środa, 30 sierpnia 2017

Do polamania drutów

sobie dziergalam ;)

I na serio, zlamalam jednego skarpetkowego, a szkoda mi jak nie wiem, bo to ten ostatnio kupiony w Dortmundzie, Knit Pro, z metalowymi koncówkami :((


Podobno mozna zareklamowac, odeslac, i otrzymac nowy. Musze sie rozpatrzyc, jak i gdzie to dziala. Najlepiej byloby zareklamowac, gdzie kupilam, posiadajac bon z kasy, ale- to byl stragan w hali na Creativa w marcu. Paragonu oczywiscie tez juz dawno nie mam.

Mówi sie trudno i dzierga dalej, a wiec dolaczylam moje inne knitki, te bez metalowych czubków- ich w zestawie bylo od razu szesc, czyli licza sie z ubytkiem.

Wydziergalam od ostatniego tygodnia 3 pary skarpet.

Dokonczylam te dla bernda, niebieskie w szlaczki, a w czwartek dostalam w prezencie kolorowa welenke:




Piekne kolorki, nieprawdaz? I skarpetki sa moje. Jak wlasciwie rzadko, postanowilam zrobic je w jakis wzorek, pruzejrzelam moje notatki, obrazki, i oczywiscie nie bylabym soba, gdybym cos nie poprzestawiala- i wszyly, jakie wyszly. Notabene, druga skarpetka jest odbiciem lustrzanym pierwszej, mala zmiana z rowkami.


Tutaj wszystkie trzy pary; te z lewej, zrobione na zamówienie dla meza znajomej, który po zawale i wstawieniu stentów, wybiera sie na drugi tydzien na rehabilitacje. Wzorek w nich ten sam, co i w moich, jednyie o jedno oczko mniej, aby sie zgadzalo z wieksza iloscia oczek.

Dziergajac, slucham audiobooków, w sumie nie mialam nigdy jakos przekonania do Agaty Christie, ale sie przekonalam ;) a jako szczególny cukiereczek, mialam szanse obejrzec ten film:


Dziekuje kochanej wspólblogowiczce :))

(A tak na marginesie, zainteresowalo mnie, czy "adopcja" Krzysia nie miala pózniej dla Michaliny Wislockiej zadnych konsekwencji prawnych? )

Poza tym, lato sie konczy, widac to co rano w zamglonych lasach, chlodzie o szóstej rano; dni sa jeszcz ecieple, nawet bardzo cieple, dzisiaj ma byc do trzydziestu stopni na nizinie, i niewiele mniej na wyzynie, a ja jade do Bad harzburg, czyli w góry. 

czwartek, 24 sierpnia 2017

Pieskie zycie

Wczoraj bylam w miescie "powiatowym", przy okazji wstapilam do sklepu o wdziecznej nazwie "Miska Z Zarciem", to jest sieciówka z artykulami do domowego zwierzynca, czyli mozna tam kupic zarelko, smycze, poduchy, kocie kibelki, klatki, transportery, zabawki dla papuzek i takie tam rzeczy. Juz od jakiegos czasu postanowilam sprawic Mirce nowe legowisko do saloniku moich rodziców, gdzie ona tez chetnie spi, szczególnie, gdy mnie w nocy nie ma w domu. Stare psie lózko bylo juz wylezane, zdeptane, naprawialam juz poduszke, bo jej spód odpadl (po wydrapaniu). Tak wiec po drodze wstapilam do tego sklepu, i znalazlam takie psie lózko, jakie mi sie widzialo- nie okragale, a jajowate, bardziej podchodza mi prostokatne, ale te akurat mi sie  w tym przypadku tam nie podobaly, wiec wzielam te elipse. Wypakowalam na podwórku, Mirka przymierzyla...


... i zaakceptowala od razu. Jeszcze tak nie bylo, zeby nie zaakceptowala czegokolwiek jej kupionego, ok, oprócz szelek. Gdy kupowalam jej raz szelki, które nosi wlasciwie tylko w Sylwestra, badz ostatnio do weta, aby lepiej i za co bylo jej trzymac, i bylismy w tym wlasnie sklepie w celu przymiarki, to ona chetniej niz szelki, przymierzala stojace obok, psie lózka. Ekspedientka miala radoche. Lózko jest zawsze dobre i konieczniejsze do zycia od innego osprzetowania, oprócz zarelka oczywiscie, takie jest zdanie Mirki.

Tak wiec, wymienilam psie lózka w dolnym saloniku, w sensie, ze to stare, do wyrzucenia, wystawilam przed piwnice, musze je gdzies przechowac do nastepnej wystawki smieciowej; lezacy w nim jeszcze kocyk, spadek po swietej pamieci kocie Finie, mialam w planie wyprac, bo juz mocno psem wonial. Ale jakos zapomnialam potem o wszystkim, a wieczorem, Mirka po obligatoryjnym sikaniu, nie wraca do domu (z podwórka przez piwnice), slychac wyraznie, ze zawodzi w piwnicy. Ojciec poszedl zobaczyc, o co chodzi, co jej jest, i przyszedl mnie zawolac- chodz zobacz, dlaczego Mirka placze i do srodka nie chce wejsc. Okazalo sie, ze Mirka nie chciala wrócic do domu bez kocyka, który zoszal sie na dworze w starym lózku. Przytargala go przez kilka schodów najpierw w dól do piwnicy, ale nie dala rady wejsc z nim kilkanascie drugich schodów do góry, bo kocyk byl rozlozony i Mirka sie wyraznie w nim szportala. Krótkonogi piesek byl bez szans ;) a jak tu spac bez cudnie smierdzacego kocyka? Juz kiedys pisalam, jak ona uwaza na swoje rzeczy, zeby nie poginely. O ile zaakceptowala zmiane lózka, to takie prawdopodobne wyrzucenie koca bylo jej juz za duzo. Spala tej nocy w saloniku, przy kocyku, i jak zwykle, nad ranem przeniosla sie do sypialni moich rodziców, targajac ze soba ten wlasnie kocyk.


wtorek, 22 sierpnia 2017

Tydzien pracowy zakonczony,

teraz mam 3 tygodnie wolnego grafikowego, kilka dni urlopu i odbebniam kilka nadgodzin. Przy czym w pazdzierniku robie kolejne nadgodziny, bo Kiki bedzie chora, ma zaplanowana opeacje stopy, i troche jej nie bedzie. Taki pokrecony swiat, sam czas urlopowy jest juz wystarczajaco stresujacy, bo równoczesnie moze isc na urlop 3 osoby- inaczej bymy sie nie zmiescili w okienku czasowym, a i rok bylby wrecz za krótki ze swoimi 52 tygodniami, aby kazdy mógl wziac swój urlop, i to nie tylko latem, oczywiscie. Do tego dochodza oczywiscie jakies choroby kogokolwiek, i juz zaczyna sie stres z brakujacym personelem. Tak wiec, zgodzilam sie na jeden dyzur wiecej, tak krótko przed listopadowym urlopem. Ja uwielbiam mój listopadowy urlop, który od wielu lat biore wlasnie w tym czasie, w okolicach Wszystkich Swietych. To jest taki spokojny czas, swiat powoli zasypia, coraz wczesniej robi sie ciemno, coraz pózniej rano jasno... taki spokojny, spacy czas.Nic sie nie musi, a jezeli juz, to tylko cos po linii najmniejszego oporu, mozna duzo spac, ja po prostu zbieram sily na zime. Ten urlop teraz, to tak jakos sam z grafika wyskoczyl, chcialam go dwa tygodnie pózniej, przez weekend, bo wtedy mamy festyn; w zeszlym roku dostalam bowiem te 3- 4 dni urlopu, co robi u mnie 10 dni wolnego, i bylo fajnie. W tym roku cos nie wyszlo, i szef zaproponowal mi wlasnie wczesniej ten urlop i dluzszy. W sumie, glupota byloby powiedzenie nie, nie chce. Wzielam i bede korzystac, w domu, ale bezstresowo. Kilka terminów oczywiscie mam, ale bez koniecznosci zalatywania sie gdzies tam i po cos tam.

Tan na marginesie, Eon, czyli firma od pradu, przyslal dzisiaj list, odpowiedz na moje podanie o doplate 200€ po powodzi, pieniadze beda wliczone przy rozliczeniu na koniec roku, do tego dopisali kilka pozalowan, ze mielismy z ta woda tyle problemów i wydatków, tez mile, tak wiec, dobrze, ze to podanie zlozylam, mimo wszelkich przeciwnosci losu ze strony gminy (zaswiadczenie o powodzi? A jak ma wygladac, my nie mamy takiego formularza...). Jasne, jak nie ma gotowego papierka, urzednikom czasami myslenie sie wylacza ;)

Szesc dyzurów bylo calkiem ok, pomimo, ze nie spotkalam zachorowanej Iris, z Andrea bylo super, pomimo wiele pracy, a wczoraj byla druga Andrea (Andreów u nas ci w bród). Sam weekend byl juz bardzo spokojny, oprócz oczywiscie normalnych ekscesów, jak to w szpitalu. Wczoraj byl poniedzialek, wiec kolowrotek zaczyl sie szybciej krecic, co tez odczuwam, gdy zostaje juz sama, gdy popoludniowa szychta idzie juz do domu. Wiele rzeczy nie zdarzono zrobic, takie rózne pierdoly, ale kosztuja kazda po troche czasu, i te troche czasu tu i tam, sumuje sie w wiekszy czas. Apteke rozpakowali, ale inne zapotrzebowanie juz nie, tak wiec jeszcze dzisiaj rano to dokonczylam, bo inaczej byloby pomieszanie z poplataniem, szczególnie, jezeli kody nie sa posortowane na swoje miejsca. To takie male karteluszki, które sa w kazdym regale, przy kazdej pólce czy szufladzie, opisuja zawarty tam material, czy strzykawka, czy pampers, i wyciagajac ten kod, zamawia sie ten wlasnie artykul.

W srodku nocy przyszly tez dwie konserwy krwi dla pacjentki 90- letniej, od tygodni anemicznej; lekarz oddzialowy przed fajrantem zamówil, i nie przekazal dalej, znaczy lekarce dyzurujacej. Ale napisal, ze transfuzja nie musi byc natychmiastowa, bo nie ma zagrozenia zycia. Koniec konców jedna konserwe lekarka zawiesila pacjentce krótko po pierwszej w nocy, druga miala dostac juz za widnego dnia... dla mnie oznaczalo to oczywiscie copólgodzinne pomiary róznych parametrów, przerwa poszla sie hustac- a akurat mialam w planie na spokojnie zjesc moja kanapke, wypic kawe- jak zobaczylam wlasnie lakarke, wychodzaca z windy z ta konserwa w rece.

Na sam koniec jeden pacjent zmarl, krótko przez wpól do czwarta robilam regularny obchód, spokojnie spal, a dziesiec po czwartej, gdy chcialam go z Andrea obrócic na drugi bok, nie zyl. Prawdopodobnie mial zawal serca, byl po dwóch zawalach, poza tym alkohol w anamnezie, wyniszczenie, dostawal witamine B1 w imponujacych ilosciach w kroplówkach. Nie byl stary, 60 lat, ale- nie chodzil, nie jadl, pil jedynie cole i fresubine. Przygotowano go na kolejny dzien do kolonoskopii, dlatego o pólnocy zmienilismy mu jeszcze pampersa, bo nie utrzymywal ani kalu, ani moczu. Poprosil mnie, czy moglabym mu dac lyczek koli, i mu nie pozalowalam. Faktycznie wzial tylko lyczek. Okazalo sie to jego ostatnim zyczeniem...

Przy pakowaniu jego rzeczy znalazlam chyba jakis drogi smartfon i nie wygladajacy na "tylko pozlacany" zegarek, i tu kolejny problem, rodzina zawiadomiona przez lekarke nie chciala go zobaczyc, czyli nikt nie przyjechal, bo bym im wszystkie rzeczy dala. Normalnie pakujemy rzeczy zmarlych w ich torbe badz szpitalna reklamówke, opisujemy, i te rzeczy ida razem z pacjentem do patologii, a przy odbieraniu ciala, rzecz yzabiera instytut pogrzebowy dla rodziny, badz czasami ktos z rodziny przyjezdza z nimi, to sam bierze. Akurat te dwie rzeczy nie chcialam dac do patologii, niby zamknieta, ale w sumie, kto ma klucz, komu otworza, ten wejdzie, i po co sobie problem robic. Zamknelam zegarek i smartfon na oddziale w sejfie, a na torbe doczepilam informacje, ze sa do odebrania przez rodzine u nas na oddziale. W sumie, nikt o tym jeszcze nie pomyslal, co robic z takimi rzeczami, które sa warte wlasnie wiecej niz trzy pary majtek, reczniki czy szlafrok, nie jest to uregulowane, bo do tej pory jakos nie bywalo, ze umieral ktos i takie majatki w szafce zostawial, ale teraz zaczyna sie, pacjenci przychodza czasami niezle osprzetowani do szpitala. Ale jak jeszcze pracowalam na mojej pierwszej internie, przypominam sobie zamieszanie, gdy w torbie (zyjacego) pacjenta, przy poszukiwaniu zmiany reczników, znaleziono koperte z wieloma dziesiatkami wtedy jeszcze DM, po prostu cale oszczednosci pacjent ze soba do szpitala przyniósl- i dalsze zachody z ulokowaniem gdzies tej sporej sumy pieniedzy.

Tak wiec, dobranoc, ide poczytac jeszcze kilka stron thrillera, i pozostawiam do obejrzenia pelnie ksiezyca nad Balatonem.


piątek, 18 sierpnia 2017

Comodo raz jeszcze

i w calej okazalosci. Znaczy gotowe do noszenia go :)


Poza tym- tydzien pracowy, ale jak juz kilka razy i do znudzenia wspominalam, Korina ma urlop i jej nie ma :D za to pracowalam raz z Ruza, która zastepowala chora Iris (szkoda, ze byla chora, bo normalnie cieszylam sie na dyzur z nia, jest to bardzo sympatyczna kolezanka, i bardzo rzadko z nia pracuje... na jej temat napisze tylko, ze ma ciekawe i nietypowe jak na kobiete hobby- wedkarstwo, o którym chetnie opowiada i jest to nawet dla mnie ciekawe).

Teraz jestem z Andrea, i tez nam sie fajnie pracuje, razem i reka w reke. Oczywiscie kazda ma swoich pacjentów i swoje obowiazki, ale reszta sama sie uklada, oczywiscie wspomagamy sie w trudnych czy stresujacych sytuacjach, oczywiscie zadna nie przechodzi obojetnie obok dzwonka "nieswojego" pacjenta; takie pracowanie to ja rozumiem, tak powinno byc. Ale niestety z Korina nie idzie i juz. 

środa, 16 sierpnia 2017

Ptasia przygoda

Przyplatal nam sie wczoraj pewien golab. Pocztowy? W kazdym razie z trzema obraczkami. Kompletnie oswojony, na zadanie podlatywal i siadal na rece, nic a nic sie nie bal. Poleciec sobie, skad przylecial, wyraznie nie chcial. I co z nim zrobic? Z ptakami, to my jakos nic a nic doswiadczenia nie mamy, zreszta Mirka zaczela wykazywac niezdrowe zainteresowanie tym golebiem, i obawialismy sie, zeby nie chciala sprawdzic, ot z psiej ciekawosci, co on ma w srodku.


Tak wiec wsadzilismy golebia do kociego transportera, i zadzwonilam pod numer miejscowego towarzystwa opieki nad zwierzetami. Doradzono mi oddanie podrzutka u jednego z miejscowych golebiarzy, jest ich u nas w miasteczku dwóch. Tak wiec golab do auta i pojechalismy do tego przy basenie kapielowym. Golebiarz okreslil golebia na bardzo zmeczonego lotem, zagubionego i z awaria kompasu w glowie; odczytal tez obraczki i powiedzial, ze golab pochodzi z Zaglebia Rury, czyli dobre 200 kilometrów stad. Mial jeszcze wczoraj skontaktowac sie z wlascicielem. Póki co, dolaczyl go do swojego stadka, aby golabek odpoczal i sobie pojadl. U nas do wyboru bylby jedynie suchy chleb, badz müsli, niezbyt optymalne menu. 

niedziela, 13 sierpnia 2017

Comodo na finiszu

czyli jak w temacie bloga ;)


Wczoraj i dzisiaj wydziergalam rekawy, a sluchalam przy tym, i tez jestem na finiszu, Sprawy Niny Frank. Notabene najlepsza chyba ksiazka Bondy. jeszcze dwa rozdzialy, az mi szkoda :( w ten sposób wysluchalam chyba wszystkich kryminalów autorki, a dwie ksiazki przeczytalam. Ostatnio tez duzo czytam, konkretnie wzielam sie za lekture powiesci historycznych o rodzinie Fuggerów, i dokonczylam druga powiesc. Teraz pozostaje mi tylko udac sie do Augsburga i przynajmniej te Fuggerei odwiedzic ;)

https://pl.wikipedia.org/wiki/Fuggerei

Ale powracajac do comodo- rekawy moglyby byc jednak troche dluzsze, a wiec zaraz je po kolei otworze (szkoda, juz wszylam nitki, ale cóz..) i dorobie po 10 rzedów. Czuje przez skóre, ze bede bardziej zadowolona, gdy beda nieco dluzsze, a nie takie "na styk". A po rekawach jeszcze tylko kilka centymetrów kadluba, na oko jeden 50- gramowy moteczek, i comodo gotowy.

W tym wolnym tygodniu mialam sporo luzu, i wylenilam si etroche za cale poprzednie dwa tygodnie, z praca i woda w piwnicy. Byl pan od kanalizacji, zalozyl mi siatki na rynny, aby juz nie wpadaly do nich liscie debowe; kolejne 200 eurasów w plecy. Dzwonilam do aktualnej wlascicielki monstrualnego deba w sasiedzkim mini- ogródku- daje zgode na jego sciecie, jesli ktos sie podejmie tej roboty. Scinajacego nagra mi kanalowy, a drzewo on sam chetnie zabierze. Tak wiec, niech mi wlascicielka wysle pisemne upowaznienie, i przy najblizszej okazji scinamy.

Pompa do brudnej wody tez juz doszla do mnie, i dziala jak ta lala, wysysa wode do milimetra poziomu dookola siebie. Musze jej jeszcze dokupic osobny szlauch.


Koncza mi sie zdjecia z wegier, to znaczy, w sumie mam ich chyba 500 czy nawet wiecej, dzisiaj pokaze kilka z Budapesztu. W tym roku mialam parcie na obejrzenie szczególnego miejsca, znajduje sie ono nad brzegiem Dunaju, blisko Parlamentu, i nazywa sie "Buty nad brzegiem Dunaju" (Cipok a Duna- Parton). Jest to okolo 60 par butów z brazu, upamietniajacych smierc wegierskich Zydów z rak Strzalkokrzyzowców w latach 44 i 45 ubieglego wieku. Zydów  spedzono nad ten wlasnie brzeg, kazano im rozebrac buty, i zastrzelono ich, po czym i przy czym, ich ciala pochlonely fale Dunaju. Liczba ofiar moze siegac i do trzech i pól tysiaca ludzi. 






Widok przez Dunaj na Bude.


Pod Parlamentem, wieczna Sisi i jej Andraszy, upamietnieni w pomniku z koniem oczywiscie.


A tutaj Wiktor chyba ekstra dla turystów taka atrakcje wymyslil ;) pod Parlamentem, dwóch zgrabnych chlopaków chodzi sobie dookola flagi na maszcie przypominakacej Perszinga 2, w poletku oznaczonym gombokami (kulkami).


Z dalsza.



Zydowskie slady w dzielnicy rzadowej.


Jednen z domów. Nazwiska zmienily sie niesamowicie. Maria Soledad Moreno Garcia, w jakim dowodzie osobistym to sie miesci? ;)


Jiddelbub , zydowski chlopiec na Vaci Utca. W Budapeszcie istnieje jeszcze duza zydowaka parafia, z ogromna synagoga. Warto zwiedzic, bylam juz tam kilka lat temu.


W sumie sie zastanawiam, czy ta egzotyka w ubraniu i fryzurze, nie jest meczaca dla tego chlopca. Dziewczynki wygladaly normalnie, jedynie troche "staroswiecko", bylo ich wiecej. Towarzyszyly im matki, nie do zauwazenia byly ich peruki; bardzo ortodoksyjni Zydzi.





wtorek, 8 sierpnia 2017

Po wakacjach

nareszcie pierwsze gromadne dzierganie. Wymiana plotek i takie tam ;) co prawda, zaraz po moim urlopie, spotkalysmy sie na sniadaniu w miejscowej piekarni, ale to bylo tylko tak o jakos; nie ma to jak dziergac i rozmawiac.


Przez tyle gadania, ze skarpetami doszlam jedynie poza piete ;)


Dzisiaj rano nastraszylam Mirke. Po sniadaniu mówie do niej, Mircia, no to zbieramy sie z dupka do psiego lekarza. Mirka wybaluszyla oczka i glosno przelknela. I niech mi ktos powie, ze psy to tylko zwierzeta i o prawdziwej inteligencji, podobnej do ludzkiej, mowy nie ma. Ona ma pamiec jak nie wiem co. Mowe tez rozumie, chociaz tutaj sa sprzeczne zdania, ze niby znaczenie pojedynczych slów i tak dalej, wiecej pies niby nie ogarnia. Mirka ogarnia, co do niej mówie. Ocywiscie nie recytuje jej wierszy ani nie czytam z gazety, mówie do niej zwykle to samo w tych samych sytuacjach, czyli notoryczne powtarzanie; mój ojciec tak samo jej opowiada, krótko i wezlowato. Mama opowiada jej na kanapie, jaka to jest ladna, w wieksze wychowanie sie nie miesza ;)

W poniedzialek po poludniu, po wizycie u weta, poszlysmy na kupsko, i po drodze spotkalysmy inna pancie z pieskiem. Suczka, wabila sie Bella. Bella na widok Mirki zaczela oczywiscie sie do niej rwac, ciagnac smycz, a pancia jej trajluje, Bella, co robisz, tyle razy ci mówilam, nie ciag smyczy, czy ty tego nie rozumiesz, i tak dalej, wie setkach slów. Gadaj psu do daszka. Nikt chyba panci jeszcze nie zawiadomil, ze do psa, to sie mówi krótko i wezlowato, do tego pare prostych cwiczen, wtedy najlepiej zapamieta ;) ale niech sobie tam pancia z Bella radzi. Szkólek psich wokól jak grzybów po deszczu.

Ide podziergac comodo i obejrzec nastoletnie matki, bo darmowe ogladanie ostatniego odcinka w necie jutro sie juz konczy. 

poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Z ulga donosze

ze dupka w porzadku, akurat wrócilysmy od weta. Antybiotyk Mirka ma wziac do konca, ale to nie problem, skoro jest lekomanka. Bardzo smaczne te tabletki ;) po raz kolejny dziwie sie, jak bezproblematyczne jest pielegnowanie psa, a jakie byly cyrki przy czymkolwiek, gdy kotu Finkowi cokolwiek bylo. Poczawszy od zakrapiania przeciwko pchlom i kleszczom...


Zdjecie sprzed niecalej godziny, spacerowalismy w sasiednim miasteczku, tam, gdzie praktykuje wet. Jedziemy tam niecale osiem kilometrów, czyli kilka minut, gabinet jest nowoczesny, z mala klinika, oczywiscie operuja tam tez, i jest szpitalik, zwierzeta moga nocowac, bo 24 na dobe, ktos jest, to jest optymalne, mozna kontaktowac sie z nimi dzien i noc.


Teraz Mircia, piesek po przejsciach i dupnych przeprawach, odpoczywa od wszelkich przygód ;)

A ja mam nadzieje, ze ten wolny tydzien bedzie o wieeele lepszy, niz ten sprzed dwóch tygodni, jak zaczelo padac i wieczorem podeszla woda, i bite trzy dni bylo z ta woda zajecie. Mam kilka spraw do zalatwienia, przede wszystkim, napatoczyla sie szansa sciecia tego ogromnego deba w sasiedzkim mini- ogródku, trzeba obecna wlascicielke zrecznie podejsc... W zeszlym tygodniu przeczytalam w gazecie, ze Eon daje swoim klientom 200 euro po powodzi, jak ktos mial wode, bo to i pompy chodzimy non stop, i poten sprzatanie, tak wie, zloze podanie o te doplate wzglednie odciagniecie z kolejnego rachunku za prad. To by sie Mirkowa dupka w polowie juz zwrócila, bo w dupke zainwestowalysmy ponad setke.

Jutro zaczyna sie tez gromadne dzierganie w domu kultury, ferie bowiem si eskonczyly, dzieci od czwartku chodza do szkoly, wiec i nasz przybytek otworzono. Cieszy mnie to niezmiernie, bo ostatni raz gromadnie dziergalam 30 maja, dzien przed urlopem, a potem byl urlop, za nim praca, i juz wakacje sie zaczely.

Dziergadla leza u mnie odlogiem, dwa konkretnie, caly czas comodo, i skarpety, ale teraz to powinnam pociagnac ;)


Tydzien pracowy na internie byl calkiem w porzadku, pomimo wielu obloznie chorych i do intensywnej pielegnacji, z obracaniem, pampersowaniem, podawaniem picia, tysiacem kroplówek, ale mimo tego, bylo przejrzyscie i nie bylam wykonczona, moglam sobie robic wszystko po kolei w normalnym trybie, jak to lubie. Korina nadal zdrowo walnieta, ALE: teraz ona idzie na urlop, potem ja mam urlop, i nie musze jej ogladac cale 6 tygodni :D




piątek, 4 sierpnia 2017

c.d.

Wczoraj mielismy wolne od weta, ale na dzisiaj rano zamówilam wizyte, tak zaraz po dyzurze. Ropniak sie zmniejszyl, Mirka nie darla juz mordki w nieboglosy, pani wet jedynie znowu przeplukala jej ta jamke sola fizjologiczna, znowu troszke sie wypróznilo. Antybiotyk przedluzony o 4 dni, to bedzie w sumie 10 dni. W poniedzialek znowu do kontroli, ale to juz chyba bedzie zakonczenie.

Akurat wrócilysmy ze spaceru, po kupsku dupka wyprysznicowana, i prezentuje sie juz tak:


Rano przy prysznicowaniu jeszcze jej troche wycisnelam, potem dostala plaster na dupsko, bo troszke krwawilo; tego jeszcze nie znala, miec taki plakat na dupie ;)


Zaskoczona poszla najpierw lezec pod moim lózkiem, ale po kilku godzinach, jak si ezbudzilam, lezala ze mna w lózku, czyli nadal mnie lubi ;)


Ups, trzeba zaczac sprzatanie pod lózkiem ;)

W pracy idzie, pierwsze 2 dyzury byly katastrofalne, w poniedzialek na powitanie od razu 5 nowych pacjentów, to juz niezly poczatek, sroda na mojej stronie tez by byla spokojna, ale na chirurgii byl jakby koniec swiata, to pomagalam kolezance Andrei ile sie dalo, poczawszy od rozlozenia tabletek, konczac na obserwowaniu plukanek (ja jestem ten tydzien na internie). Wczoraj w nocy postanowilam wlaczyc tryb "mania w dupie", co sie dzieje u Koriny, jako, ze ona ten tryb w stosunku do mnie ma notorycznie, wiec, chociaz nieladnie, ale jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie... i zrobilam sobie przerwe. Po trzech dniach nalezala mi sie. Korina byla zdziwiona, ze znalazla moje inicjaly w aktach pacjentów na swojej stronie, bo co sie robi, to sie podpisuje. Powiedzialam jej, tak, podpisane to i owo przeze mnie, bo ja i Andrea sobie NAWZAJEM pomagamy, jak jest to konieczne :P 

środa, 2 sierpnia 2017

O dupce ciag dalszy

Dzisiaj rano znowu bylismy u weta, mamy przychodzic w kazdej chwili, jakby co. A rano z ropniaka uronilo sie troche wody z krwia, czyli zaczal sie otwierac na zewnatrz. Trzymajac Mirke we trzy, bo ona sile ma, pani wet podstrzyknela jej tam soli fizjologicznej i pocisnela. Mirka plakala w nieboglosy, trzesla sie i dychala, ale po zdjeciu ze stolu, wszystko dosyc szybko wraca do normy, i nawet wszystkim ogonkiem niesmialo pomerda. Co jest nieco zaskakujace, nie okazuje mimo tych wszystkich manipulacji zadnej agresji, jedyne, ze wyrywa sie, mnie podrapala nieco przy tym, jeczy, skwierczy, kwili, placze, ale nic z zebami. Bez kaganca, a wet ma cala szuflade we wszystkich rozmiarach- w zeszlym roku jej jeszcze zakladali, jak byla pogryziona. Teraz jakos nie. Ale do nastepnej kontroli, planowana w piatek, ubiore ja w puszorek, czyli szelki, bedzie latwiej za nia chwycic w kilku miejscach. My tam w medycynie ludzkiej mamy kilka mozliwosci unieruchomienia pacjenta ;)

Dzisiaj po spacerku z kupa wsadzilam ja znowu do wanny i wypysznicowalam dupke ciepla woda, pocisnelam- bez cyrku, bez wyrywania sie, Mirka jedynie dreptala po wannie- i wycisnelam malego czopa, potem troche ropy. Wszystko przy strumieniu cieplej wody, czyli jedna reka. Bez placzu i krzyku. Potem troche krwawila, wiec przykleilam jej plaster na dupke. Tego jeszcze nie miala, i patrzy sceptycznie, ale mnie nadal lubi ;)

Tabletki sa niezwykle smaczne, i Mirczysko lyka jak cukierki. Na wszelki wypadek zabralam je z otwartej pólki do zamknietej szafki, bo bardzo jest nimi zainteresowana. 

wtorek, 1 sierpnia 2017

Jak nie urok

to zapalenie gruczolów odbytowych. U Mirki. Wczoraj na spacerze, patrze sie jak zwykle w jej dupke, a dupke ma ladna, nie powiem. Ogonek w góre, pod nim dupna dziurka, po bokach dwa wicherki.


A wczoraj pod dupna dziurka dopatrzylam sie trzeciego "wicherka". Pomacalam, grube. Telefon do weta- prosze zaraz przyjechac, oczyscimy. Prawy gruczol dal sie oczyscic bezproblemowo, lewy niestety nie, weszlo w niego juz zapalenie. Wetka podstrzyknela, plukala igla z glówka, Mirka dostala antybiotyk i tabletki przeciwbólowe tez. Ona jest lekomanka- najchetniej zjadlaby wszystkie te tabletki na raz ;)

Dzisiaj rano, zaraz po dyzurze do kontroli, a wiec lewy gruczol nadal zapalenie, ale sie zmniejsza, dalej obserwowac, jakby cos sie dzialo, to od razu do weta, ale widze, ze zaczerwienienie sie zmniejsza (dupka oczywiscie ogolona nieco), Mirka nie ma problemów przy wypróznianiu sie, tyle dobrze, bo normalnie sie nagina i wali w trawe. Dzisiaj wyprysznicowalam dupke, u ludzi przy ropniaku tez tak sie robi.

Nie miala zadnych objawów, ze cos nie tak, byla zwawa, wesola i zerta, nie "saneczkowala". A tu takie cos.

Poza tym, wczoraj poszlam do pracy, znowu tydzien, ludzi z domu starców, ewakuowanych w zeszlym tygodniu z powodu powodzi juz nie ma, wszystkich gdzies porozmieszczali, lacznie z jednym wolnostojacym takim przybytkiem. Kiedy znowu wprowadza sie na swoje, to wielka niewiadoma, przed tym domem otwarla sie spora dziura, i nakjpierw musi byc sprawdzona statyka, potem remont, wszystko do wyrzucenia, meble, podlogi, a jak tam z pradem, to nie wiem.

Z tej perspektywy patrzac, u nas bylo jedno wielkie nic, znaczy u nas w domu. Rano wzielam kilka starych miejscowych, znaczy ichniejszych gazet do domu (inna gmina, inna gazeta), i poogladalam obrazki, poczytalam artykuly, o domach nie nadajacych sie do zamieszkania, o gabinecie lekarza, który byl po sufit w wodzie, i wszystko do wyrzucenia, lacznie z osprzetowaniem, jak aparat usg... :(

Kanalik juz zabetonowany, woda gruntowa nie podchodzi, odkrycie i podbudowanie studzienki kanalizacyjnej we wjezdzie zaplanowane, murarz, który ma remontwowac piwnice, czeka na osuszenie scian i podlogi w centralnym.

A w pracy jak zwykle, cyrk na kólkach, ale czasami sami sobie stoja w drodze, a myslenie, mam tu na mysli logistyke, lezy na lopatkach i kwiczy. Ile razy mnie wczoraj w nocy cholera brala, to nie zlicze. Dla przykladu wystawilam dzisiaj pusty karton, znaleziony w szafce na kroplówki, takie wazne kroplówki, które trzeba zamówic przez apteke, i powiedzialam tylko: popatrz Ruza, to bylo w szafce. Ktos wyjal ostatnia kroplówke, zostawil pusty karton i nie napisal na kartce zamówien. Tak wiec, jak u xy kroplówka sie skonczy, to sobie polatasz po szpitalu i albo dostaniesz gdzies nastepna, albo nie. Podziekowania prosze kierowac w kierunku tego kogos, kto zawiesil ostatnia taka kroplówke, inicjal z pewnoscia do znalezienia w akcie pacjenta.

Trzeba zaczac wychowywac towarzystwo, szefowi juz napominalam, jakimi pierdolami w nocy ja sie czasami zajmuje. Szukanie, znoszenie, wydzwanianie, przynoszenie...