poniedziałek, 27 stycznia 2020

2020-4

Chusta gotowa!







Trwala ta robótka 2 tygodnie, z czego tez mialam kilka dyzurów, a wiec nie szydelkowalam.
Zadowolona jestem bardzo z wyniku.
Wyszlo mi na nia prawie 15 deko Baby Merino z Luny, zostal sie dokladnie taki malutki klebuszek, z którego nie dalo by sie juz zrobic wachlarzykowego rzedu. A ja na koniec jeszcze oblecialam dwa brzegi scislymi oczkami, tak dla stabilizacji i lepszego zarysu.
W najdluzszym miejscu chusta ma prawie 70 cm dlugosci, a w najszerszym- 67 cm. mozna sie tradycyjnie opatulic, i zarzucic odwrotnie na szyje, jak na zalaczonym obrazku.
Zima ponoc sie zbliza, tak mówili w dzienniku, ale dzisiejsze pierwsze zwiastuny juz nawalily i nie dotarly, tak wiec...
Zeby tylko nie zaczelo szalec dopiero od srody, jak mam isc do pracy.

Jak juz raz wspomnialam po- po- przednio chyba, mialam (niecenzuralnie) gigantycznego fqurfa.
Bylo tak, ze od 22 grudnia do 6 stycznia, zredukowali nam oddzial do 30, 32 lózek, mniej peronelu, bo wszyscy mieli nadgodziny wziac, a nikt nie chce dac sobie wyplacic, bo to nie ma sensu finansowego. W nocy tez mielismy byc sami, z mniemana pomoca, która jak znam z doswiadczenia, albo jest, albo jej nie ma, po majacy pomagac tez maja swoja robote. Mnie trafilo sie samej 6 dyzurów, 3 przed BN, 3 na Sylwestra. Oczywiscie to byl jeden galop, przerwe zapomnij, niby pacjentów malo, bo do 30, raz mialam 33, z czego 3 nowych w nocy, bo to z 30 maksymalnie poszlo sie hustac, jak karetki nie umialy sie wyminac na dziedzincu. No to pracowalam jak trzeba bylo, a na koniec pisalam tzw. samodonos na ewentualne niedokladnosci z powodu przeciazenia sytuacja, tam tez wpisuje sie niewzieta przerwe. I bylo wielkie zdziwienie ze strony dyrekcji, ze niby jaktototo, 20- 30 pacjentów, tabletki na drugi dzien rozlozone przez dyzur dzienny, a ja takie donosy pisze.
Najpierw sie nazywalo, ze dyrektor od pielegnowania chce ze mna na ten temat porozmawiac, jak w marcu bede pól dnia na doksztalcaniu zawodowym, ale cos go w dupie musialo krecic, bo napisal mi list, ze chce jednak wkrótce. Pisal mi ten list 17 stycznia, stempel na kopercie byl z 22 stycznia, a list doszedl do mnie 25 stycznia, czyli w sobote, w samo poludnie. I ze mam potwierdzic termin. No w morde misia. W weekendy szpitalne biura nie pracuja przeciez.
Potwierdzic moglam dopiero dzisiaj rano i leciutko i na dzien dobry operdolilam sekretarke, zeby lepiej takie listy poczta federalna wysylala, a nie tymi prywatnymi pocztenkami, bo juz sama kiedys takowa zjechalam, przynosili mi wazne listy od adwokata z miasta dalej, i wkladali do rurki na gazety, tak, ze kazdy przechodzien mógl po nie siegnac. Bo im sie nie chcialo 5 schodków do drzwi i wrzutu na listy wejsc. Ale wtedy jeszcze nie przetrzymywali listów nie wiem po co.
W kazdym razie, termin byl wazny i sie odbyl. Z rady zakladowej poszla ze mna Heike, ona pracowala kiedys u nas, i wie, o co chodzi.
No to polecielim, po co i dlaczego, i dlaczego przy np 24 pacjentach, gdy wszyscy lezeli na jednej stronie, czyli i dróg do latania duzych nie bylo. I te tabletki niby rozlozone na drugi dzien i nawet na 3 dni.
To polecialam po rajtuzach. Opowiedzialam, jak to jest, po rozlozeniu przez kogos, sprawdzic prawidlowosc rozlozenia. Zalamac sie po raz enty, gdy ktos jest zdania, ze dwie tabletki witaminy B 6 daja automatycznie witamine B 12.
Podczas tego poleciec 25 razy do róznych dzwonków, A pacjenci dzwonia jak szaleni, bo widza, co sie dzieje, ze lecimy na personalnej rezerwie, i boja sie, ze nikt nie przyjdzie, czegos tam nie dostana, zostana pomineici czy zapomnieni. Normalny ludzki strach w sytuacji wyjatkowej, jaka jest pobyt w szpitalu.
Sam pierwszy obchód, tu go poprosilam o po prostu posluchanie jednego takiego, co sie dzialo miedzy godzina 20 a 23, zanim startuje z moja rutyna, jaka sa zawieszenie z 10 i wiecej antybiotyków (najpierw przygotowac, rozpuscic), razem z tym cukrzycy, podanie ostatnich insulin, pomiary u swiezo operowanych, przecietna liczba codziennie 6- 8- 10; na weekendy mniej, wtedy tylko przypadki losowe w sensie wyrostek, zakleszczona przepuklina, zlamanie wiekszych czy mniejszych kosci, ropniaki.
Podanie tabletek na noc (duzo przeciwbólowych, psychofarmaków), przy tym odkrycie stojacych tych na stolikach z wieczora, znaczy kolacyjnych, czyli najpierw te, za jakies 2 godziny wlasciwe.
Cala noc leca o róznych porach nowalginy przeciwbólowo, czy to u operowanych, czy innych z chronicznymi bólami. Jako, ze kazdy o innym czasie przychodzi z bloku operacyjnego, kazdy ma inne godziny tych przeciwbólowych kroplówek.
W miedzyczasie pierwsze rozruchy w salach, gdyz z powodu "polozenia razem na jedna strone" wielu pacjentów z demencja, niespokojnych i temu podobnych, wyladowalo w wiekszych salach z pacjentami "normalnymi", i dementni dzialajac tak, jak to robia, wybudzaja tych drugich, ci sie denerwuja, dzwonia, cuda na kiju, czyli to akurat nie dziala dobrze na caloksztalt i po prostu meczy.
A tak ogólnie, to pracuje ponad 30 lat w tym zawodzie, i wiem, jak w porównaniu do pierwszych moich szczeniecych lat, zmienila sie klientela. Kiedys jeden z demencja na oddziale, to bylo cos. Dwoje to byl stan wyjatkowy. A teraz to i polowa tak ma, bo do oficjalnie dementnych dochodza i ci po narkozie nieco delirujacy. Kiedys mialam 24 ludzia, z czego 12, dokladnie polowa, cos dziwaczyla, cala noc. Tak wiec, te 24 to nie znaczy nic.
Cwierc wieku temu, jak zaczelam pracowac na chirurgii, bylo tak, ze 30 pacjentów to byla norma, ale np kilka z nich lezalo trzeci tydzien z nowym biodrem, bo wtedy tak sie lezalo, i praktycznie nie robili mi zadnej pracy. Teraz czas lezenia po takiej operacji skrócil sie i do 8 dni, i sa to najbardziej pielegnacyjnie intensywni pacjenci, bo co prawda szybko wstaja i maja chodzic, ale sie boja, sami do WC nie pójda, w sumie zrozumiale, i to jest naokolo, bo co i raz nowi pacjenci.
Tak wiec "kiedys az" 30, a "teraz tylko" 20, to jest duza róznica.
No i on sie pyta, co mi moze dobrego zrobic. Tylko posluchac, odpowiedzialam. I pojechalam dalej przykladowo.
Dyzur 16 stycznia.

1 sala. Lezy pacjent po operacji zlamanej szyjki kosci udowej, opatrunek przekrwawiony. Lekarz nie moze od razu przyjsc, gdyz aktualnie stoi z jakims ropniem w OP. Lekarz dociera o 22.30 z wiadomoscia, ze pacjent ma hemoglobine 5.8, i czy jest dla niego zamówiona krew? Nic mi nie wiadomo, ale krew faktycznie byla zamówiona, a wiec mam ja jak najszybciej przyniesc z intensywnego, i trzeba jak najszybciej sie da, transfundowac. Cynicznie sie usmiecham, pacjent ma maciupki "dziecinny" wenflon w lokciu. Wkurza mnie fakt, ze pacjent do godziny 19 lezal pooperacyjnie na intensywnym, i te krew to mógl juz dawno miec dana. A tak leca sobie te konserwy jak sobie leca, do godziny 1.40, a ja co pól godziny robie standardowe pomiary.

2 sala. Pacjentka starenka, w swoim czasie przyszla ze zwichnieciem w stawie biodrowym, zreponowano w narkozie, jak na drugi dzien miala isc do domu, znowu upadla i wyjscie do domu sie zalatwilo, transport jej nie wzial, bo trzeba dalej obserwowac, czy cos jej jednak sie nie stalo. Stalo sie to przy kolejnym upadku, znowu zwichniecie, znowu repozycja w narkozie, po operacji wypada kilka razy zmierzyc cisnienie, okazuje sie, ze ma ona 220. Telefon do lekarza, ordynuje tabletke. Ja bym dala nitrogilceryne w sprayu, ale co ja tam wiem, c'nie? I tak sobie to cisnienie powolutku spadalo, a ja tak co godzinke mierzylam, jak akurat w poblizu pokoju bylam.

3 sala. Tutaj mialam dostac nowa pacjentke, tez po 80- tce, z bólami pleców przy ponoc jakims przerzucie, ale dokladnie nikt nic nie wie. Tylko, ze ma poczatki demencji. Pacjentka przyprowadzona piechota przez kolezanke z izby przyjec, hm. Okazuje sie, ze nie dostala tam jeszcze nic przeciwbólowego, a zaordynowane sa dwa leki: Novalgin i Piritramid, obie jako kroplówki. Na moje zdziwienie, dlaczego nie dostala jeszcze na dole, bo taki jest czy ma byc, rytual, kolezanka nie moze mi odpowiedziec, oprócz, ze owa pacjentka przyszla jeszcze w popoludniowej szychcie (sprawdzam w kompie, o 17.55 wklepano ja do systemu), a co popoludniowa szychta zrobila czy nie, to ona za to nic nie moze. Okej. Okazuje sie, ze w pokoju nie ma lózka, czyli pacjentle sadzam przy stoliku, a ktos z izby przyjec ma mi "zorganizowac" lózko. Oznacza to konkretnie, ze wepcha je do windy, a ja go sobie stamtad sama pokatulkam do pokoju. Demencja pacjentki okazuje sie na tyle masywna, ze nie jest w stanie np sama sie rozebrac, musze jej we wszystkim pomagac badz przejac kompletnie. To bylo zadanie izby przyjec. W koncu docieram do podlaczenia jej po kolei obu kroplówek przeciwbólowych. Takie jajca co i raz sie zdarzaja, np jest tak, ze antybiotyki po raz pierwszy i ordynowane przy przyjeciu, pacjenci dostaja na izbie przyjec i pod okiem lekarza; kazda kolejna moge ja juz podlaczyc. Ale jak tego nie zrobi sie na dole, to ja na oddziale stwierdzam, ze jeszcze pierwszy antybiotyk, dzwonie za lekarzem, on jak zwykle nie rozumie, dlaczego pacjentka jeszcze nie dostala, ja tez nie rozumiem, ale cóz, mozna dyskutowac w nieskonczonosc, ale dzialac przede wszystkim trzeba.

4 sala. Tutaj leza dwie panie, jedna dostala nowe kolano, druga biodro. I ta biodrowa jst taka sobie dziwna, znaczy czasami rózne niestworzone rzeczy gada, najprawdopodobniej delirium po narkozie. W ten wieczór postanowila wstac i isc do ubikacji. Ma jednak cewnik, a "z domu" anus praeter, czyli wszystko kupy sie nie trzyma, co jej sie niby chce. Delirium, prosta pilka. Upewniam sie, ze cewnik dziala, nie jest zatkany, i potem co i raz bedac w poblizu, zarzucam okiem na jej dzialania, az w koncu sie uspakaja i zasypia. Zreszta, jak cos za bardzo dziwaczy, sasiadka siedzi na dzwonku, i to czesto.

5 sala. Tutaj lezy nagle i niespodziewanie pacjent wlasciwie ambulatoryjny, po usunieciu metalu u kosci udowej, mlody chlopak, a zatrzymali go stacjonarnie, gdyz po operacji mocno krwawil, juz raz lekarz zmienial opatrunek, teraz tez musi (w dzien operacji i ogólnie pierwszy opatrunek, to zawsze dzialka chirurga, potem dopiero nasza, jesli trzeba). Czyli kolejny telefon do lekarza, który jeszcze stoi w OP, ale juz na finiszu. Opatrunek ten jeszcze zrobi, nieco pózniej, z pierwszego pokoju oceni za malo dramatyczny i przelozy na rano. Niech tam, po prostu zmieniam podklad.

6 sala. Tutaj lezy pacjent z sepsa urologiczna, znaczy juz niby zaleczony, ale w ten dzien zle sie czul, jakos sercowo, no to mu w trymiga zrobili EKG, echo, pobrali krew, zmówili konsylium internistyczne, i wyszlo na to, ze jakies male niedokrwienie ma, i byc moze wysla go na Herzkatheter, czyli cewnik serca, ale to dopiero jutro, bo jest niby stabilny, ale mam na niego uwazac, no i w razie czego ma byc reanimowany. Nosz kurde. To po co on tutaj lezy, jego miejsce jest na intensywnym? Ano bo intensywny pelny, znaczy nie pelny, ale z powodu nowych przepisów, jesli tam w nocy jest ich we troje personelu, to moga miec maksymalnie 9 pacjentów (dlatego tez o 19, zanim zaczela sie nocna szychta, podeslali nam tego pacjenta z pierwszej sali, tego anemika). To dobra, mniej wiecej co godzine zagladalam do niego, reanimowac nie trzeba bylo.

7 sala. Tutaj lezy starszy pan z demencja czy czyms podobnym, oficjalnie z rozpaprana noga, niegojaca sie rana, i prawdopodobnie ma swierzb, dlatego go izolujemy. Niestety czasami nam wylatuje w caly swiat, bo chce do domu, i juz popoludniowa szychta przyprowadzila go z dolnego holu. U mnie pacjent sprawuje sie nienagannie, do momentu, gdy chcac do lazienki, przypadkiem wyrywa sobie wenflon, trzeba zmienic posciel, umyc kilka szczebelków i rame lózka, samemu pacjentowi nakleic plaster na reke, on chce sie umyc w lazience, jest to ok, idzie wiec sie umyc. W lazience pacjent wybucha placzem, ze robi tylko szajse, on to wie, i nic na to nie moze, i tak ma jakos od smierci zony... tu nastepuje dluzsza opowiesc, jak nagle i tragicznie zmarla jego zona, przed 5 laty. i to jest ten moment, w którym wlasciwie nie mam czasu na historie rodzinne, ale ja ten czas po prostu sobie biore, stoje i slucham, i pocieszam, po jakims czasie prowadze do lózka, i potem tez czesciej zagladam do niego.

8 sala, to mój jedyny pacjent specjalnej troski w sensie obracania na boki, zmieniania pieluchy, jest juz dlugo lezacy, ma spastyki w rekach i nogach, ma tez plukanke urologiczna, niie wiem po co, bo nie operowany, plukanka ma wyglad 1a, wiec tylko nieco ja przykrecam, i tez regularnie wieszam u góry- na dole wypuszczam. Pacjent ma tez sonde PEG, która jeszcze podlaczona jest do pompy, leci ostatni plyn. To, ze mam takiego pacjenta w ilosci tylko 1, nie znaczy nic, gdyz na internie lezy takich podobnych 8, i tam pomagam kolezance ich obracac itd, jak i ona mi pomaga przy tym jednym. I to dwa razy w nocy standardowo. Czyli akord jest.

9 sala, dwie mlode kobiety, jedna po woreczku, z nia wszystko ok, druga po wyrostku, typ umierajacy labadz. I tak sie zachowuje pól nocy.

10 sala. Pacjent lezy juz 50 dni, znam go wiec od kilku tygodni, tez rozmamlana noga, ma ten opatrunek pod folia, ssacy, co 2- 3 dni mu zmieniaja, pod narkoza oczywiscie, tez czasami nie wie, co robi- w BN np odlaczal szlauchy i patrzyl w nie do srodka... teraz jest jakos bardziej do rzeczy, zdaje mi sie. Taaa. Pacjent jest zalamany, gdyz obawia sie amputacji podudzia. I ze jak noge mu obetna, to bedzie koniec, co on wtedy zrobi? I znowu sluchaj, mysl i pisz wiersze. Wszystko to, na co mój pracodawca praktycznie nie daje mi czasu.

No i tak to. Oczywiscie nie wymienilam wszystkich pacjentów, inni byli "zdrowi, normalni" pomijajac oczywiscie przebyte operacje czy  inne zapalenia pluc, czy amputowana stope u innego, i coby tam nie bylo, a bylo ich z 20 i kilka.
I tak lece cala noc, co godzine inna kroplówka, jakis pomiar, na 22 jeszcze raz wszystkie antybiotyki plus cukrzyki z insulina, w miedzyczasie obskoczyc akta nowo przyjetej, a czasami nowych to mam na dobry wieczór i trójke. Tu chlodzenie kolana, tam kroplówka nie leci, plukamy wenflon, dzwoni sie 3,4,5 razy na godzine. Ludzie po prostu boja sie, ze sie ich zapomni, czegos nie dostana, bo widza, ze jestem sama, po poludniu tez najczesciej byla jedna pielegniarka, i moze jakas uczennica, czy inna praktykantka, i znowu ktos byl nierozebrany na noc, czy niechodzacy sam nie zdazyl umyc zebów, a mu zalezy. W miedzyczasie komputer dostaje swojego regularnego pierdolca, zameldowanie sie trwa i trwa, bo sie zawiesza, a bez kompa w pielegniarstwie to jak bez nogi, keidys nie uwierzylabym, bo co ma piernik do wiatraka niby.
Rozkladam leki na kolejny dzien, pisze apteke, znaczy zamówienie, przegladam z grubsza zamówienie róznych towarów w sensie gazików, wacików i innych pierdolek strzykawek czy co tam trzeba.
Gdy mialabym leki rozlozone, musialabym je sprawdzic, co jest bardziej uciazliwe niz rozkladanie, szczególnie teraz, odkad mamy inna apteke, która ma inne leki, znaczy inne firmy, i tabletki po prostu inaczej wygladaja, do tego czlowiek w koncu sie przyzwyczai i zalapie, ale nie od razu i w takim mlynie.
Oczywiscie dokumetacja wszystkiego, co dokumentowac trzeba, ja staram sie dokumetowac od razu wszystkie rzeczy spontaniczne, bo nad ranem mam leb jak cwierc i po prostu wiele rzeczy bym chyba juz zapomniala. W miedzyczasie czy kiedykolwiek, dokumetuje standarty, czyli: ze robilam regularny obchód, podawalam kroplówki (ekstra miejsce na przeciwbólowe), prowadzilam do toalety, rozkladalam i podawalam leki, obracalam na boki, higiena jamy ustnej, zmiany pampersa, to sa tabelki, gdzie tylko sie podpisuje.
Robie tez wiele innych rzeczy, np wykladam kolejna posciel, jesli w nocy zuzylam z wózka. Pilnuje, czy przed izolatkami jest wystarczajaco masek ochronnych i jednorazowych kitlów, bo przemial tego tez mam w nocy niezly.
Komu sie chce, podaje herbate czy inna wode, jesli pacjentowi zabraknie. Posmaruje na zyczenie plecy Voltarenem. Zajrze w akta, gdy komus umysli sie dokladnie dowiedziec, jak nazywa sie ta jedna biala nowa tabletka.
Odpowiadam, ze niestety nie znam, nigdy nie bylam osobiscie w tym czy innym osrodku tehabilitacyjnym i niestety nie wiem, jak tam jest. Ale z pewnoscia fajnie.
Wyciagam z kubla na smieci moja 91-latke z uroda do zwichniecia biodra, bo chcialo jej sie sikac, wstala jak zwykle sama, i po prostu uzyla pierwsze, co jej sie napatoczylo. Niestety dupka sie zassala, i trzeba ostroznie wyrównac róznice cisnien ;) przy tym ciesze sie jak glupia, ze nie upadla i nie zwichnela.
Nad ranem oprózniam worki od cewników, inne saczki, odczytuje drenaze, dokumentuje ilosci.
W miedzyczasie wisi nade mna widmo kolejnego nowego pacjenta prosto z bloku operacyjnego, w srodku nocy operowano mu zakleszczona przepukline. Pacjent dociera punkt godzina 6, jest wiec juz "nie mój", a rannej szychty, czyli administarcja, pomiary, kroplówki, leki.

I taka przykladowa noc opowiedzialam dzisiaj na rozmowie, bo chloptas chcial wiedziec, po co i dlaczego pisalam i donosilam przeciazenie i wynikajace z tego zagrozenie.
Dowiedzialam sie o tych planach rozmowy tydzien temu, i dobrze, ze tak dawno temu, bo na pierwszy rzut to bym chloptasia w powietrzu chyba rozerwala.
Chloptas, bo jest to tak: ma on byc moze tyle lat, co mój syn, jesli w ogóle, co w sumie nie jest problemem, ale dla mnie problemem jest to, ze on w swoim czasie w wieku zwykle 21 lat, skonczyl szkole pielegniarska, popracowal ze 2- 3 lata, co uprawnia do studiowania bez matury czegos zwiazanego z zawodem, w jego przypadku "dowodzenia personelem", w miedzyczasie praktykowal przy dyrektorstwie szpitala, czyli mial "prachtyke jak cholera", no i od 1 pazdziernika jest naszym szefem i na wszystkim chce sie znac najlepiej. Toz on juz zapomnial, jak wyglada chory czlowiek lezacy w lózku. Slynne polskie powiedzenie, w jakim anatomicznym otworze byl i co widzial. No i wlasnie zobaczyl na papierze czy raczej w kompie  tych 24 pacjentów i chcial dociekac.
Pod lepszy adres jak u mnie trafic nie mógl, kolezanka z rady zakladowej byla wniebowzieta moim jezorem puszczonym na luz. I pomyslec, ze ja kiedys niesmiala bylam.
Na koniec wyszlo na to, ze personelu to on nie wyczaruje, ale jakbym kogos wiedziala, czy ktokolwiek... na co ja mu, ze nie znam na szybko szukajacego pracy w tym zawodzie, ja mu moge podac jedynie adres 3 róznych firm, które mnie w zeszlym roku chcialy do siebie zwabic, jak szukalam dla mamy miejsca gdziekowiek, i wyczaili, ze jestem egzaminowana pielegniarka. Tutaj bowiem to sie nazywa egzamin, i ja go mam, po tym, jak w Polsce zdazylam jeszcze zrobic dyplom. Mam dwa papiery ;) no ale wsio rybka.
Jedyna rade, jaka mi chcial dac, ze byc moze, skoro mi jest czasami ciezko, bo o moich felernych dyskach tez mu powiedzialam, ze ja zadnego pacjenta nie obracam sama, bo sobie doszczetnej krzywdy nie chce zrobic, i ogólnie takie akcje to glupota w kazdym przypadku i niefajne dla pacjenta, to jest oficjalne i nawet honorowane, no wiec wracajac do tematu, ze skoro jest jak jest, to moze bym chciala na jakis czas etat zredukowac?
Oczadzial? Popatrzylam sie na niego moim specjalnym wzrokiem i odpowiedzialam, ze pomysle nad tym, ale przekaze te propozycje tez kolezankom na oddziale, GDYZ:
- prosze pana, u nas na oddziale jest nas w sumie 17 ludzia. Dwoje jest ponizej 50- tki, konkretnie Matze bedzie mial teraz 47 lat, a Ivona ma 25. Dwoje ma po 60 i 61 lat. Cala reszta jest w wieku 50 do 60 lat. Pomijajac Gerda, który jest mezczyzna, sa to wlasnie same kobiety. Po piecdziesiatce i przed szescdziesiatka, które pracuja w tym zawodzie po 30 i 40 lat. Których najlepsze czasy minely, wlacznie z dawna sila do pracy. Które teraz wszystkie sa w menopauzie, i poza tym maja juz pierwsze chroniczne choroby, czy to kosci i stawy, cukrzyca, stwardnienie rozsiane, operowane na katarakte, i wszystko jedno, co one, my tam mamy. I do tego dochodzi, ze prawie kazda ma jakis problem w domu, ze starzejacymi sie rodzicami, którzy maja rózne choroby, demencje, trzeba ich dostarczac do lekarza tego czy owego. My wszystkie musialybysmy zredukowac etaty, i co wtedy? Moim zdaniem, dac nam normalnie i bezstresowo pracowac, jest lepszym rozwiazaniem, bo ta rozmowa nie dotyczy tylko mnie.
Heike byla wniebowzieta.
A mnie po tym wszystkim juz w domu, zaczal ten fqrf mijac.
Nie ma to jak wygadac wszystko, co slina na jezyk przyniesie.
Dla mnie tez lepiej, jak mam swiety spokój, praca wykonana, chalupa ogarnieta, i sobie posiedze na kanapie, poszydelkuje, poczytam Irvinga, o, do Gackowej list czeka na napisanie-  nie, bo chloptasiowi wydalo sie to czy inne owo. No ale juz dobra.


14 komentarzy:

  1. Jezusie, toż to się idzie zabić w tej Twojej pracy...Ja robię "karierę" na Oddziale demencji w Heimie, i przy życiu i zmysłach trzyma mnie tylko fakt, że jeszcze tylko dwa miesiące, i zmieniam robotę. Jestem po sześćdziesiątce i faktycznie sił coraz mniej. Wielki ukłon i szacunek oraz podziw dla Ciebie za całokształt:), Ela

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, jak ciężka jest praca pielęgniarki i że dobra, doświadczona pielęgniarka nie za bardzo ustępuje wiedzą lekarzowi. Bo tak naprawdę pielęgniarka jest bliżej pacjenta niż lekarz, który z reguły działa przy pacjencie "wycinkowo", leczy tylko to co leży w jego zakresie i często zapomina, że pacjent jest człowiekiem a nie tylko jakimś kawałkiem jednego konkretnego chorego obszaru.

    OdpowiedzUsuń
  3. No to sobie ulżyłaś, tyle tylko że w Twojej pracy wcale to nie pomoże . A może jednak ?... Jeśli Ty wygarniesz, jeśli wygarnie ktoś następny, to może ...
    Straszne horrendum w tej pracy. Jak to wytrzymać?...

    OdpowiedzUsuń
  4. Wypada tylko zalamac rece!
    Mialam stycznosc ze szpitalem niemieckim, Mama lezala tydzien na geriatrii, i nie moge zlego slowa ze strony pacjenta powiedziec. Widzialam oczywiscie ogrom pracy pielegniarek, i bylam zaskoczona, ze tak profesjonalnie, jak w zegarku, oddzial dzialal.
    Czapki z glow przed toba :)

    OdpowiedzUsuń
  5. A chustę też dziergam i całkiem sporo już udziergałam. Moja zieleń jest jakby oliwkowa.

    OdpowiedzUsuń
  6. Że aż tak źle to nie myślałam, a co tam Dyrektor, o n swoje zrobi i ma gdzieś.Naszarpałaś się niemiłosiernie.
    Chusta jest prześliczna.

    OdpowiedzUsuń
  7. Właśnie przed tym ostrzegałam moje dziecko, które chciało studiować pielęgniarstwo. Już dawniej był to ciężki kawałek chleba a teraz to jakiś horror! Często postrzegany jest tylko z jednej strony - pacjenta.
    Dobrze, że szydełkujesz bo to odstresowuje no i daje masę frajdy np z pięknej zieloniutkiej chusty:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Toć to wręcz trzeba by robotem być multifunkcyjnym!

    OdpowiedzUsuń
  9. Niech ten szef się modli, żebyście się częściej nie widywali, bo jeszcze go na dyżur do pomocy zaprosisz.
    W tle zdjecia zielonej chusty leży sobie zaplątana w kocyk Złota Królewna, mądra, malutka, ciepła i pomocna, wszystkorozumiejąca Mirosława.

    OdpowiedzUsuń
  10. Lucy, już to mówiłam, ale powtórzę: jesteś niesamowita! Bardzo cię podziwiam i współczuję ciężkiej i niewdzięcznej pracy. Nigdy biedactwo nie napisałaś, czy masz czasem jakąś radochę z pracy, czy to wszystko tylko rutyna i doswiadczenie. Uściski serdeczne. Twoje szydełkowe dzieła są fantastyczne, ale, niestety, najwspanialsza jest Mirka w kocyku :)

    OdpowiedzUsuń
  11. ladna chusta, taka wiosenna. Nie stresuj sie, szkoda zdrowia.

    OdpowiedzUsuń
  12. Chapeau bas! Oj nie chciałbym zamienić z Tobą nawet na jeden dzień. Odpadłabym po godzinie fizycznie i psychicznie też. Ciężka, niedoceniona praca.
    Szydełko i druty na pewno pomagają się odstresować.

    OdpowiedzUsuń
  13. Lucy, trzeba być ze stali i kamienia, żeby podołać. Dziewczyno, jesteś wielka! Twoja praca jest bardzo, bardzo trudna, cieżka i baaardzo potrzebna. Wszelkiej maści szefowie, szczególnie tacy, którzy przy łóżkach chorych jedynie przemykają czasem podczas obchodu, pojęcia nie mają o prawdziwej pracy.
    Chusta cudna, a Mirka jeszcze cudniejsza :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Lucy! Czytałam Twoją opowieść o pracy z zapartym tchem. To, co napisałaś, uświadomiło mi jak ciężką, odpowiedzialną i wymagającą zaangażowania jest praca pielęgniarki w szpitalu. A przecież Ty tez nie jesteś ze stali. A gdzie czas na oddech, na regenerację sił? Jestem pod ogromnym wrażeniem i kłaniam Ci się nisko. Marysia.

    OdpowiedzUsuń