Dzisiaj i jutro mam dwa dlugie dyzury popoludniowe. Dlugie, bo zaczynaja sie o godzinie 13, a koncza sie o godzinie 22. Normalnie to sa one do godziny 20.30, ale jest moptliwosc dluzszego pracowania, co ja chetnie robie, bo po tym, jak juz wszyscy z popoludnia pójda do domu, a zostaje sie tylko dwoje z dyzuru nocnego, ja mam czas pogrzebac sie w komputrze, wniknac w programy niezbedne do pracy, jest wiecej czasu, cos sie spytac, czy zajac sie np nowo przyjetym pacjentem ze wszystkim, co do nowoprzyjecia nalezy, takze wlasnie w tym kompie. A jak nie mam nic do roboty, to czytam wiadomosci, artykluly i fachowe gazety. Oczywiscie wedrówki do dzwonków sa nieuniknione. Dluzsze dyzury maja tez to do siebie, ze szybciej sie odpracowuje swoje miesieczne godziny, czyli mniej razy trzeba wyruszac do pracy.
Oddzial chirurgiczny, na którym aktualnie jestem, i pozostane jeszcze we wrzesniu, jest ok, pracuje sie calkiem milo, stresujaco jest czasami, gdy jest kilka operacji, i trzeba z pacjentami w te i z powrotem, i gdy w tym wszystkim sa nowoprzyjecia.
Na marginesie, wczoraj skierowalismy nasza sasiadek do szpitala, gdyz rano upadla w kuchni, ma malego guza na potylicy, a bierze leki przeciwzakrzepowe. Przeciagneli ja przez tomoraf, i dzisiaj a wyjsc do domu, bo na szczescie nic jej sie nie stalo. Kilka lat temu miala wylew, stad ten lek przeciwzakrzepowy.
Z wspólpracujacymi, najczesciej kolezankek, bo tylko dwóch kolegów na oddziale, nie mam problemu, sa ok, mile, pomocne, jak cos nie wiem, to mi pomoga, a wiele jeszcze musze ogarnac. W niedziele z Lysann uczylam sie dokumentacji fotograficznej przewlekych ran, z kalibrowanien, opisami rany samej i jej otoczenia, plus co i jak i jak dlugo przy tej ranie robilam. Mam nadzieje, ze ten niekoniecznie latwy dla mnie program, ogarnelam. Powiedzmy tak: moje przenoszenie zdjec z kamery na komp jest o wiele bardziej nieskomplikowane ;)
W sobote po poludniu i po moim dyzurze rannym, tym razem jedynie do godziny 13.30, poszlismy na festyn zwiazany z odpustem, i obejrzelismy pochód. Przy ponad 30 stopniach upalu, ale siedzelismy na krawezniku w cieniu, co bylo calkiem niezle.
Cos nie tak w blogu dziala, bo zdjecia wkleily mi sie odwrotnie, znaczy od ostatniego do pierwszego.
W kazdym razie, zabawa byla przednia, chociaz trudno bylo zlapac gdzies wolne miejsce przy stoliku. Druzyny z pochodu na czas i duzo wczesniej zarezerwowaly sobie stoliki w browarze. Tak wiec mozliwe bylo jedynie "na reke", czyli pieczone kielbaski w bulce, które na straganie opisane jako takie u urzedowym niemieckim, nazywaja sie jednak potocznie przy zamówieniu "a pärla". Akurat rozgryzam ten system i dialekt ;)
W niedziele po poludniu pojechalismy obejrzec stare traktory na spotkaniu historycznych pojazdów.
Rany, ten "wolny" dzień to jakiś rekord produktywności! Chapeau bas.
OdpowiedzUsuńBBM: Oj, dzieje się, dzieje u Ciebie!
OdpowiedzUsuńTy miałaś w sobie jakiś motorek napędowy?Czytając listę robót to nasilił się u mnie bol kręgosłupa czy czegoś w okolicy.Pracowo fajnie się układa a to najważniejsze, dużo zwiedzacie i spacerujecie , pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńKochana - harowałaś niczym pszczółka przy zbieraniu nektaru, więc nic dziwnego, że się poczułaś zmęczona. A najważniejsze, że jest Ci tam dobrze i wszystko się układa "jak należy". Ładne te zdjęcia piesiuńki ze słońcem! Życzę Ci y dalej wszystko tak "chodziło jak w zegarku",
OdpowiedzUsuńanabell
Dokładnie jakbyś motorek miała zainstalowany w tylnej części ciała 😃 Mobilizacja na 200%! Fajnie, że się już zaaklimatyzowałaś pod każdym względem (domowym i pracowym) w nowym miejscu i Mirka też. Jak widać - nigdy nie wiadomo co człowieka w życiu może jeszcze spotkać i można się cieszyć każdym dniem. Uściski 😘
OdpowiedzUsuń