Nie wiem, czy już wspomnialam, ale kilka kilometrów od Zapfendorf leży malownicza wioska Kirchschletten, a w niej jest mały pałac, w którym od roku 1953 urzędują siostry benedyktynki. Jako, że mnie okolica, ludzie i zwyczaje interesują, pojechałam w październiku, w ostatnią niedzielę miesiąca, tam na modlitwę różańcową, by ten zakon poznać. Sióstr jest niewiele, raptem 7 ich było, z czego jedna młoda, nie wiem, czy to postulat czy nowicjat, ale biały welon miała. Wszystkie inne około sześćdziesiątki, i kilka bardzo posuniętych w latach, jedna na wózku inwalidzkim, druga z balkonikiem, i właśnie ta zmarła przed Bożym Narodzeniem w wieku 91 lat. Pogrzeb był 28 grudnia, i akurat miałam wolne, więc nie mogło mnie tam zabraknąć.
Siostra Humilitas, ochrzczona w swoim czasie na imię Lourdes, była Filipinką, jak i kilka innych sióstr.
Pogrzeb był kameralny, celebrował arcybiskup z Bambergu, i w ten sposób poznałam Herwiga Gössla. "Herwig był?!"- zawołał zdziwiony Tobi, jak wyczekał kilka godzin sam w domu z Mirką. Bo po pogrzebie siostry zaprosiły wszystkich do siebie, na imbis gulaszowo- ciastowy, z ciepłymi i zimnymi napojami, także alkoholowymi. W końcu to Górna Frankonia. Posiedzieliśmy, porozmawialiśmy, przy okazji ze stosu gazetek e jadalni wyszukałam sobie przepis na sałatkę z selera, jabłek i orzechów, która niedość że smaczna, to jeszcze i ponoć zdrowa.
Dzień przed sylwestrem spędziliśmy czesciowo na ostrym dyżurze mojego szpitala, bo wracając z Mirką z siku i niosac mały koszyk zakupów z Lidla, napotkałam znaną mi z widzenia parę. Ona Ukrainka, on Syryjczyk. Nastia szła podpierana przez Sertiego w dwóch różnych butach, z czego jeden to był klapek, a szli od lekarza na naszej ulicy. Wstając z metalowego łóżka, zaszportała jej się stopa między prętami, spuchła, i lekarz rodzinny wystawił jej skierowanie na rentgen, a Arleta, która w ten dzień pracowała w obozie, wydzwoniła już termin na godzinę 14 w... Hirschaid. Czyli spory świat drogi, szczególnie jak się nie ma auta. Przyjęłam to do wiadomości, poszłam dalej i do domu, i mówię to Tobiemu, żeby dzwonil do Sertiego, pojedziemy do "mojego" szpitala kilka km stąd, nie powiemy, że Nastia już u lekarza była, potraktujemy to jako o stało się, co dokładnie nie wiemy, my nie umiemy ani po ukraińsku, ani po arabsku, a oni w razie czego, słaby niemiecki 😉 i tak to też załatwiliśmy, w ciągu 2 godzin Nastia była odfajkowana, z lekarzem, rentgenem i receptami, co było ekspresowo na tyle innego naroda w poczekalni. Faktycznie złamała sobie drugi palec u stopy. Po sąsiedzku zorganizowałam jej kule, bo z tymi trzeba by było do 2 stycznia czekać, albo jeździć niewiadomo gdzie, a u Chrissi w piwnicy stały. Notabene matka przełożona z zakonu wyżej, też mi zaproponowała kule przez messengera. Bo siostry pojedynczo i grupowo udzielają się na social media, aż szumi, mają smartfony i strzelały zdjęcia na pogrzebie jak ja bym się nie odważyła. Dopiero po kilku dniach, będąc na spacerze z Mirką i Tobim, zajrzeliśmy na nabycie klasztorny cmentarzyk, który kiedyś był pałacowym.
W międzyczasie i do nas zawitała zima, we wsi było mało śniegu, ot tyle co poprószyło, za to w wyższych rejonach, jak Staffelberg, Veitsberg czy Küpser Linde, gdzie się wybraliśmy na spokojnie na tygodniu, bez niebezpieczeństwa turystów, pejzaż był bajkowy.
Dobrego nowego roku. Lubię tu zaglądać do Pani, tyle życiowych mądrości, szacunku, tolerancji. Pozdrawiam, Edyta
OdpowiedzUsuń