jeszcze w zeszlym tygodniu.
Tak jakos.
W srode rano, jak zadzwonilam do szpitala, co u taty, gdyz od poniedzialku bylo planowane zmniejszanie dawki narkozy, a wiec powolne wybudzanie ze spiaczki farmakologicznej, lekarka prowadzaca spytala, czy moglabym przyjechac do szpitala, porozmawiac. Oczywiscie moglam. Dostalam termin na druga po poludniu.
Najpierw rozmawialam z pania neurochorurgiem, która zaproponowala tracheostomie.
Potem z pania anestezjolog, która ze mna telefonowala.
A na sam koniec, moglam przebrana wejsc na kilka minut do taty. Niesamowite w tych czasach!
Na poczatku go nie poznalam...
I ogólnie malo jakos widzialam, bo patrzylam mu sie tylko w oczy, które mial lekko otwarte, potem je zamykal, i znowu otwieral. Ale nie widzial mnie.
A ja widzialam jeszcze tylko jego ulozone na poduszkach, strasznie grube rece.
I ze jest bardzo wypielegnowany, ogolony, jama ustna jak w podreczniku pielegniarstwa.. bo pod respiratorem, ma stale otwarte usta.
Wrócilam do domu, i wtedy czas zaczal mi sie inaczej liczyc. W piatek wydawalo mi sie, ze u taty, to bylam co najmniej dwa tygodnie temu.
Na weekend przyjechali znowu Arno i Sol.
I tak dzwonilismy do szpitala.
Gdy w sobote po poludniu zadzwonilam, ta sama lekarka co poprzednio, prowadzaca, powiedziala mi, ze akurat jest luz w szpitalu, ona ma czas, i czy nie moglabym znowu przyjechac.
Tak wiec znowu w auto, jade do Bad Pyrmont trzy kwadranse, i krótko po wpól do szóstej wieczorem bylam na portierni.
Znowu obligatoryjne procedury, potwierdzenie telefoniczne terminu, bo przeciez nie ma odwiedzin w szpitalu.. przyszla pielegniarka z przebraniem dla mnie, i znowu na oddzial. Tam najpierw posadzono mnie we wlasciwej OiOMowi poczekalni, juz za drzwiami, i przyszla znana mi juz lekarka. Mloda, Rosjanka, i wlasnie anestezjolozka. Powiedziala mi, zebym obejrzala jeden formularz. Znany mi, nowy, my tez go mamy. Therapielimitierung. Limitacja terapii. Wedle mniemanej czy wyrazonej woli pacjenta, badz jego rodziny czy opiekuna prawnego. Ja jestem dwoje w jednym, córka i opiekunka prawna.
W sobote w poludnie przyszedl poczta tez ten oficjalny dowód opiekuna z sadu.
Mloda lekarka spytala sie mnie, czy neurochirurdzy pokazali mi zdjecia z tomografu, z ostatnich badan. Jeszcze nie, w sumie wiem, o co chodzi, a ze sytuacja w szpitalu jest jaka jest, przez te korone, to tez nie chcialam sie naprzykrzac.
Ale teraz ona chciala mi pokazac te zdjecia.
Tato mial dwa krwawienia w mózgu. To pierwsze, wlasciwie, jest w tyle glowy po lewej stronie, tam, gdzie mial te dwa male otarcia. Drugie krwawienie jest z przodu, z prawej strony czola. I tutaj ma bardzo dluga rane. Wyciagniety kawalek kosci jest mniej wiecej wielkosci mojej dloni, z palcami. Jeszcze obrzmialy mózg tworzy jakby przepukline.
I po prawie tygodniu bez narkozy, tato nie budzi sie.
Lekarka omówila ze mna wszystkie wizje, lacznie z ta trzymania go przy zyciu za wszelka cene, z pomoca tracheostomii, sondy PEG do odzywiania, i cewnika przez powloki brzuszne. I czy to byloby zyczeniem taty, tak egzystowac i nawet o tym nie wiedziec.
Opowiedzialam jej wiele, o tym, jak tato byl zywotny, chociaz po smierci mamy depresyjny, ale jak daleko ja go juz przeciagnelam, ze nawet chetnie ogladal smieszne filmiki na youtube, te z psami i kotami, ze tato byl sprawny, do konca jezdzil autem, i to porzadnie, bo ja z siedzenia pasazera mialam na to oko, oczywiscie nie wypuszczal sie w dalekie podróze, ot tutaj na miejscu sobie jezdzil. Ze dwa tygodnie temu, jak wrócilam z babskich pogaduszek, bo jeszcze odbywaly sie takie gromadne spedy, on mi zakomunikowal, ze przedtem wyczyscil lampy w swoich pokojach, wyjal te szklane elementy, umyl, wypolerowal i znowu zalozyl. Takze, ze bardzo bal sie koronowirusa, i zebym ja tylko z pracy cos nie przyniosla, bo on na pewno nie mialby szans, w tym wieku i ze wszystkimi chorobami.
I ze ogólnie zyczylam mu, za jakis kilka lat, zeby bylo tak, ze ja na przyklad wracam rano z dyzuru, a u nas brama zamknieta, swiatlo nie swieci sie, a on umarl we snie we wlasnym lózku.
I ze nie przypuszczalam, ze piorun moze strzelic dwa razy w to samo miejsce, ze osiem miesiecy temu, moja mama tak samo umierala.
Pokazalam jej zdjecie taty, nachylonego nad jeszcze zaintubowana mama, w Getyndze na OiOMie.
A ona mi powiedziala, ze wszystko rozumie, i mnie rozumie, i ze sama musiala podejmowac trudne decyzje przy swoich rodzicach.
Przed podpisaniem tego limitowania i po, bylam u taty. W miedzyczasie dwa respiratory na sali zwolnily sie...
Tato mial w akcji 6 strzykawek automatycznych, nie wiem tylko co w jednej bylo, bo byla tak wkrecona, ze nie moglam przeczytac. W pozostalych byla insulina, sól, heparyna, clonidin, srodek przeciwbólowy. do tego lecialy dwa infuzomaty, czyli automaty do kroplówek, a pompa do fresubiny akurat byla wylaczona. Bo tato byl odzywiany przez sonde zoladkowa przez nos.
Mial otwarte jedno oko, ale bez blasku, bez zycia. Opowiedzialam mu wszystko, co w domu, co robimy, kto go pozdrawia, kto co robi na posesji, i ze na miejscu zgliszczy stoi juz nowy dom. I jakie mam plany na przyszlosc, zeby sie nie martwil. Bo on zawsze martwil sie o mnie, nie wiem dlaczego. Ja z kolei martwilam sie o niego, bo uwazalam, ze mam powody, i pilnowalam jego terminów u lekarzy, nowe recepty, i jak trzeba bylo, wyklócilam sie o bezplatna recepte na pantozol.
Ciotka mi powiedziala, ze jak ostatnio z nim telefonowala, bardzo sie cieszyl na nowe okulary, na które go namówilam, i zorganizowalam jeszcze przed zamknieciem zakladów optycznych termin do dopasowania; to sa takie okulary, które same sie sciemniaja, i na niebieskawo, a oprawki sa super, duzo silikonu , i ladny szary kolor, pasujacy mu do siwizny. Okulary odebralam w poprzednia sobote... mialy byc super na lato, bo ostatnio byl jakos wrazliwy na jaskrawe swiatlo.
Dzisiaj o jedenastej rano, jak bylo zaplanowane, odlaczono tate od respiratora. Oddycha sam, ma kilka trudnosci, ale organizm jest póki co, wystarczajaco natleniony.
I bedzie tak, jak to omówilam z lekarka. Zadnych inwazyjnych akcji. Tato dostaje srodki przeciwbólowe i reszte rozstrzygnie on sam, bo tu o niego chodzi, o jego zycie i jakosc tego zycia.
Mirka i Spike.
Tak jakos.
W srode rano, jak zadzwonilam do szpitala, co u taty, gdyz od poniedzialku bylo planowane zmniejszanie dawki narkozy, a wiec powolne wybudzanie ze spiaczki farmakologicznej, lekarka prowadzaca spytala, czy moglabym przyjechac do szpitala, porozmawiac. Oczywiscie moglam. Dostalam termin na druga po poludniu.
Najpierw rozmawialam z pania neurochorurgiem, która zaproponowala tracheostomie.
Potem z pania anestezjolog, która ze mna telefonowala.
A na sam koniec, moglam przebrana wejsc na kilka minut do taty. Niesamowite w tych czasach!
Na poczatku go nie poznalam...
I ogólnie malo jakos widzialam, bo patrzylam mu sie tylko w oczy, które mial lekko otwarte, potem je zamykal, i znowu otwieral. Ale nie widzial mnie.
A ja widzialam jeszcze tylko jego ulozone na poduszkach, strasznie grube rece.
I ze jest bardzo wypielegnowany, ogolony, jama ustna jak w podreczniku pielegniarstwa.. bo pod respiratorem, ma stale otwarte usta.
Wrócilam do domu, i wtedy czas zaczal mi sie inaczej liczyc. W piatek wydawalo mi sie, ze u taty, to bylam co najmniej dwa tygodnie temu.
Na weekend przyjechali znowu Arno i Sol.
I tak dzwonilismy do szpitala.
Gdy w sobote po poludniu zadzwonilam, ta sama lekarka co poprzednio, prowadzaca, powiedziala mi, ze akurat jest luz w szpitalu, ona ma czas, i czy nie moglabym znowu przyjechac.
Tak wiec znowu w auto, jade do Bad Pyrmont trzy kwadranse, i krótko po wpól do szóstej wieczorem bylam na portierni.
Znowu obligatoryjne procedury, potwierdzenie telefoniczne terminu, bo przeciez nie ma odwiedzin w szpitalu.. przyszla pielegniarka z przebraniem dla mnie, i znowu na oddzial. Tam najpierw posadzono mnie we wlasciwej OiOMowi poczekalni, juz za drzwiami, i przyszla znana mi juz lekarka. Mloda, Rosjanka, i wlasnie anestezjolozka. Powiedziala mi, zebym obejrzala jeden formularz. Znany mi, nowy, my tez go mamy. Therapielimitierung. Limitacja terapii. Wedle mniemanej czy wyrazonej woli pacjenta, badz jego rodziny czy opiekuna prawnego. Ja jestem dwoje w jednym, córka i opiekunka prawna.
W sobote w poludnie przyszedl poczta tez ten oficjalny dowód opiekuna z sadu.
Mloda lekarka spytala sie mnie, czy neurochirurdzy pokazali mi zdjecia z tomografu, z ostatnich badan. Jeszcze nie, w sumie wiem, o co chodzi, a ze sytuacja w szpitalu jest jaka jest, przez te korone, to tez nie chcialam sie naprzykrzac.
Ale teraz ona chciala mi pokazac te zdjecia.
Tato mial dwa krwawienia w mózgu. To pierwsze, wlasciwie, jest w tyle glowy po lewej stronie, tam, gdzie mial te dwa male otarcia. Drugie krwawienie jest z przodu, z prawej strony czola. I tutaj ma bardzo dluga rane. Wyciagniety kawalek kosci jest mniej wiecej wielkosci mojej dloni, z palcami. Jeszcze obrzmialy mózg tworzy jakby przepukline.
I po prawie tygodniu bez narkozy, tato nie budzi sie.
Lekarka omówila ze mna wszystkie wizje, lacznie z ta trzymania go przy zyciu za wszelka cene, z pomoca tracheostomii, sondy PEG do odzywiania, i cewnika przez powloki brzuszne. I czy to byloby zyczeniem taty, tak egzystowac i nawet o tym nie wiedziec.
Opowiedzialam jej wiele, o tym, jak tato byl zywotny, chociaz po smierci mamy depresyjny, ale jak daleko ja go juz przeciagnelam, ze nawet chetnie ogladal smieszne filmiki na youtube, te z psami i kotami, ze tato byl sprawny, do konca jezdzil autem, i to porzadnie, bo ja z siedzenia pasazera mialam na to oko, oczywiscie nie wypuszczal sie w dalekie podróze, ot tutaj na miejscu sobie jezdzil. Ze dwa tygodnie temu, jak wrócilam z babskich pogaduszek, bo jeszcze odbywaly sie takie gromadne spedy, on mi zakomunikowal, ze przedtem wyczyscil lampy w swoich pokojach, wyjal te szklane elementy, umyl, wypolerowal i znowu zalozyl. Takze, ze bardzo bal sie koronowirusa, i zebym ja tylko z pracy cos nie przyniosla, bo on na pewno nie mialby szans, w tym wieku i ze wszystkimi chorobami.
I ze ogólnie zyczylam mu, za jakis kilka lat, zeby bylo tak, ze ja na przyklad wracam rano z dyzuru, a u nas brama zamknieta, swiatlo nie swieci sie, a on umarl we snie we wlasnym lózku.
I ze nie przypuszczalam, ze piorun moze strzelic dwa razy w to samo miejsce, ze osiem miesiecy temu, moja mama tak samo umierala.
Pokazalam jej zdjecie taty, nachylonego nad jeszcze zaintubowana mama, w Getyndze na OiOMie.
A ona mi powiedziala, ze wszystko rozumie, i mnie rozumie, i ze sama musiala podejmowac trudne decyzje przy swoich rodzicach.
Przed podpisaniem tego limitowania i po, bylam u taty. W miedzyczasie dwa respiratory na sali zwolnily sie...
Tato mial w akcji 6 strzykawek automatycznych, nie wiem tylko co w jednej bylo, bo byla tak wkrecona, ze nie moglam przeczytac. W pozostalych byla insulina, sól, heparyna, clonidin, srodek przeciwbólowy. do tego lecialy dwa infuzomaty, czyli automaty do kroplówek, a pompa do fresubiny akurat byla wylaczona. Bo tato byl odzywiany przez sonde zoladkowa przez nos.
Mial otwarte jedno oko, ale bez blasku, bez zycia. Opowiedzialam mu wszystko, co w domu, co robimy, kto go pozdrawia, kto co robi na posesji, i ze na miejscu zgliszczy stoi juz nowy dom. I jakie mam plany na przyszlosc, zeby sie nie martwil. Bo on zawsze martwil sie o mnie, nie wiem dlaczego. Ja z kolei martwilam sie o niego, bo uwazalam, ze mam powody, i pilnowalam jego terminów u lekarzy, nowe recepty, i jak trzeba bylo, wyklócilam sie o bezplatna recepte na pantozol.
Ciotka mi powiedziala, ze jak ostatnio z nim telefonowala, bardzo sie cieszyl na nowe okulary, na które go namówilam, i zorganizowalam jeszcze przed zamknieciem zakladów optycznych termin do dopasowania; to sa takie okulary, które same sie sciemniaja, i na niebieskawo, a oprawki sa super, duzo silikonu , i ladny szary kolor, pasujacy mu do siwizny. Okulary odebralam w poprzednia sobote... mialy byc super na lato, bo ostatnio byl jakos wrazliwy na jaskrawe swiatlo.
Dzisiaj o jedenastej rano, jak bylo zaplanowane, odlaczono tate od respiratora. Oddycha sam, ma kilka trudnosci, ale organizm jest póki co, wystarczajaco natleniony.
I bedzie tak, jak to omówilam z lekarka. Zadnych inwazyjnych akcji. Tato dostaje srodki przeciwbólowe i reszte rozstrzygnie on sam, bo tu o niego chodzi, o jego zycie i jakosc tego zycia.
Mirka i Spike.
Nie potrafie znalezc slow, przytulam cieplo i zycze duzo sily dla Ciebie i Twojego Taty :*
OdpowiedzUsuńDziekuje Elu.
UsuńNiby jest światełko w tunelu!
OdpowiedzUsuńBardzo mocno tulę!
Zawsze, czasami trzeba dostrzec to wlasciwe swiatelko, Fusilko...
UsuńKiedy i mnie to dotknie to mam nadzieję, że będę taką córką jaką jesteś Ty. Szacunek.
OdpowiedzUsuńDziekuje Pimposzko. To sa trudne decyzje.
UsuńLucy, trzymaj się, a Twojemu Tacie życzę powrotu do zdrowia.
OdpowiedzUsuńTatowi juz jest dobrze, to jest wazne... Wiem, ze nie chcialby inaczej.
UsuńDziekuje Ci serdecznie za dobre mysli.
Zdrowia dla taty.Znam te aparaty i widOki. Ślubny 2 tygodnie leżał pod respiratorem.Byłam w szoku jak mnie pielęgniarka tam wprowadziła. Po pierwszych odwiedzinach nie wiedziałam gdzie drzwi do wyjścia. Ściskam, dużo siły. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziekuje Ula, reglamentuje sobie sily, zbieram mysli, reguluje sprawy, zycie biegnie dalej.
UsuńW twoich słowach jest tak dużo miłości, ciepła i wrażliwości. Nie wiem co więcej napisać. Cisną mi się do głowy słowa , które brzmią banalnie, trywialne. Napiszę jedno, bądź silna:)))
OdpowiedzUsuńDanonk, z dalekiej Azji, wiem kim jestes, tesciowa Marzeny, niezwyklej mlodej kobiety, utalentowanej, wrazliwej i tak estetycznej.
UsuńDziekuje Ci za Twoje zyczenia, i za Twoje slowa.
Jesteś wspaniałą córką. Przytulam mocno. Życzę siły , odporności i odwagi. Życie, niestety, przynosi dużo bólu. Jesteś bardzo dzielna.
OdpowiedzUsuńTak BBM, zycie to tez wiele bólu, i trzeba z tym bólem sobie poradzic, nie tracic nadziei na inne jutro, prawda?
UsuńDziekuje Ci.
Życzę Ci dużo siły w tym czasie i oby rozstrzygniecie było jak najlepsze dla Taty. Ma szczęście, ze ma taką mądrą i wrażliwą córkę.
OdpowiedzUsuńZawsze pozostaja ostatnie niepewnosci, ale wiem, ze rozstrzyh´gnelam wedle woli taty, którego przeciez znalam, bo to byl mój tato. I on mi ufal, od smierci mamy jeszcze bardziej. Niech mu bedzie tam tylko dobrze, i niech go juz nic nie boli.
UsuńDziekuje Ci serdecznie Ange.
Wspieram Cię z całych sił! Życzę dużo zdrowia dla Ciebie i Taty.
OdpowiedzUsuńUściski.
Dziekuje Ci Anuszko... oboje musielismy wykazac sie sila, woli i woli zycia czy checi pozegnania.
UsuńNie umiem pocieszać, będzie to, co ma być.Rozumowo jestem wdzięczna losowi, że mój mąż zmarł niespodziewanie w czasie snu, ale szok był straszny.Teraz, z okazji tego wirusa jestem niemal szczęśliwa, że odszedł przed tą pandemią-był pacjentem bardzo wysokiego ryzyka- POChP + słabiuteńkie serce z bypassami,
OdpowiedzUsuńz implantowaną zastawką aortalną + wiek.
Życzę Ci wiele siły i przytulam mocno.
Anabell, mój tato strasznie obawial sie korony, i zebym tylko nic ze szpitala nie przyniosla. Bo zdawal sobie sprawe, ze jest w grupie zagrozenia. Obiecalam mu, ze nic nie przyniose, ze bede sie prysznicowac i odkazac.
UsuńSmierc we snie zyczylam mojemu tacie, za jakis kilka lat (bo jestem realistka, ze 120 nie dozylby), w swoim lózku, bezbolesnie,na to zasluzyl wedle mnie. Ale los chcial inaczej. Przynajmniej byl dobrze zaopiekowany i nigdy sam, to dla mnie wazne.
Dziekuje Ci za Twoje slowa.
A teraz ja się o Ciebie martwię.
OdpowiedzUsuńNie martw sie kochana o mnie, pilnuj siebie i Twoich bliskich, pozostancie zdrowi, bo ja o Was tez sie martwie...
UsuńWszystko sie ulozy, tylko ta pustka w domu, brak mi go, to mnie meczy. I ze tak momentalnie wszystko stalo sie inaczej.
Ciezka, ale przeciez madra (z kochajacego serca) decyzja, ze Tato rozstrzygnie, ktora strona... Uwazaj na siebie.
OdpowiedzUsuńKasiu, tato rozstrzygl, a ja i lekarka nie stawalismy mu na drodze, bo to byl jego wybór.
UsuńNie zasluzyl na wieloletnie wegetowanie z szlauchami z góry na dól, na odlezyny, i zachlystywanie sie do zapalenia pluc. Po prostu nie. Odszedl z pelni zycia. Ja to uszanowalam.
Dziekuje Ci za troske! Uwazam.