wtorek, 22 października 2024

Frankońska knajpa

 ma definitywnie funkcję socjalną.  Od kilku dni chodzimy regularnie na kolację, bo w domu budowa, a w weekend pracowałam, jak i przed nim, i najczęściej długie dyżury, bo takie lubię.  Nie mam bowiem na nich fajrantowego stresu, mogę sobie rozłożyć robotę właśnie o 1½ godziny dłużej, czy to po południu, czy też wieczorem. Wtedy wracam o wpół do jedenastej w nocy do domu, ale wyprysznicowana i właściwie tylko na małą przekąskę, przygotowana przez Tobiego, czasami, jak Mirka uparła się na mnie czekać, idę z nią jeszcze kwadrans, dwa, na spacer na Wodną Górkę, i idę spać po tym. Po takim długim popołudniowym dyżurze nigdy nie mam na rano, więc mogę się wyspać. Grafik układam sobie sama. 

Aktualnie od poniedziałku u nas akcja pod tytulem- wymiana okien w bungalow- pogoda dopisuje, jest sucho i stosunkowo ciepło,  bo jesteśmy codziennie po kilka godzin bez okien gdziekolwiek, w jakimś pomieszczeniu. W tym w salonie z tym prawie pięciometrowym  frontem. 






Jutro w planie pokój gościnny, kuchnia z dwoma oknami, pokój piwniczny jako biuro i hobby Tobiego, i małe piwniczne okienka, w pralni, kotłowni, korytarzyku, w spiżarce. 

Wieczorem, jak już macherzy pójdą i pojadą, my się wywalimy na godzinkę na kanapy czy najlepiej łóżko, odpoczniemy, zbierzemy się i idziemy do jedynej już niestety lokalnej knajpki na obiadokolację.  Do Birgit, która nam zorganizowała taką fajną i serdeczną rocznicę ślubu. W knajpie pomaga jej oprócz kucharek dwóch i w niedziele jako kelnerka, nasza sąsiada, także jej brat Georg, "Schorsch", emerytowany pielęgniarz. 





Mirka oczywiście też ma prawo wstępu, i czasami ją zabieramy, jak nie jest za późno, bo pies zmęczony to pies marudny, a jak Mirce chce się spać, to jest bardzo marudna. 

W knajpie spotykamy w sumie zawsze tych samych ludzi, którzy nie będąc w knajpie, byliby sami w domu. U Birgit jedzą, piją naprawdę dobre regionalne piwo w ilości "a Seidla", czyli pół litra, grają w karty, czytają dwie regionalne gazety. Karta menu zmienia się co tydzień, niektóre potrawy są niezmiennie, to te na dole listy, góra zmienia się, akurat czekamy na karpie, jedząc rolady wołowe. Oczywiście kotletu, zrazy, pieczony camembert, cordon blue. Jako ciekawostke podam, że jedzenie jak i napoje, w Górnej Frankonii są o ¼, jeśli nawet nie o ⅓ tańsze niż w Dolnej Saksonii.  Oczywiście w Bambergu jest już inny poziom. Ale u Birgit jest jak jest, do tego dochodzą właśnie te socjalne komponenty. Sami swoi, jako, że jesień, i turyści rzadko już zawitają, czasami rowerzyści, jak jeszcze jest jasno, czy inni pątnicy w drodze z czy do Czternastu Świętych Wspomożycieli.

Nie ma reguł, gdzie kto siedzi, gdzie jest wolne (jeszcze) miejsce, tam zagadujesz towarzystwo i się dosiadasz. Za obowiązek masz jedynie słuchać i mówić. I w ten sposób wszystkiego się dowiesz, co w miejscowości piszczy. Zapfendorf ma wielkość mniej więcej naszego Eschershausen, które faktycznie ma prawa miejskie. Zapfendorf nie jest ani wsią,  ani miastem, jest to"Markt", czyli Targ. Jak wiele takich miejscowości w okolicy. 





























Na zdjęciach nie tylko Zapfendorf,  ale i Loffeld, Markt Ebensfeld, Ützing i Unterleiterbach. I jak widać, Jezusów jest na potęgę. Czy to w knajpie, czy przy drodze na krzyżach, czy w szpitalu w każdej sali i w dyżurce, i w pomieszczeniu socjalnym. Z tą różnicą, że nikt nikomu niczego nie narzuca, jest krzyż z Jezusem i tyle. A ja się zastanawiam, że gdzieś w pobliżu, czy ogólnie w Bawarii, musi być jakaś fabryka, produkującą masowo tych Jezusów w każdym kształcie, kolorze i wielkości.  

W sumie jestem ciekawa na tutejsze Wszystkich Świętych.  Lilli byla protestantką, ale to się mało liczy, podciągniemy ją pod święto razem z teściem i dziadkiem, którzy byli katolikami. I tutaj obrządki, jak i faktycznie święto w sensie wolnego od pracy dnia, będzie 1 listopada. A na drugi dzień rano pojadę sobie do Eschershausen, na groby rodziców, bo tam w dolnosaksonskiej, ewangelicznej okolicy, WŚ jako święta nie ma, a odbywa się to w weekend pi 1 listopada, tak więc nic mi nie koliduje. 

To tyle na razie, idę spać, bo jutro znowu długi dzień z robotnikami, sprzątanie i zajmowanie się tym i owym, Tobi zajmuje się oknami, a ja Mirkowym dobrym humorem, bo jej nie pasuje, że nie może łazić po całym domu plus ogrodzie, bo na czas roboty i dźwigania okien, otworzyliśmy antypieskowe płotki.  





3 komentarze:

  1. BBM: Kolejny pracowity czas w Waszym życiu. Oby zdążyć przed zimnem.

    OdpowiedzUsuń
  2. To przyszła ta wielka robota, macie co robić.Okolica przesliczna, fajne domostwa i otoczenia a w podobnej knajpce bylam w Bawarii i tam jeszcze było Gruss Gott ,czy znał czy nie znał człowieka, pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Okna wygladaja na super solidne, naszych 20 wymieniono w kilka godzin.

    OdpowiedzUsuń