piątek, 1 czerwca 2018

I tak dalej

Mam zaczac od Wegier? ;)
Tak wiec, po Nagocs i innych atrakcjach tego dnia, pojechalismy nad jezioro w Velence, z wiejskimi przyleglosciami, czyli oprócz Velence, obejrzelismy tez Gardony, Sukoro, Pakocs, lacznie z parkiem pamiatek, cos w sensie militarnym, plus w jednej wsi ogromego, ok, nie tak ogromnego jak swiebodzinski Jezus, bo tylki 12 i pól metrowego, huzara Miczke. Fajny byl. A opal przeogromny tam u niego.

Koejny dzien stal pod znakiem Budapesztu, czyli wyprawa pociagem na dworzec poludniowy, stamtad wejscie na góre, do kosciola sw. M., baszta rybacka, muzeum, zejscie na dól w kierunku Dunaju, prze okazji palac Andraszego, nawet nie wiedzielismy, ze tam jest, ale to ma Budapeszt do siebie, trzeba zajrzec w kazda ulice i uliczke, zawsze cos sie znajdzie nowego. Przez most z lwami w kierunku parlamentu, po drodze mój szególny pomnik zydowskich butów... beda zdjecia... kierunek dworzec zachodni, nyugati, bo tam jeszcze nie bylam (wschodni, keleti juz dawniej zaliczylam), stamtad po prostu przez miasto, zahaczajac o bazylike sw. S., mase ulic, bulwarów, alej, pomników, wspanialych kamienic z ich podwórkami, kawiarnie Gerbeau, ulice Vaci, hale targowa, z powrotem na Deli pu do pociagu- pieknie bylo.

Kolejny dzien bylismy jak wypluci, i uruadzilismy sobie szünnap, czyli wolne. Zreszta na serio zaczal padac deszcz. Tak wiec posiedzielismy pod rozlozystymi drzewami w poblizu pomnika Kalmana, który co dwadziescia pare minut przygrywa plus dodatkowo, jak sie polaczy z nim interaktywnie.

Po odpoczynku wieksza trasa, dworek w Deg, w Simontornyi, dalej do Dunaföldvar, posmakowac torta Esterhazy, potem szybko i raczej przejazdem obejrzec Dunaujvaros, czyli Nowe Miasto nad Dunajem, jedyne socjalistyczne miasto w Europie- ponoc, nie bede sie sprzeczac, bo nie znam historii Nowej Huty np... ale cos w nim jest. W drodze powrotnej Racalmas i Perkata, gdzie "na ostatnich nogach" mila panienka z okienka uostepnila nam obecny rausz, wczesniej palacyk, do zwiedzania, ze szczególna duma zwracajac nasza uwage na partnerstwo owego Parcata z pewnym chinskim miastem, i to jeszcze od czasów komuny trwajace.

Tihany. Jak zwykle, ok, pomijajac masy turystów... niesamowite ze swoja flora i fauna. Jednakze zielone jaszczurki z niebieskimi lebkami, przebiegajace mi przez buty, nie sa moimi faworytami. Tam obserwowalismy skladanie wienców a raczej wianuszków na sciane kosciola, przy asyscie Duna TV.

Przedostatni dzien- wyprawa do Dombovar, Lengyel, po drodze Kurd, gdzie obserwowalismy naprawe wiezy koscielnej na ladzie, i Högyesz, znany nam juz z wczesniejszych pobytów. Po drodzie szoping w Tamasi ;) uwielbiam te "dziure"!

Ostatni dzien oczywiscie pakowanie i zbieranie sil na dluga droge, jak by nie bylo, prawie 1200 kilometrów, wiec tylko Siofok w mniejszym zakresie, przy okazji znalazlam pewien stary grób, który juz kiedys wpadl mi w oko, i nawet nie wiedzialam, ze byl on na jednym z tych starych cmentarzy w Siofoku. Bernd oczywiscie zaczal sie zastanawiac, czy nagrobek zmiescilby sie do toyoty na tylne siedzenie... ;) nie zaprzecze, fajny element ozdabiajacy ogród ;) Po poludniu, odwiedzielismy siofockie ZOO, czyli taki raczej zwierzecy ogródek, gdzie byly kury, gesi, kaczki, konie, kuce, swinki z prosiaczkami, pawie, kozy, osiolki, a z egzotyki strusie, emu, wielblady i lamy, i to chyba wszystko, do tego zólwie i piekny rybny stawek. Acha, i koty, normalne koty, zdaje mi sie, ze tam jest rozdawajka tych kotów, bo mi jednego z domku wybrali, widzac moje zainteresowanie, ale wlozylam z powrotem do wybiegu, a slodki byl bardzo, taki niemowlaczek jeszcze, z glupiutkim spojrzeniem w trójkatnej buzce. Za reszte pieniedzy dotankowalismy auto, zjedlismy lody w rozmiarze XXL, extra nagy gomboc i zasililismy puszke w kosciele Sw. Anny, bo najbardziej po drodze lezy. Dokladnie na rynku obok wiezy wodnej.

W srode wieczorem i po 14 godzinach jazdy, bylam w domu. Na drugi dzien, czyli wczoraj, wizyta u neurochirurga, który nic nowego mi nie powiedzial, ale na szczescie operacji jako koniecznej nie proponowal; mam sie oszczedzac i tyle, ok, chetnie ;)

Dzisiaj wizyta w ambulatorium botoksowym w Getyndze, tym razem potraktowano mnie 40 wstrzyknieciami, bardzo nieprzyjemny zabieg, bo liczba zastrzyków byla ekscesywna, i tak siedzac i cierpiac, myslalam, czy nie dalo by sie tego robic w narkozie.... ale pomaga, a lato jest dlugie. Otarlam kilka kropel krwi ze skroni i poszlam w miasto, bo mialam male plany zakupowe, szybkie do ogarniecia, ale w sklepach, których nie mam tutaj u mnie. Przy okazji zalapalam sie na wystawe na temat nagrody Samuela Bogumila Linde i ogólnie o przyjazni miast Göttingen i Torunia, a jeszcze w klinice poszlam obejrzec wystawe o raku piersi i jajników. Tak wiec kulture mam odfajkowana ;)

A i ze zdziwienia nie umialam wyjsc, jak to dziala, ze dokladnie tydzien temu poruszajac sie po milionowym miescie Budapeszcie, plus dzienjie tysiace chinskich turystów wlazacych ci pod nogi, nie idzie sie tam zgubic, przy trzec docelowych dworcach, metrze, autobusach niebieskich i czerwonych, tramwaju klasycznym i wodnym, bo wszystko jest wylozone jak kawa na lawe, i nawet przy minimalnej znajomosci jezyka wegierskiego, trzeba miec jakis talent, zeby tam sobie nie poradzic i sie tam zgubic... w Getyndze to na serio jest dla mnie jak najbardziej osiagalne. zaczyna sie od tego, ze jakis czas temu zmieniono numery autobusom i ich trasy, i np teraz do kliniki jedzie autobus numer 23, ale i 21 i 22, ale te nie zawsze, a przedrzec sie przez tablice informacyjna na temat, to wymaga sporej koncentracji. Z dworca, mam wrazenie, stale odjezdzam z innego autobusowego stanowiska. Dzisiaj rano patrze, acha, za 5 minut autobus ten 23, ale wczesniej podjezdza bodajze 42, i pisze na nim "Uni". Uni co? Uni- wersytet czy Uni- klinika? Dlatego mówie, ze znajac wegierski w stopniu minimalnym, bardziej tam sobie poradze z polaczeniami w Budapeszcie niz z "glupim autobusem" w Getyndze. I raczej w Getyndze sie zgubie, a w Budapeszcie raczej nie, chyba, ze zabladze na cmentarzu Kerepesi ;)

Akurat przeladowalam 956 wegierskich zdjec z aparatu na stary komputer, musze je przejrzec, przesortowac, co nieco pewnie tez wyrzucic, tak wiec to potrwa, a póki co, kilka z telefonu.






Wiem, dupy nie urywaja, ale nie lubie robic zdjec telefonem. Tak wiec prezentuje troche Balatonu, plus kosciól sw. Matyjasa, a na samym dole Kalmana w Siofoku. 

12 komentarzy:

  1. FOCH GIGANT !!! Bylas w Getyndze. Nie odzywam sie, koniec milosci, gacie na dupe i idziemy tapczan sprzedawac.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tapczan spatrzy sie nowy, a raz na rok jestem w Getyndze, co sie odwlecze... ;)

      Usuń
    2. Ale bylas i nawet nic nie powiedzialas. Mam teraz caly rok czekac?

      Usuń
    3. Jak kochasz, to poczekasz :* dokladnie 9 miesiecy, bo okolo lutego mam kolejne nastawienie procesora, tak mi sie zdaje.

      Usuń
    4. Nie ma phihania, lajf ist hard und ful zasadzkas. Byc moze wyskocze zza krzaka ;)

      Usuń
  2. pewnie trochę Ci smutno, że już po urlopie...
    nie wiem z jakiego powodu te nieprzyjemne wstrzyknięcia, ale bardzo bardzo Ci współczuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za zarem z nieba nie zaluje, ale fakt, ogromne stare platany maja tam swój sens.
      Wstrzykniecia botoksu maja na celu zahamowanie pocenia sie na glowie, znaczy we wlosach, bo poce sie glównie na glowie, pot zalewa mi aparat sluchowy i procesor przy implancie, a to delikatna elektronika, bardzo wrazliwa na wilgoc, i by sie regularnie psula. Teraz i tak codziennie wkladam ospreztowanie do specjalnej suszarki, gdy spie.
      Tak wies wstrzykiwanie w owlosionie glowne, twarz mi omijaja, i caly czas wygladam na swoje lata ;D

      Usuń
  3. Nie wiem, czemu tak nisko oceniasz- zdjęcia bardzo fajne!

    OdpowiedzUsuń
  4. Zdjecia pewnie juz przepatrzone i posortowane, wiec czekam z ciekawoscia:)

    OdpowiedzUsuń
  5. To witaj w domu.Kilometrów żeście natrzaskali,a może byłaś Boże Ciało przed katedrą Św.Stefana? Kiedyś byłam tam w tym czasie,piękna procesja,królowie,husaria,wojsko,rektorzy w togach,damy dworu,fantazja.ło Matko,z tym botoksem to bym nie wytrzymała.

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękny wyjazd, dużo zwiedziłaś i chyba wcale nie odbyło się to biegiem.
    Czytam Cię i tak sobie pomyślałam - wyjeżdżaj, jak tylko będziesz miała okazję dopóki masz siły i chęci. Ja właśnie pakuję się na wyjazd i strasznie jojczę, zawsze to robię przed każdą podróżą, bo najlepiej mi w domu;(.
    ps. czekam na resztę zdjęć;).

    OdpowiedzUsuń