wtorek, 27 sierpnia 2024

Codziennosc

 Dzisiaj i jutro mam dwa dlugie dyzury popoludniowe. Dlugie, bo zaczynaja sie o godzinie 13, a koncza sie o godzinie 22. Normalnie to sa one do godziny 20.30, ale jest moptliwosc dluzszego pracowania, co ja chetnie robie, bo po tym, jak juz wszyscy z popoludnia pójda do domu, a zostaje sie tylko dwoje z dyzuru nocnego, ja mam czas pogrzebac sie w komputrze, wniknac w programy niezbedne do pracy, jest wiecej czasu, cos sie spytac, czy zajac sie np nowo przyjetym pacjentem ze wszystkim, co do nowoprzyjecia nalezy, takze wlasnie w tym kompie. A jak nie mam nic do roboty, to czytam wiadomosci, artykluly i fachowe gazety. Oczywiscie wedrówki do dzwonków sa nieuniknione. Dluzsze dyzury maja tez to do siebie, ze szybciej sie odpracowuje swoje miesieczne godziny, czyli mniej razy trzeba wyruszac do pracy. 

Oddzial chirurgiczny, na którym aktualnie jestem, i pozostane jeszcze we wrzesniu, jest ok, pracuje sie calkiem milo, stresujaco jest czasami, gdy jest kilka operacji, i trzeba z pacjentami w te i z powrotem, i gdy w tym wszystkim sa nowoprzyjecia. 

Na marginesie, wczoraj skierowalismy nasza sasiadek do szpitala, gdyz rano upadla w kuchni, ma malego guza na potylicy, a bierze leki przeciwzakrzepowe. Przeciagneli ja przez tomoraf, i dzisiaj a wyjsc do domu, bo na szczescie nic jej sie nie stalo. Kilka lat temu miala wylew, stad ten lek przeciwzakrzepowy. 

Z wspólpracujacymi, najczesciej kolezankek, bo tylko dwóch kolegów na oddziale, nie mam problemu, sa ok, mile, pomocne, jak cos nie wiem, to mi pomoga, a wiele jeszcze musze ogarnac. W niedziele z Lysann uczylam sie dokumentacji fotograficznej przewlekych ran, z kalibrowanien, opisami rany samej i jej otoczenia, plus co i jak i jak dlugo przy tej ranie robilam. Mam nadzieje, ze ten niekoniecznie latwy dla mnie program, ogarnelam. Powiedzmy tak: moje przenoszenie zdjec z kamery na komp jest o wiele bardziej nieskomplikowane ;) 






W sobote po poludniu i po moim dyzurze rannym, tym razem jedynie do godziny 13.30, poszlismy na festyn zwiazany z odpustem, i obejrzelismy pochód. Przy ponad 30 stopniach upalu, ale siedzelismy na krawezniku w cieniu, co bylo calkiem niezle. 


 












Cos nie tak w blogu dziala, bo zdjecia wkleily mi sie odwrotnie, znaczy od ostatniego do pierwszego. 

W kazdym razie, zabawa byla przednia, chociaz trudno bylo zlapac gdzies wolne miejsce przy stoliku. Druzyny z pochodu na czas i duzo wczesniej zarezerwowaly sobie stoliki w browarze. Tak wiec mozliwe bylo jedynie "na reke", czyli pieczone kielbaski w bulce, które na straganie opisane jako takie u urzedowym niemieckim, nazywaja sie jednak potocznie przy zamówieniu "a pärla". Akurat rozgryzam ten system i dialekt ;)

W niedziele po poludniu pojechalismy obejrzec stare traktory na spotkaniu historycznych pojazdów. 










Tak wiec, troche u mnie sie dzieje, w tym tygodniu pracuje tylko te dwa dni, dzisiaj i jutro. Wczoraj mialam wolne, ale po przemysleniu, dlaczego przed jedenasta wieczorem bylam taka wykonczona, bylo jasne, bo zroblam sobie tak zwany dzien domowy, czyli: 
- odkurzylam i starlam wilgotno wszystkie podlogi (jakies 130 m2)
- odkurzylam kilka regalów, 
- ogarnelam kuchnie po kazdym przygotowaniu posílku, bo zawsze cos sie nakruszy, 
- wypralam, wysuszylam, poskladalam i wyprasowalam 2 maszyny prania, 
- zmienial posciel (byla oczywiscie w praniu), 
- bylam na malych zakupach w Lidlu, 
- przygotowalam posilki, ugotowalam obiad (jajka ze szpinakiem i ziemniaki),
- pozamiatalam schody na strych i do piwnicy, 
- przygotowalam i wystawilam do odbioru kubel z odpadami biologicznymi/ ogrodowymi, 
- zabawialam Mirke w formie dwóch dluzszych spacerów, w tym jeden(wieczorny) z Tobim, az za stacje kolejowa, 
- pozamiatalam i starlam taras, bo tam czesciowo suszylam mniejsze pranie, bo lubie miec czysta podloge, gdy mialoby mi cos spasc, zeby sie nie utytlalo. 

Oczywiscie robilam sobie male przerwy, i albo sluchalam podcastu, chociaz te raczej przy cichej pracy typu prasowanie, ale tez przeczytalam kilka stron w ksiazce, a czytam akurat "Wladce much" Goldinga. Moje ksiazki z miejscowej biblioteki juz przeczytalam, nie wiem, czy w sobote po poludniu zdaze je wymienic, dlatego na wszelki wypadek przedluzylam ich wypozyczenie, i nawet dalam rade zrobic to interaktywnie. To juz kilkanascie lat, jak ostatnio bylam w bibliotece, jeszcze w Stadtoldendorf przed przeprowadzka tejze biblioteki, i wszystko dzalalo wtedy jeszcze analogicznie ;) 



                         Tutejsza biblioteka miesci sie w starej szkole podstawowej, i oto ona. 





5 komentarzy:

  1. Rany, ten "wolny" dzień to jakiś rekord produktywności! Chapeau bas.

    OdpowiedzUsuń
  2. BBM: Oj, dzieje się, dzieje u Ciebie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ty miałaś w sobie jakiś motorek napędowy?Czytając listę robót to nasilił się u mnie bol kręgosłupa czy czegoś w okolicy.Pracowo fajnie się układa a to najważniejsze, dużo zwiedzacie i spacerujecie , pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochana - harowałaś niczym pszczółka przy zbieraniu nektaru, więc nic dziwnego, że się poczułaś zmęczona. A najważniejsze, że jest Ci tam dobrze i wszystko się układa "jak należy". Ładne te zdjęcia piesiuńki ze słońcem! Życzę Ci y dalej wszystko tak "chodziło jak w zegarku",
    anabell

    OdpowiedzUsuń
  5. Dokładnie jakbyś motorek miała zainstalowany w tylnej części ciała 😃 Mobilizacja na 200%! Fajnie, że się już zaaklimatyzowałaś pod każdym względem (domowym i pracowym) w nowym miejscu i Mirka też. Jak widać - nigdy nie wiadomo co człowieka w życiu może jeszcze spotkać i można się cieszyć każdym dniem. Uściski 😘

    OdpowiedzUsuń