piątek, 5 czerwca 2015

Wtorek w Getyndze

Pojechalam na umówiona w polowie lutego wizyte, aby dac sobie zajrzec w uszy, troche sprawdzic stan sluchu w lewym, i zasilenie w prawym. Oczywiscie otrzymalam nowe ustawienie procesora. Po raz pierwszy chyba odczulam, na co czasami narzekaja inni posiadacze protezy sluchowej, którym trzeba czasami deaktywowac niektóre elektrody.
Mój "kabelek" w glowie to zwój dwunastu elektrod, które pokrywaja cala game dzwieków od najnizszych do najwyzszych slyszalnych dla czlowieka. Okazalo sie, ze gdy za duzo "sily" jest na elektrodzie numer dwa, zaczynaja mnie bolec dolne zeby po prawej stronie. Przy ekeltrodzie numer dziewiec zaczyna mi podskakiwac powieka prawego oka, taki nerwowy tik. Pani audiolog zanotowala najnowsze odkrycia, i wlasciwie jestem juz na etapie, gdzie wystarczy procesor i implant kontrolowac raz na rok. Oczywiscie, gdyby cos sie dzialo, to zawsze. Tak wiec nastepny oficjalny termin mam na luty.
Moja wizyta w klinice trwala stosunkowo krótko, a wiec mialam wiecej czasu na polatanie po miescie. Potrzebowalam prezent dla Marii, która wczoraj prosila na kolacje; nie tracac nadziei na niedrogie guziki do niebieskiego swetra, odwiedzilam Karstadt i faktycznie nabylam pasujace po jedynie 1.30 od sztuki. Caly czas mam w glowie porade milej wspólblogowiczki, aby za guzikami rozgladac sie po lumpeksach, znaczy takich przyszytych do ciuszka, który mozna zdegradowac do szmaty do podlogi, przedtem odpruwajac ladne i ciekawe guziki, które tutaj sa dosyc kosztowne, jak na troche okraglego plastyku. Niestety lumpka w Getyndze jeszcze nie naszlam.
Jadac autobusem do kliniki, przyuwazylam w jakims zaulku maly salon fryzjerski pod nazwa Nasrin. Zawsze niezmiernie podobalo mi sie to perskie imie, znaczy ono Dzika Róza. Pomyslalam sobie, ze taki niepozorny salonik z pewnoscia strzyze bez wczesniejszego ustalania terminu, a postrzyzyny przy zaczynajacym sie upale bardzo by mi sie przydaly. Tak wiec wracajac z kliniki, wstapilam do tej Nasrin, i oczywiscie, w ciagu kwadransu siedzialam w fotelu. Z ostrzyzenia na krótko jestem zadowolona, szkoda, ze salon mi nie po drodze, tak wiec najwczesniej znowu w lutym.
Reszta poludnia minela mi na grzebaniu sie w ksiegarniach i antykwariatach, których getynga ma pod dostatkiem. Kupilam jedynie 3 audiobooki, bo lubie cwiczyc sluch czyms nowym. Jeden akurat na miejscowym topie, "Nie zapominajcie o goscinnosci", czyli pani biskup ewangelicka, Margot Kässmann pisze i czyta o migrantach... bardzo cenie te kobiete, jest w Niemczech bardzo popularna, nawet po tej historii z jazda na promilach. Teraz sobie slucham i mysle, nie ze wszystkim, co mówi, koniecznie sie zgadzam, ale w sumie, wie, o czym mówi.
Na rynku z boku kosciola, jest maly sklepik zoologiczny, gdzie po dluzszym namysle, zakupilam jako gosciniec dla Mirki, strusie tchawice. Ponoc bardzo dobre ;)
Pociag regionalny, Metronom, jezdzi co godzine, dlatego nie ma problemu z dojazdem w obie strony, jedynie do taktycznie korzystnie polozonego dworca mam prawie 30 kilometrów, które pokonuje autem. Uroki prowincji!










2 komentarze:

  1. Przez to taktyczne położenie dworca kandydaci na azylantów nie dadzą rady wysadzić Getyngi, nawet jak w wiejskim sklepie kupią wszystko co potrzebne do zrobienia strasznej bomby.

    OdpowiedzUsuń