadliśmy 😅

Zwariowanie przyjaciółki na temat jej zakończonego jedynactwa, jakby nie było, miała wtedy 19 lat, i faktu posiadania brata osiągało czasami orbitę, ona sobie po prostu przywłaszczyła to dziecko, co jej mamie było nawet na rękę,  że córka tak ja wyręczała. Za rok przyjaciółka wyszła za mąż, urodziła po kolei dwoje dzieci, rok po roku, a braciszek był w sumie jej najstarszym dzieckiem. Także później dużo u niej bywał, rodzice mieszkali bowiem w mieście w M 3, koleżanka miała na wsi małą chałupkę, braciszek chętnie tam bywał, także jako nastolatek. 

Nie był nieproblematyczny jako chłopiec, co i raz coś tam gdzieś tam, co trzeba było naprostowywać, szkoła, koledzy, w domu ojciec z problemem alkoholowym. 

Ostatni raz widziałam go wiosną 2004 roku, akurat bylam w odwiedzinach u mojej przyjaciółki. Uczył się w szkole zawodowej na murarza. Całkiem miły młodzian. 

Późnym latem 2006 moja przyjaciółka zdecydowała się na kolejny wyjazd do Niemiec, w celach zarobkowych, akurat kupili większy dom we wsi,no i jest, jak jest, ona jako pielęgniarka, jej mąż jako kierowca, kokosów nie zarabiali. 

Pracowała u matki pewnego grafa nad jeziorem Starnberger. Tam otrzymała wiadomość, że jej braciszek, niespełna 20- letni, odebrał sobie życie. Powiesił się w łazience w domu mamy. Ojciec nie żył od kilku miesięcy, z powodu jego alkoholozmu małżeństwo już wcześniej rozpadło się, mieli rozwód.  Tego braciszek nie potrafił przeżyć. 

Co w mojej przyjaciółce się działo, mogłam sobie tylko wyobrazić, telefonując z nią. Graf okazał się na tyle życiowy, że po mojej z nim rozmowie, co się dzieje, długo nie mędrkował, lecz spakował swoich kilka i przyjaciółki rzeczy, wsiadł za kierownicę i powiózł te kupkę nieszczęścia przez Czechy do jej domu, gdzie pozostał do pogrzebu. Wiem, że potem nadal po ludzku interesowała go dalej ta rodzinna historia, za jakiś czas znów tam się wybrał w odwiedziny. Nie, że coś tam sobie obiecywał, wiekiem mógłby być jej ojcem. 

Akurat pogooglowałam, w kwietniu zmarła jego żona. Jego matka była w 2006 roku w bardzo podeszłym wieku, nie wiem, kiedy zmarła. 

To wszystko jest też historią braciszka mojej dawnej szkolnej przyjaciółki. 

17 grudnia, to ten dzień, w który wieczorem wkradłyśmy się na prudnicką porodówkę, obejrzeć urodzonego nad ranem szczególnego maluszka. Dzisiaj skończyłby 39 lat. Co roku myślę o nim. 


1 komentarz:

  1. Niesamowita historia, warta scenariusza filmowego. Tak młode życie, tyle przed nim, a wybrał taki koniec. Nie dziwi mnie, że to wspomnienie powraca!

    OdpowiedzUsuń