niedziela, 29 czerwca 2025

111. Niedziela w Czechach

Jako, że posiadaliśmy jeszcze winietkę na czeskie autostrady i inne płatne tam drogi, postanowiliśmy wykorzystać ten fakt plus ten mojego jeszcze wolnego, urlopowego weekendu, i wyskoczyć do Czech. Aktualnie do Aš mamy jakieś 160 kilometrów, tak więc... wyjazd z samego rana. 

Psi hotel w osobach Arlety i jej syna chętnie zaoferował pomoc doraźną, w sensie bierzemy Mirkę.  Temperatury nadal ponad 30 stopni, a mieliśmy w Czechach zaplanowane trochę jakiekolwiek kultury, gdzie Mirka raczej jako psia osoba niekoniecznie ma prawo wstępu. Bardzo fajna sprawa, taką możliwość zaopiekowania psa, więc po siódmej rano poszłam jeszcze w przyjemnym chłodku z Mirką w kierunku Weiher Weg; psica grzecznie wysikala się dziesiątki razy- ona w tym to raczej pies, nie suka- wykonała kupsko, i już mogła w bety Arlety, a my w drogę. 

Kontroli granicznych zero. Notabene przekraczaliśmy wioskowo. Zatankowaliśmy auto za euro, o 30 centów taniej niż w Niemczech, i pobieżylismy w stronę Františkovy Łaźnie, który znam od lat, cudowny, mały kurort, jak ja mówię, idealny dla emerytów, bo właśnie mały, stosunkowo płaski, dużo zieleni i cienia, zawsze coś się tam dzieje, dzisiaj ryneczek x cudnosciami. Tam też pobraliśmy w automacie czeskie korony, w formie banknotu 2 tysiące, czyli na kawę za niego nie pójdzie się, bo nikt normalny nie wyda... co robić? Wydamy w Kauflandzie, zdecydowałam,  a co kupić? Dwie zgrzewki Kofoli na przykład. W zeszłym tygodniu zapoznałam Tobiego z tym napojem, który poznałam wiele lat temu na Słowacji. Nastepny Kaufland w Sokolov. 

Wyszło nam cztery zgrzewki Kofoli, paczka czeskiego proszku do prania i rohliki. Bez parka w nim 😉


Kombi zawsze dobre auto, jakby nie było, to ponad 50 litrów napoju, no ale lato długie. I wydano nam normalne banknoty. Z tymi uderzyliśmy do Bečov nad Teplou, które też już znałam, a Tobi z przejazdu, pałac zawsze warty zwiedzenia, szczególnie odkąd jest tam wystawiony odrestaurowany relikwiarz Świętego Maura. 


Tutaj przed diademem Eleonory Beaufort- Spontin. Długo myślano, że to rekwizyt z teatru... 


Nadal jesteśmy zachwyceni otwartymi w niedzielę sklepami i sklepikami w czeskich wioskach, gdzie za ostatnie pieniądze można nabyć dobre, starej receptury lody a la polska śnieżynki, i kolejne rohliki. 



Po piątej po południu byliśmy z powrotem w domu, umęczeni, spoceni, ale zadowoleni, i  zdania, że nie będzie to nasza ostatnia wycieczka do Czech,  które oboje lubimy, ja poprzez wiele wypadów wiele lat temu, a Tobi poprzez kiedyś pracę w Mlada Boleslav. 

Po poleżeniu godzinkę z nogami w górze, poszłam po pannę Mirosławę, która pomimo siku i reszty krótko wcześniej z Arkadym, wyciągnęła mnie na mały powrotny spacerek, asfalt był jeszcze ciepły, ale nie za gorący. Kota widziałyśmy 🙃 i mu szczeknęłyśmy. 

(...)

Nie pomijając ostatniego tematu w blogowym światku... śmierć Star zaskoczyła mnie, kontakt z nią urwał się już wiele lat temu z powodów oczywistych. Czasami o niej myślałam, jak daje sobie radę z życiem, z tą swoją złością i nienawiścią. Nie wiedziałam, że się wyprowadziła z NYC, nie wiedziałam, że owdowiała. Wychodziłam z założenia, że skoro pokonała swoją chorobę, a to był naprawdę wyczyn- będzie żyć długo, niekoniecznie szczęśliwie. No cóż, odpoczywaj po tych wszystkich ziemskich wq...ach w zaświatach, Star. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz