Fajnie, że mam teraz więcej miejsca na rozkładanie się z miskami, garnkami i czego mi tam potrzeba. Wczoraj wieczorem upiekłam mufinki, z jabłkiem i marchewką, na dzisiejsze śniadanie w domu kultury. Przy okazji zobaczyłam znowu moją ulubienicę Blessie.
Skończyła już osiem miesięcy i ma trzy ostre ząbki, których chętnie używa, podobnie jak też chętnie bawiłaby się moimi okularami.
Wczoraj telefonowałam z moją dawną szkolną koleżanką, która tyle samo czasu jak i ja, zyje w Niemczech, tyle, że w Bonn. Też robią aktualnie kuchnię, znaczy zaczęli, stare meble wystawili, teraz elektryka i malarz, czyli dokładnie to, co najwięcej brudzi i stresuje, a co my na szczęście już prawie zapomnieliśmy. Jej meble przyjdą e drugiej połowie października. Ania nie ma luksusu drugiej minikuchenki w domu, bo mieszka w bloku, ale tam też mieszka jej syn, i u niego gotuje. Niestety nie może na ten czas zabierać że sobą kota, bo syn pedant do potęgi entej, no i kot popłakuje cicho w domu, jak sam musi siedzieć. No niw wiem, przecież ten kot czy raczej kociczka, to przecież członek rodziny, a jemu jakby siostra 🙃 przynajmniej u nas tak było. Syn już dawno z domu był, na studiach, przyjechał pozaplanowo obejrzeć Mirkę, stwierdził kwaskowato, że jak był mały i chciał pieska, to się nie dało mieć, no ale ok. Zaprzyjaźniając się z Mirką orzekł, że zawsze pragnął mieć małą, rudą i grubą siostrę 🤣
Ale wsio rybka. Pogadałam z Anią, Termomixu obie nie pragniemy, pomimo doświadczeń w sensie obejrzenia i uruchomienia u kogoś w odwiedzinach, z prostej ciekawości i przy ofercie demonstracji. Anią zapragnęła posiadania KitchenAid, w międzyczasie już ma, chwali sobie, bo piecze chętnie i dużo. Ponoć w tym sprzęcie i lody można zrobić.
To by mnie akurat też interesowało, poza tym mam nieco awersję do maszyn używanych tylko od wielkiego dzwonu, ale Tobiemu też się marzy, i akurat tak jest, że on umie i lubi pięć ciasta, a ja jestem od gotowania, co lubię i chętnie robię. Pasuje więc.
Odebraliśmy zdjęcia Dietmara z Rossmana, które Tobi zrobił w kwietniu i przez przypadek, z kuchennego okna. Dietmar, jaki był, tłumaczący zięciowi świat.
Pogrzeb był ogromny i przez sama ilość żałobników przytłaczający. Ja nie umiem oszacować, ale Tobi określił liczbę ludzi na ponad 250. Na 200 było przygotowana przekąska po pogrzebie, na dwóch piętrach w restauracji w pobliskiej wsi. Takiego pogrzebu też jeszcze nie obsługiwali. Jak jest 26 żałobników, to się u nas nazywa, że całkiem dużo. Dziesięć razy więcej, zastawiony autami parking i wszystkie boczne ulice, to jest niesłychane. Ale tak to odbywa się u Schausteller i Cyganów właśnie. Pastora mieli swojego, jak i muzykę, pieśni religijne w sensie obligatoryjnego Bonhoeffera (Von guten Mächten treu und still umgeben...), ale też lekką muzykę z festynów. Zbyt tradycyjnie nie pasowałoby po prostu.
To teraz będziecie działać w kuchni,fajne są te spotkania w domu kultury a maleńka przesłodka.Sporo narodu na pogrzebie u sąsiada to rzadkość.Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńWczoraj napisałam tu komentarz, ale coś go zżarło. Śliczna jest ta "Malizna", ma śliczne oczęta. Nie dziwota,że było tylu "odprowadzających na miejsce ostatniego odpoczynku, skoro była to osoba szeroko znana w wielu miejscach i lubiana. Serdeczności;)
OdpowiedzUsuń