czwartek, 4 grudnia 2025

147. Sobotnie dzierganie, i uwaga, trigger

w bibliotece będzie kontynuowane, dzisiaj w miejscowej gazetce ogłosili. 

Ale ja miałam o czymś innym, I uwaga, może nie każdego temat. 

Mam w tym tygodniu dwa dyżury nocne, pierwszy wczoraj, drugi dzisiaj. Wczorajszy spędziłam z koleżanką, która rok temu była u nas w skoczkach, akurat w początkach ciąży, posadzili ja na chirurgii przy biurku, żeby nie latała za dużo czy fizycznie pracowała. W pewnym momencie poszła na przedporodowy macierzyński, tutaj to jest 6 tygodni przed obliczonym terminem porodu. Ostatni raz widziałam ją pozna jesienią 2024 roku, w widocznej ciąży, odwiedzała ze swoją siostra ojca w szpitalu, a potem własne znikła mi z pola widzenia, bo ja skakałam po oddziałach, jedynie na naszym planie widywałam jej nazwisko, że na macierzyńskim, i tak dalej. W sumie już 2025 rok był i dobrze ciepło, jak pomyślałam, Tati musiała już przecież urodzić, co się właściwie urodziło?

Okazało się, że 3 dni przed terminem porodu stwierdzono śmierć nienarodzonego dziecka, wywołano poród i Tati urodziła nieżywą córeczkę. 19 marca. 

Urzędowo była najpierw na macierzyńskim, 8 tygodni po porodzie, potem na zwolnieniu lekarskim do końca września, a od 1 października wróciła do pracy, na pół etatu, ślę już nie do skoczków, a na geriatrię, na której przed skoczkami pracowała, i nawet jako oddziałowa,  przed pierwszą ciążą- jej synek ma 3 lata. 

Już kilka tygodni temu miałam mieć z nią dyżury, ale zachorowała, i nawet mi to pasowało, bo kurczę, jakoś trzeba do sprawy podejść, na pierwszym widzeniu, że tak to określę. Do tego obecną Madonna (Sic! @Ula 😉) oficjalnie wydała orzeczenie, żeby Tati traktować "normalnie " i  nie drążyć tematu,no bo jakby nie było, temat bolesny. 

 No i weź się zachowuj tak, jakby nigdy nie było żadnego dziecka. 

Miałam już takie jedno spotkanie, kiedyś uczennicą u nas, wiele dyżurów nocnych z nią spędziłam, i to były fajne czasy, kilka lat potem, w ciąży z bliźniakami, nie donosila, okołoporodowe komplikacje, jeden zmarł przed urodzeniem, drugi po porodzie. Kilka tygodni później, wchodzę na szybko do Kauflandu, szybko, bo przed dyżurem, a tam wychodzi akurat Yvette. No i co zrobisz, pod ziemię się nie zapadniesz, nie udasz też, że nie poznajesz,  Ivette ogromne oczy, po prostu podeszłam i ja uścisnęłam, i szepnęłam jej do ucha, wiesz, wbrew powszechnemu stwierdzeniu, są jednak takie rany, które żaden czas nie zagoi. Wystarczyło. 

To samo powiedziałam w ostatnią noc Tati. Nie zaczęłam tematu, to ona zagaiła. Bo się jej spytałam, dlaczego odeszła że skoczków że wszystkimi przywilejami na oddział, gdzie akurat wszyscy się dobijają o urlop w następnym roku, bo ferie, bo przedszka zamykają na 2 tygodnie latem, i ogólnie dzieciaki. Notabene Tati już żałuje decyzji, I chciałaby z powrotem do skoczków. 

I wtedy ona zaczęła. Wiesz, że moja córeczka nie żyje... wiem. I zaczęła opowiadać, jak to było,jak to nie stało się nic, co by to mogło spowodować, bez żadnego ostrzeżenia,dzidziuś po prostu umarł. Sekcja też nic nie wykazała. Opowiedziała mi o porodzie, że mimo tego był piękny, że miała przy sobie cudowne położne, że szpital zorganizował jej w ciągu 2 tygodni opiekę psychologiczna, która ma do dzisiaj i będzie dalej. Opowiedziała mi o regularnych spotkaniach osieroconych rodziców, tutaj zwane są te dzieci- dzieci gwiazdki. Także, jaki wpływ miała śmierć córeczki na jej małżeństwo, jak to przeżył jej synek, gdy wróciła do domu bez brzucha i bez siostrzyczki. 

Zapytałam ja, czy ktoś przejął to ciężkie zadanie, zlikwidowania, usunięcia rzeczy dla noworodka, przecież 3 dni przed porodem ws,ystko już było, włącznie z wózkiem. To akurat zrobiła sama, bo nie chciała, żeby ktoś inny dotykał te rzeczy. A najcięższe było, że razem z nią w ciąży była i siostra, I kilka koleżanek, wszystkie urodziły w czasie od lutego do czerwca zdrowe i przede wszystkim żywe dzieci. Tati po córeczce został malutki album z kilkoma zdjęciami,  także z czasów ciąży. 

Wiele mi opowiedziała, i jestem jej za to wdzięczna, także za zaufanie. Jej to też chyba trochę pomogło.  W Niemczech jest takie słowo, totschweigen, znaczy zamilczeć na śmierć, nie poruszać tematu. Nie wydaje mi się właściwe zamilczanie na śmierć nieżyjacego dzieciaczka, jakby go wcale  nie bylo,a który był wyczekiwany, i jest nadal kochany. 

Adwent akurat, okres bożonarodzeniowy, nie jest to dla niej łatwe, jasne. Twoja córeczka na pewno by już nieźle raczkowała, i miałaby kilka ząbków.  Wiesz, tego nikt mi jeszcze nie powiedział, a faktycznie, tak by było, stwierdziła i lekko się uśmiechnęła. Z oczami jeszcze mokrymi od łez. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz