Znowu w bibliotece, w zeszłą sobotę po południu. Pięknie było. Nawet pracowa koleżanka, mieszkająca we wsi, zjawiła się, jak zapowiedziała.
Co prawda znowu musiałam spruć kawałek, ale liczy się samo dzierganie w towarzystwie, co nie?
Aktualnie noszę dookoła szyi moją strzałkę z letniej skarpetkowej wełny, kobitki zaciekawiły się sposobem dziergania, i obiecałam im na nadchodzącą sobotę przepis po niemiecku. Tak więc na blog Kruliczycy, i w brudnopisie już mam.
W pracy byłam w niedzielę i w poniedziałek, niedzielę spędziłam na internie, było fajnie, bo w moim obszarze wszyscy sprawni, a jedyna pacjentka z demencją leżała razem ze swoim mężem, który jej doglądał, włącznie z pampersem- oboje byli izolowani z powodu salmonelli, miałam jeszcze inną izolowaną pacjentkę, ta z kolei miała clostridie diff., i tu trzeba się baardzo pilnować, bo to draństwo w powietrzu latać potrafi, w formie zawodników. Tak więc przebieranki, a po dyżurze długi prysznic, zanim w swoje ciuchy się wskoczy.
Problematyczni byli jedynie pacjenci z wysokim ciśnieniem, i leniwa jak grzech lekarka, która przez wiele godzin nie była w stanie zaordynować pacjentowi przybytemu z oddziału intensywnej terapii na normalną internę leków i innych rzeczy.
Wczoraj nazad na geriatrię, moje tamtejsze madonny modelują non stop grafik, nie mój a swój oddziałowy, no i wymyśliły, na tym tygodniowym zapisały na wczoraj Conny, której tydzień wcześniej dały ostatni urlop, no i się stało, zamiast trzech pielegniarek na 3 obszarach byłyśmy we dwie, z uczennicą i koleżanka ze skoczków do godziny 15, po czym przyszła na 4 godziny Doris, i w sumie było tak, że pomierzyli mi pacjentów, znaczy parametry, łącznie z saturacją, cyferkami bólu, latały też do dzwonków, zmieniały pampersy, uważały na dementnych, a Doris to potem sama do po kolacji.
A ja w tym czasie "pielęgnowałam w kompie", bo to grzmot roboty, na dzień dobry trzeba już wszystkich obklikać, potem skontrolować leki na kolację i nocne, wyłożyć Palexie i inne morfinopodobne z dokumentacją, zastrzyki przeciw zakrzepom, ogarnąć plany pielęgnacyjne, bo zawsze coś brakuje albo się skończyło i należy przedłużyć o kolejne 10 dni, w sumie pierdoły, ale za to płaci kasa, a jak nie ma w planie, to nie ma nic. A są to takie durnowate rzeczy, ale czasochłonne, np za wyjęcie z sejfu Palexii, udokumentowanie w książce, zaniesienie pacjentowi liczy się 7 minut pielęgnacyjnych, a miałam takich kilku. Wytarcie chusteczką dezynfekującą blatu szafki. Podanie picia. Wysadzenie na basen. Asysta do łazienki. Ściągnięcie rajtuz... mycie i ubieranie ogólnie też, czy dolna, czy górna część ciała, czy cały człowiek do umycia, ubrania i rozebrania. Oczywiście wszystkie pomiary do odfajkowania, jak i zastrzyki czy posmarowanie maścią nogi, czuwanie nad rytmem snu i czuwania, i tak setki innych rzeczy. Po 10 dniach te rzeczy się deaktywują w kompie, trzeba więc je na czas uaktywnić, a jak przepadły, bo o aktywacji zapomniano, trzeba je na nowo zaplanować. No i tak to spędziłam pół popołudnia przy kompie, zamiast u pacjentów.
Po godzinie 16 poszłam przynajmniej zobaczyć moich pacjentów. W końcu o każdym muszę na koniec szychty coś napisać. Po kolacji i podaniu leków umyliśmy zęby bądź protezy, przebrania w piżamy, tabletki na noc bądź inne syropki typu melperon. O wpół do dziesiątej wieczorem poszłam pod prysznic w przebieralni.
Dzisiaj tylko dokształcanie zawodowe o pompach przeciwbólowych i znieczulających, zabawka w akrylowej skrzynce, gdzie medykament zamyka się na kluczyk, ale display już nie, no i cisnąć trochę dłużej na czerwony guziczek powoduje, że całe zaprogramowanie idzie w kibinimater, jak by to określił mój tato. On mówił takim trochę dziwnym językiem polskim.
Mój mostek na parking zamknęli na całą zimę, jak w zeszłym roku też, i chodzę teraz po brukowanym i oświetlonym do auta.
Teraz jeszcze dam jesienną Mirkę z dzisiejszego spaceru i mówię dobranoc.
EDIT: poguglowalam z ciekawości za tym kibinimatrem, i znalazlam:
1945 i przemarsz Armii Czerwonej, włącznie z pieskiem nadzianym na bagnet, pasuje. Potem domy zostały zasiedlone przez Ukraińców.







Ile ja się w życiu naprułam, zwłaszcza gdy w sklepach nie było włóczki...ale najważniejsze dzierganie, to prawda!
OdpowiedzUsuńPamiętam te chude czasy w pasmanteriach, dzierganie było wtedy luksusowym hobby.
UsuńA ja musze akurat pruć, biurokracja do ntej potęgi, masakra.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńKatastrofa, dobrze, że mi już bliżej niż dalej do emerytury, ogarniam to wszystko, czasami nawet lepiej niż młodsze, ale w sumie nie lubię tego, bo to masę czasu kosztuje.
UsuńJaj zawsze mówię, jak wtedy uczyłam się zawodu, w życiu nie pomyślałabym, że będę miała tyle do czynienia z policja kryminalną i informatyką, która dla normalnych ludzi wtedy praktycznie nie istniała.
Prułam worki odzyskanych ścinków gdy dzieci były małe, a w sklepach pustki. Sąsiadka pracowała w firmie dziewiarskiej i mogła ścinki wziąć, więc brała, a ja prułam, wiązałam nitki i robiłam sweterki. Teraz mam drutowstręt, widocznie w tym wcieleniu wyrobiłam już swoją liczbę oczek 😀
OdpowiedzUsuńMoja jedna ciocia kupowała jakieś swetry w sklepie, pruła i mieszała, wychodziły jej świetne kreacje. Aż kiedyś trafiła na sweter, który nie był dzierganie maszynowo w kawałkach i zszyty, lecz wycięty z kawałka... wełnę można było wyrzucić, ciocia była niepocieszona.
UsuńRozumień twoje obecne nastawienie. Ja mam podobnie do zbytnich zapasów, bo wtedy trzeba było mieć możliwie wszystko i najlepiej w wielkich ilościach.
❤️❤️❤️
UsuńCo to są cyferki bólu?
OdpowiedzUsuńDokumentacja subiektywnie odczuwanego bólu, podczas spokoju, np leżenia, i podczas ruchu, skala jest od 0- zero bólu, do 10- bardzo silny ból, jak operacja beż narkozy. Pacjent ma określić cyfrą. Dokumentacja na geriatrii 2x dziennie.
UsuńA, rozumiem. To mnie by się coś takiego przydało - po nocy i pod wieczór albo późnym popołudniem. Niestety, nikt mnie o to nie pyta.
UsuńKiedys robilam na drutach i szydelkowalam. Teraz nie mam juz cierpliwosci, wole czytac ksiazki i sluchac muzyki i troche zazdroszcze Ci tej wspanialej energii.
OdpowiedzUsuńEmma
To jest właściwie forma medytacji, nie wymagająca wiele energii 🙃
UsuńCóż, nasze ulubione "k..a twoja mać" ma identyczny źródłosłów. Kibinimater brzmi dziś wręcz elegancko.
OdpowiedzUsuńW kibinimatiery też słyszałam. W naszej wsi na Śląsku Opolskim było 90% ludności napływowej, z terenów obecnej Ukrainy.
UsuńBarfzo fajne są te Wasze spotkania z dzierganiem. Miła odskocznia od codzienności.
OdpowiedzUsuńKojarzy mi się z ciepłem i piecem kaflowym u babci.
Przemarsz wojsk z pieskiem nadzianym na bagnet...niby mała szkodliwość czynu ale zastanawia mnie czy potomkowie zdobywców zdają sobie sprawę ci robili ich dziadowie czy pradziadowie?
Ten piesek to był taki kundelek mojego taty, który wtedy mal 7 lat, a dostał go od swojego taty, gdy ten szedł na front... potem nie było psów w rodzinie. Dopiero krótko przed swoimi 76- tymi urodzinami zamarzył sir mojemu tacie taki mały piesek. I dlatego jest Mirka. Było jasne, że przeżyje swojego pana. Dlatego jest teraz takim szczególnym moim psem. Zastępuje tego pieska, którego czerwonoarmista nadział w 1945 roku na bagnet, przechodząc z frontem na Śląsku Opolskim.
Usuń